menu

Krzysztof Piątek - od brządca z Dolnego Śląska, po gladiatora z Mediolanu

31 stycznia 2019, 16:32 | Piotr Janas

Krzysztof Piątek jest dzisiaj na ustach całej piłkarskiej (i nie tylko) Polski. Najdroższy polski piłkarz, który 15 lat temu kopał piłkę pod okiem taty w B-klasowej Niemczance Niemcza na Dolnym Śląsku, dziś sieje postrach na stadionach Serie A i zapewnia, że to dopiero początek. Piękny włoski sen Krzysztofa Piątka trwa.

Nie każdy wie, że napastnik AC Milan rozpoczynał karierę nie w [b]Lechii Dzierżoniów[/b], jak powszechnie się mówi, lecz w klubie z maleńkiej [b]Niemczy - Niemczance[/b]. 35 mln euro, jakie Milan zapłacił za Piątka Genoa CFC, wystarczyłyby jego rodzinnej Niemczy na pokrycie wszystkich budżetowych wydatków przez 6 lat. Krzysztof Piątek wychowywał się w tej około trzytysięcznej miejscowości na Dolnym Śląsku i tam stawiał pierwsze kroki w piłce. Jego pierwszym trenerem był ojciec Władysław, były piłkarz m.in. Lechii Dzierżoniów i gwiazda B-klasowej Niemczanki Niemcza, na meczach której mały Krzyś pojawiał się już jako 4-latek. Krzysztof Piątek od małego chłonął ducha sportu, spędzając całe dnie na basenie, gdzie jego ojciec był ratownikiem. Szybko nauczył się pływać i w dużej mierze dzięki temu nigdy nie miał problemów z ogólną sprawnością fizyczną. Piłkarskie treningi rozpoczął w Niemczance pod okiem taty, mając sześć lat. Dopiero potem został dostrzeżony przez Lechię Dzierżoniów. Duża w tym zasługa trenera Andrzeja Bolisęgi, który stworzył i prowadził w Dzierżoniowie drużynę U-10. [b]Na zdjęciu:[/b] 16-letni Krzysztof Piątek w meczu Lechia Dzerżoniów - Prochowiczanka Prochowice. Listopad 2012 roku.
fot. FOT. Prochowiczanka Prochowice
Krzysztof Piątek w Dzierżoniowie stawiał kolejne kroki w piłkarskim rozwoju. Mając 16 lat zadebiutował w III lidze, ale przez długi czas nie uchodził za najbardziej utalentowanego napastnika tamtejszej akademii. Krzysztof Piątek nie grał w kadrach wojewódzkich i nie był pierwszym wyborem w Lechii, ale to coś dostrzegł w nim były bramkarz Lechistów Jacek Kubasiewicz, pracujący wówczas jako trener bramkarzy w Akademii Piłkarskiej KGHM Zagłębie. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w barwach KGHM Zagłębia Lubin w meczu z Lechią Gdańsk w 2016 roku
fot. FOT. Piotr Krzyżanowski
To w dużej mierze dzięki Kubasiewiczowi Krzysztof Piątek wylądował w Lubinie, gdzie najpierw pod wodzą Oresta Lenczyka, a potem już Piotra Stokowca mógł na dobre rozwinąć skrzydła i spróbować sił w ekstraklasie oraz eliminacjach Ligi Europy. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w meczu II rundy el. do Ligi Europy pomiędzy KGHM Zagłębiem Lubin a Partizanem Belgrad w 2016 roku
fot. FOT. Paweł Relikowski
Następnie przyszedł transfer do Cracovii, na którym „Miedziowi” wraz z bonusami wzbogacili się 720 tys. euro. Tato cały czas trzymał pieczę nad swoim synem i choć bardzo w niego wierzył i starał się wspierać, to był także jego pierwszym krytykiem. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek - już w barwach Cracovii - w meczu z KGHM Zagłębiem Lubin
fot. FOT. Piotr Krzyżanowski
- W jednym z meczów ekstraklasy miałem sytuację, gdy po przyjęciu piłki tyłem do bramki chciałem się szybko odwrócić i strzelić „z czuba”, tak żeby obrońcy nie zdążyli mnie zablokować. Wyszło komicznie, bo wykręciłem piruet i nie trafiłem w piłkę. Później zdobyłem gola i wygraliśmy to spotkanie, a po meczu odbieram telefon od taty i słyszę: Jak ty mogłeś w polu karnym w piłkę nie trafić!?” - wspominał Krzysztof Piątek w jednym z wywiadów. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w 2018 roku - tuż przed odejściem z Cracovii
fot.
Potem poszło już bardzo szybko. Tytuł najlepszego polskiego strzelca ekstraklasy w sezonie 2017/2018, transfer do Genui i rewelacyjny początek. Nazwany następcą Roberta Lewandowskiego Piątek w pierwszych siedmiu meczach strzelił dziewięć goli i znalazł się na ustach całej piłkarskiej Europy. Radził sobie nadspodziewanie dobrze, co było zaskoczeniem nawet dla jego najwierniejszego kibica. - Prawdę mówiąc nie byłem przekonany, że Krzysztof powinien już opuszczać ekstraklasę. Być może wpływ na takie myślenie miały losy Jarosława Jacha, z którym mój syn przenosił się z Dzierżoniowa do Lubina. Dostał ofertę z Anglii, skorzystał z niej i na jakiś czas przepadł. Wypożyczono go do Turcji, ale tam nadal gra niewiele. Nie chciałem, żeby to samo spotkało Krzyśka. Doradzałem mu, by został jeszcze rok w Polsce, bo skoro w Cracovii był w stanie strzelić 20 bramek, to ile zdobyłby będąc piłkarzem Lecha Poznań albo Legii Warszawa? On postąpił jednak po swojemu i wybrał Włochów, którzy byli mocno zdeterminowani. Cieszę się, że idzie mu tam tak dobrze - mówił nam pan Władysław jeszcze przed przejściem syna do AC Milan, za rekordowe 35 mln euro. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w Genoa CFC z marszu stał się podstawowym zawodnikiem, najlepszym strzelcem i największą gwiazdą zespołu
