menu

Frekwencja jest świetna, ale zespół gra przeciętnie. Co dalej z GKS Tychy?

18 listopada 2015, 15:10 | Patryk Trybulec/Dziennik Zachodni

GKS Tychy miał w cuglach wywalczyć awans do pierwszej ligi. Tymczasem na półmetku sezonu pełni rolę ligowego średniaka.

Frekwencja jest świetna, ale zespół gra przeciętnie. Co dalej z GKS Tychy?
Frekwencja jest świetna, ale zespół gra przeciętnie. Co dalej z GKS Tychy?
fot. Łukasz Łabędzki

Zagłębie Sosnowiec, GKS Katowice, Rozwój Katowice: Plusy i minusy jesieni [RAPORT]

Wraz z oddaniem do użytku nowego stadionu GKS Tychy, w mieście na nowo zapanowała moda na piłkę nożną. Wystarczy odnotować, że średnia frekwencja podczas spotkań rozegranych przez podopiecznych Kamila Kieresia w roli gospodarza wyniosła w rundzie jesiennej ponad 6.600 kibiców, co na drugoligowym poziomie jest niekwestionowanym rekordem i swoistym fenomenem. Niestety ten początkowy entuzjazm nieco opadł i to głównie za sprawą samych piłkarzy, którzy wciąż grają poniżej oczekiwań.

Zespół, który w cuglach miał przecież wrócić do pierwszej ligi, na razie jest jedynie drugoligowym średniakiem, który na półmetku sezonu zajmuje siódme miejsce ze stratą 7. punktów do miejsca premiowanego awansem i aż 11. do lidera tabeli.

- Wyniki na pewno nie pokrywają się z oczekiwaniami, choć wcale nie jest taki najgorszy - podkreśla prezes GKS Tychy, Grzegorz Bednarski. - Na ten moment nie daje nam jednak awansu, a to jest nasz cel. Musimy wyciągnąć z tego wnioski. Sztab szkoleniowy jest w trakcie przygotowywania analizy, która ma wskazać obszary wymagające poprawy oraz te, które są naszą mocną stroną. Wzmocnienia są potrzebne i to widać gołym okiem. Należy pamiętać, że w lipcu rozpoczęliśmy budowę nowej drużyny, a to proces, który potrzebuje czasu. Wierzę, że przy wprowadzeniu kilku dodatkowych trybów ta maszyna w końcu odpali i pojedzie do przodu - mówi sternik tyszan.

Do tej pory zespół z nowoczesnej areny przy ul. Edukacji wywalczył 26 punktów, a na ten dorobek złożyło się 7 zwycięstw, 5 remisów i tyle samo porażek. To stanowczo za mało w kontekście gry o awans i trudno oprzeć się wrażeniu, że krzesło trenera Kamila Kieresia robi się coraz gorętsze, choć w klubie od dłuższego czasu zapewniają, że nie zamierzają stawiać trenerowi ultimatum.

- W kilku meczach zwyczajnie zabrakło nam szczęścia. Gdybyśmy mieli 5-6 punktów więcej, to dziś rozmawialibyśmy zupełnie inaczej. Nie załamujemy rąk i nie zasypujemy gruszek w popiele. Jestem optymistą i wierzę, że realizacja celu wciąż jest możliwa. Oczywiście w sporcie nikt nie może być pewny swojej posady. Wyniki bronią nie tylko trenera, ale także zawodników i prezesa. Więcej będę mógł powiedzieć po 28 listopada - dodaje Bednarski.

Dziennik Zachodni


Polecamy