menu

GKS Bełchatów przełamał się w Olsztynie, chociaż drżał o wynik do końca

23 września 2013, 11:59 | Paweł Hochstim/Dziennik Łódzki

Gdyby piłkarze GKS Bełchatów wykorzystali choćby połowę sytuacji bramkowych, które mieli w pierwszej połowie meczu w Olsztynie, wygraliby bardzo wysoko. Ale ponieważ skuteczność odzyskali dopiero po przerwie, to zafundowali sobie i swoim kibicom nerwówkę. Najważniejsze jednak, że z happy endem.

Michał Mak zdobył dwie bramki w Olsztynie
Michał Mak zdobył dwie bramki w Olsztynie
fot. Dariusz Śmigielski/Dziennik Łódzki

III liga: GKS II Bełchatów - Sokół Aleksandrów Łódzki 0:3 [ZDJĘCIA]

W dwóch ostatnich meczach bełchatowski zespół zdobył tylko jeden punkt i stracił pozycję lidera. Nic więc dziwnego, że spotkanie w Olsztynie było dla drużyny trenera Kamila Kieresia bardzo ważne.

- Szczerze powiem, że nigdy jeszcze nie byłem w Olsztynie. Jak pierwszy raz w życiu pojechałem do Szczecina, to wygraliśmy. Nie mam nic przeciwko temu, by pierwszy mój pobyt w Olsztynie zakończył się też wygraną - żartował przed spotkaniem przed kamerami telewizji Orange Sport Kiereś. Pewnie nie spodziewał się wtedy, że jego piłkarze zafundują mu dziewięćdziesiąt minut pełnych nerwów.

W pierwszych kilku minutach to Stomil groźnie atakował, ale olsztyńscy piłkarze nie zdołali nawet oddać strzału na bramkę Arkadiusza Malarza. Za to jak bełchatowianie uzyskali przewagę, to przez pół godziny niemal nie schodzili z połowy rywali. Bramkarz Stomilu Piotr Skiba nie miał nawet chwili, by otrzeć pot z czoła, ale spisywał się wyśmienicie. A raczej lepiej byłoby powiedzieć - bełchatowianie robili z niego bohatera.

Zaczął Michał Mak, który w 11. minucie posłał piłkę prosto w bramkarza Stomilu. Kilka minut później jeden z obrońców w ostatniej chwili zablokował strzał Bartłomieja Bartosiaka, a później Skiba wygrał pojedynki zarówno z Michałem, jak i Mateuszem Makiem. Z kolei gdy indywidualną akcję strzałem zakończył Adrian Basta, to piłka o centymetry minęła bramkę olsztyńskiego zespołu.

Dariusz Szpakowski, telewizyjny komentator, powiedział kiedyś banalne zdanie "Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić", które pewnie już na zawsze pozostanie w futbolu. Chyba nie było nikogo, kto oglądałby mecz w Olsztynie, kto nie pomyślał o tym w 37. minucie, gdzie Janusz Bucholc głową wykorzystał dośrodkowanie z rzutu rożnego Grzegorza Lecha i zdobył prowadzenie dla Stomilu. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej niesprawiedliwego, bo Stomil absolutnie nie zasługiwał na to, by prowadzić w starciu z Bełchatowem.

- Mieliśmy dużą przewagę, ale moment dekoncentracji sprawił, że straciliśmy gola. W przerwie powiedzieliśmy sobie jasno, że musimy za wszelką cenę wygrać - mówi Paweł Baranowski, były obrońca Stomilu, który od lata jest piłkarzem bełchatowskiej drużyny.

Ale zanim rozpoczął się popis bełchatowskiej ofensywy, drugiego gola mogli zdobyć olsztynianie. Wprowadzony po przerwie Grzegorz Baran sfaulował przed polem karnym Daniela Michałowskiego, a Paweł Głowacki z wolnego trafił w poprzeczkę. Z kolei chwilę później Grzegorz Lech strzelił prosto w Malarza.

Wreszcie w 61. minucie piłkarze Kieresia wyrównali. Kapitalną centrą popisał się Michał Mak, a piłkę głową do bramki z bliska wbił Baranowski. - Spędziłem tutaj trzy dobre lata i dlatego nie świętowałem zbyt ekspresyjnie tego gola - tłumaczył Baranowski. Sześć minut później było już 2:1 dla bełchatowian, po świetne prostopadłe podanie Andrei Prokicia na gola zamienił Michał Mak.

Wydawało się, że faworyt już uratował swoją skórę, ale bełchatowianie w Olsztynie grali niefrasobliwie w obronie. To dziwne, bo w poprzednich meczach przede wszystkim mogli imponować właśnie w defensywie. W 76. minucie napastnik Tomasz Bzdęga wyprzedził Macieja Wilusza i głową zamienił dośrodkowanie Bucholca na wyrównującego gola.

- Po stracie gola na 2:2 od razu chcieliśmy odrobić i tak się stało. Wiadomo, że przyjechaliśmy tutaj po trzy punkty - mówił w telewizyjnym wywiadzie Baranowski. Nie minęło jeszcze sześćdziesiąt sekund od gola Bzdęgi, gdy bełchatowianie znów prowadzili. Kolejny błąd olsztyńskiej obrony sprawił, że Michał Mak po znakomitym podaniu Szymona Sawali znalazł się oko w oko ze Skibą i pewnym strzałem ponownie wyprowadził swój zespół na prowadzenie.

Kiereś, który denerwował się przez cały mecz, również w końcówce nie miał chwili spokoju. Stomil rzucił się do ataku i miał przynajmniej dwie okazje do wyrównania. I pewnie gdyby miał lepszych piłkarzy, to bełchatowianie nie wyjechaliby ze stolicy Warmii i Mazur z trzema punktami.

Dziennik Łódzki


Polecamy