fot. FOT. EAST NEWS
O tym co działo się później słyszał już każdy kibic w Polsce. Najpierw niespotykana seria siedmiu ligowych meczów z rzędu z co najmniej jedną bramką, po której w klasyfikacji strzelców Serie A wyprzedzał samego Cristiano Ronaldo. Do tego gole w pucharze Włoch, bezbłędne wykonywanie rzutów karnych, a nawet cieszynka z rewolwerami, po której na Półwyspie Apenińskim zaczęto wołać na niego „Bomber” i „Il Pistolero”. - Na razie jest świetnie, ale to niemożliwe, żeby tak było wiecznie, kryzys w końcu nadejdzie. Krzysiek nie strzelał jeszcze bramek w meczach z najlepszymi zespołami tej ligi. Zobaczymy, jak poradzi sobie w starciach z Interem Mediolan, Juventusem Turyn czy Napoli. To może być dla niego prawdziwa weryfikacja, ale wierzę w niego. Wiem, że jeśli nadal będzie pracował tak jak teraz, to sobie poradzi - mówił w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” jego ojciec. Wówczas nawet on nie mógł podejrzewać, że przeciwko ostatniemu z wymienionych rywali zagra już w barwach innego klubu. Klubu, któremu kibicował jako dziecko, na co jest dowód w postaci zdjęcia kilkuletniego Krzysia opalającego się z ręcznikiem AC Milan. Kiedy siedział już na konferencji prasowej w Mediolanie, w towarzystwie żywych legend „Rossonerii” Paolo Maldiniego i Leonardo, został zapytany o tamtą fotografię. - To nie jest Fotoshop. Ja na prawdę byłem kibicem Milanu - powiedział Krzysztof Piątek automatycznie stając się ulubieńcem trybun. Te zresztą przywitały go fenomenalnie. Zadebiutował w meczu ligowym z Napoli. Wówczas wszedł z ławki na ostatnie 20 min, ale dostał nieprawdopodobną owację od ponad 60 tys. kibiców na San Siro. Jego to jednak nie stresowało. Nogi się pod nim nie ugięły, bo jak zapewnia Michał Probierz, który prowadził go w Cracovii, Piątkowi presja nie wiąże nóg, a wręcz przeciwnie - napędza go. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w trakcie debiutu, w ligowym meczu AC Milan z SSC Napoli na San Siro
fot. FOT. EAST NEWS
Udowodnił to kilka dni później, w ćwierćfinale Pucharu Włoch, w którym ponownie Milan mierzył się z Napoli na San Siro. Wówczas „Bomber” wyszedł już w pierwszym składzie i strzelił obie bramki, w wygranym przez gospodarzy 2:0 spotkaniu. Grający po stronie gości Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik mogli tylko pozazdrościć koledze z reprezentacji euforii, jaką wywołał wśród kibiców własnego klubu. [b]Na zdjęciu:[/b] Krzysztof Piątek w ten sposób strzelił swoją pierwszą bramkę w barwach AC Milan. Był to ćwierćfinał Pucharu Włoch, w którym "Rossonerii" ponownie mierzyli się z SSC Napoli Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika na San Siro
fot. FOT. EAST NEWS
Internet po tym spotkaniu obiegło nagranie, na którym jeden z włoskich komentatorów dosłownie oszalał komentując trafienia Polaka. Włosi błyskawicznie pokochali Krzysztofa Piątka, czego dowodzą liczne wycieczki tamtejszych dziennikarzy do Polski. Odwiedzają m.in. jego ojca Władysława i Dzierżoniów, gdzie kilku z nich dało się wpuścić w maliny. - Oni byli tak zafascynowani historią Krzysztofa, że w pewnym momencie, jak powiedzieliśmy im, że w Polsce na cześć Piątka nazwaliśmy jeden dzień tygodnia jego nazwiskiem, to kilku z nich w to uwierzyło - powiedział z trudem powstrzymując śmiech prezes Lechii Dzierżoniów Paweł Sibik. Krzysztofowi Piątkowi po takim wejściu do ligi nie łatwo będzie przejść ulicami Mediolanu bez kamuflażu. On sam zdaje sobie jednak nic z tego nie robić i w każdym wywiadzie powtarza, że to dopiero początek. [b]Za zdjęciu:[/b] Dzięki tej cieszynce zyskał we Włoszech przydomek "Il Pistolero". Jeszcze wcześniej mówiono o nim "Bomber".
fot. FOT. EAST NEWS
Forma Krzysztofa Piątka to sygnał wysłany do polskich kibiców, że jest nadzieja na życie po Robercie Lewandowskim. Problem w tym, że obecnie obaj są w doskonałej formie, a Lewandowski to człowiek instytucja w kadrze Jerzego Brzęczka i nikt nie wyobraża sobie reprezentacji bez napastnika Bayernu Monachium. Kolejnym problemem jest to, że dzisiaj nikt nie wyobraża sobie także podstawowej jedenastki na marcowy mecz el. ME z Austrią w Klagenfurcie bez będącego w takiej dyspozycji Piątka. O ile duet Lewandowski - Milik stanowił o sile drużyny, która awansowała do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji, o tyle zestawienie Lewandowskiego z Piątkiem będzie zdecydowanie trudniejszym zadaniem. Obaj są klasycznymi dziewiątkami, najlepiej czującymi się w polu karnym i żyjącymi z podań kolegów. Co prawda „Lewy” grywał jako podwieszony napastnik, a nawet na „10” (w Borussi Dortmund-red.), ale czy dziś chciałby do tego wracać i pracować na młodszego kolegę? Selekcjoner Brzęczek ma twardy orzech do zgryzienia, bo nie stać nas, żeby któryś z tych piłkarzy siedział na ławce.
fot. FOT. EAST NEWS
1 / 10

