GKS Tychy. Ważne by zbudować dobre fundamenty. Szukamy inwestora [WYWIAD]
W Tychach piłka nożna została odłączona od innych sekcji. Prezesem Klubu Piłkarskiego GKS Tychy został Leszek Bartnicki, który opowiada nam o swojej wizji pracy, szukaniu inwestora i nowych piłkarzach.
fot.
Do Tychów trafił pan z Lublina, gdzie był pan prezesem Motoru. Jakie stawia pan sobie cele w nowym klubie?
Przede wszystkim chciałbym, aby tyscy kibice po meczach naszej drużyny szli do domu, pracy czy szkoły uśmiechnięci. GKS Tychy od kilku lat pracował na miano solidnego, może nawet więcej niż solidnego pierwszoligowca. Siłą rzeczy wiele osób marzy, żeby spróbować powalczyć o coś więcej. Nie ukrywam, że chciałbym, by ten sezon był jeszcze lepszy niż może nie ostatni, a przedostatni. Wszyscy patrzą na nas przez pryzmat pierwszoligowego zespołu, jednak domu nie zaczyna się budować od dachu tylko od fundamentów. Jeżeli nasz dom ma być odporny na wichury i burze to musimy mieć solidne fundamenty. Żeby GKS Tychy był mocnym, solidnym klubem, musimy mieć dobre szkolenie, grupy młodzieżowe. Chciałbym w najbliższym czasie pochwalić się drużyną w Centralnej Lidze Juniorów.
Mówi pan o piłce nożnej, a przecież GKS Tychy to klub wielosekcyjny.
W ostatnim czasie nastąpiło wyodrębnienie piłki nożnej, powstała nowa spółka Klub Piłkarski GKS Tychy, która zarządza pierwszym zespołem, drużyną rezerw i wszystkimi grupami młodzieżowymi. Oczywiście dalej współpracujemy z prezesem Krzysztofem Woźniakiem, spotykamy się, mamy wiele wspólnych spraw zawodowych, ale ja odpowiadam tylko za piłkę nożną.
Czy do pana będzie też należało znalezienie nowego inwestora?
Po to między innymi powstała nowa spółka, zawsze łatwiej znaleźć inwestora dla jednej sekcji. Tak, to będzie też moim celem, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że znalezienie inwestora dla klubu piłkarskiego dzisiaj nie jest łatwą sprawą. To delikatny grunt i trzeba bardzo uważać, aby nie popełnić błędów, jakich nie ustrzegła się Wisła Kraków. Korona Kielce, zanim trafiła w ręce Niemców, też miała oferty od różnych afrykańskich królów. Zdarza się także, że klub chcą przejąć ludzie związani z gałęzią menedżerską. Chcielibyśmy tego uniknąć, dlatego musimy działać bardzo ostrożnie.
Wiosną mówiło się, że GKS-em Tychy zainteresowany jest inwestor z Meksyku, który nawet był w klubie. Czy to nadal aktualne, wybiera się pan do Meksyku?
Muszę odnowić paszport. A tak na poważnie to rzeczywiście były plany rewizyty, ale zostało to przełożone. Być może dojdzie do tego jesienią.
Wcześniej był pan dziennikarzem. Prezesowanie to całkiem inne wyzwanie?
Rzeczywiście miałem okazję komentować wiele spotkań ekstraklasy oraz pierwszej ligi. Bardzo chętnie przyjeżdżałem na Śląsk, byłem też na stadionie w Tychach. Teraz mogę powiedzieć, że od prezesa wymagana jest większa odpowiedzialność. Jako dziennikarz mogłem powiedzieć, że ten czy tamten piłkarz jest dobry i trzeba go wypróbować, a po miesiącu okazywało się, że nic z tego nie wyszło. Dziennikarz nie ponosi konsekwencji, ale prezes zostaje np. z dwuletnim kontraktem, który trzeba zawodnikowi wypłacać. To naprawdę duża odpowiedzialność.
Można porównać Motor Lublin i GKS Tychy?
Jeden i drugi klub jest spółką miejską, mają podobne stadiony. Motor gra jednak dwie klasy niżej. Poza tą kwestią jest wiele podobieństw, które pomagają mi w Tychach.
Z pana przyjściem pojawili się w klubie Łukasz Moneta i Bartosz Szeliga. Te transfery to pana zasługa?
Podpisałem z nimi kontrakt, ale Szeliga trenował z kadrą już wcześniej.Przy transferze Monety rzeczywiście miałem swój udział.
Piłkarze GKS Tychy rozpoczęli sezon od porażki.
Na podstawie jednego meczu nie zamierzam i nie chcę oceniać drużyny.