menu

Legia jeszcze wierzy. O awans powalczy w Neapolu [ZDJĘCIA]

26 listopada 2015, 22:59 | Konrad Kryczka

Legia Warszawa pokonała FC Midtjylland 1:0 w meczu 5. kolejki fazy grupowej Ligi Europy. Wicemistrzowie Polski wciąż mają szansę na awans, ale 10 grudnia muszą wygrać z Napoli.

Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. BARTEK SYTA/POLSKA PRESS
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
Legia Warszawa - FC Midtjylland
fot. AP Photo/Czarek Sokołowski
1 / 14

Od przegranego przez Legię spotkania z Brugią zastanawiano się, o co podopieczni Stanisława Czerczesowa będą walczyć w dwóch ostatnich meczach fazy grupowej Ligi Europy. Z jednej strony, patrząc na sprawę z czysto matematycznego punktu widzenia, legioniści mimo fatalnej postawy w dotychczasowych pojedynkach, cały czas byli w grze o awans. Z drugiej jednak strony trudno sobie wyobrazić wywalczenie wstępu do wiosennej części rozgrywek, jeżeli w czterech spotkaniach zdobywa się punkt, a awansować dalej można tylko wtedy, jeżeli wygra się wszystkie mecze do końca, a rywale zaliczą konkretne potknięcia.
Tak czy inaczej, przy Łazienkowskiej powtarzali, że póki są szanse, dopóty gra się o awans. Zwłaszcza, że kolejnym rywalem na ich drodze było duńskie Midtjylland, które dotychczas nie zachwycało stylem, choć i tak zdobyło sześć punktów. W pierwszym meczu Duńczycy pokonali wprawdzie „Wojskowych”, ale wtedy warszawianie byli w głębokim kryzysie. Teraz są w innym miejscu, ale przed dzisiejszym meczem w ich szeregach nie brakowało problemów. Nie chodzi jednak o kłopoty natury sportowej, lecz o kwestie zdrowotne. Przeciwko Midjylland nie mogli zagrać Jakub Rzeźniczak, Michał Pazdan oraz Dominik Furman. Natomiast Dusan Kuciak usiadł jedynie na ławce rezerwowych. Z tego powodu na środku obrony obok Igora Lewczuka zagrał Tomasz Jodłowiec, natomiast w środku pola swoją szansę dostał Stojan Vranjes.

Zestawiona w ten sposób Legia wyszła na rywali odważnie, szukając okazji do strzelenia bramki. Większość ich ataków rozbijała się jednak na skomasowanej defensywie gości. Jak zwykle z przodu szarpał Nemanja Nikolić. Najlepszy strzelec Legii wpakował nawet piłkę do siatki, ale w momencie podania od jednego z kolegów był na spalonym (cała akcja zaczęła się od udanego odbioru Lewczuka). Paręnaście minut później Węgier miał jeszcze lepszą okazję – napastnik odnalazł się w polu karnym po zagraniu Aleksandara Prijovicia, ale zamiast huknąć nie do obrony, niemal podał piłkę w ręce Mikkela Andersena. Szczęściem „Wojskowych” było jednak to, że choć problemy strzeleckie miał „Niko”, w odpowiedniej formie był „Aleks”. Prijović zachował się idealnie, głową finalizując świetną centrę Lewczuka.

Szwajcar nie dał jednak rady poprawić dorobku bramkowego – w drugiej połowie opuścił bowiem boisko z powodu kontuzji. Pozostali legioniści w drugiej odsłonie spotkania byli natomiast mniej konkretni. Z ciekawszych sytuacji należałoby wskazać uderzenie Vranjesa z rzutu wolnego, odważne podłączenie do akcji Lewczuka zakończone celnym strzałem kapitana Legii, a także nieudaną próbę Ivana Trickovskiego oraz płaski strzał Kucharczyka.

Z kolei o grze Midtjylland trudno napisać wiele pozytywnego. Duńczycy przyjechali do Warszawy, żeby zagrać mądrze w obronie i samemu ukąsić rywala po kontrataku lub dośrodkowaniu z rzutu wolnego albo rożnego. Stałe fragmenty gry, o czym głośnio mówiono przed pierwszym gwizdkiem i co potwierdziło się dzisiaj, stanowią główną broń w arsenale zespołu Jessa Thorupa. Mimo tego Arkadiusz Malarz nie miał zbyt wiele pracy, choć jak przyszło co do czego, stawał na wysokości zadania. W pierwszej połowie golkiper obronił uderzenie Erika Sviatchenko z kilku metrów, a w drugiej na raty zatrzymał strzał Daniela Royera. Najlepszą interwencją popisał się jednak na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem. Malarz odważnie wyszedł z bramki i wślizgiem wybił piłkę, zanim doszedł do niej szarżujący Paul Onuachu.


Polecamy