[przycisk_galeria]

Krzysztof Piątek - talent z Niemczy

Nie każdy wie, że napastnik AC Milan rozpoczynał karierę nie w Lechii Dzierżoniów, jak powszechnie się mówi, lecz w klubie z maleńkiej Niemczy - Niemczance. 35 mln euro, jakie Milan zapłacił za Piątka Genoa CFC, wystarczyłyby jego rodzinnej Niemczy na pokrycie wszystkich budżetowych wydatków przez... ponad 60 lat.

Krzysztof Piątek wychowywał się w tej około trzytysięcznej miejscowości na Dolnym Śląsku i tam stawiał pierwsze kroki w piłce. Jego pierwszym trenerem był ojciec Władysław, były piłkarz m.in. Lechii Dzierżoniów i gwiazda B-klasowej Niemczanki Niemcza, na meczach której mały Krzyś pojawiał się już jako 4-latek.

Krzysztof Piątek od małego chłonął ducha sportu, spędzając całe dnie na basenie, gdzie jego ojciec był ratownikiem. Szybko nauczył się pływać i w dużej mierze dzięki temu nigdy nie miał problemów z ogólną sprawnością fizyczną. Piłkarskie treningi rozpoczął w Niemczance pod okiem taty, mając sześć lat. Dopiero potem został dostrzeżony przez Lechię Dzierżoniów. Duża w tym zasługa trenera Andrzeja Bolisęgi, który stworzył i prowadził w Dzierżoniowie drużynę U-10.

- Wówczas nie było ligi dla tak młodych chłopców, dlatego poza treningami jeździliśmy po okolicznych miejscowościach i klubach, by rozgrywać sparingi. Raz zawitaliśmy do Niemczy - wspomina Bolisęga, prywatnie znajomy Władysława Piątka z czasów wspólnej gry w Lechii.

- Pamiętam, że wygraliśmy tamto spotkanie 3:2, a Krzyś strzelił nie wiem czy wszystkie trzy, ale dwie bramki na pewno. To była spora niespodzianka i miłe zaskoczenie dla nas, bo chłopcy z Lechii byli już prawdziwą drużyną, usystematyzowaną, trenującą w lepszych warunkach, a u nas była to taka - za przeproszeniem - zbieranina na potrzeby tego meczu - wspomina Władysław Piątek.

Trener Bolisęga już wtedy rozmawiał z nim o przenosinach syna do Dzierżoniowa. Z Niemczy to tylko i aż 15 kilometrów, więc załatwiono Krzysztofowi miejsce w Szkole Podstawowej nr 9, w klasie o profilu piłka nożna. To wtedy rozpoczęła się prawdziwa przygoda z piłką młodego napastnika.

Krzysztof Piątek - jeden z wielu w Dzierżoniowie

- To nie było dla niego łatwe. Szkoła, trening, dom, a czasami szkoła, dom, trening, dom. Dojazdy były dość męczące, musiał wcześnie wstawać i szybko kłaść się spać. Bywały momenty kryzysowe, ale wtedy woziłem go samochodem. Zdarzyło się też, że rano był tak zmęczony i niewyspany, że zamiast wysiąść na swoim przystanku, zasnął w autobusie i obudził się na dworcu - wspomina z uśmiechem Piątek senior.

W Dzierżoniowie stawiał kolejne kroki w piłkarskim rozwoju. Mając 16 lat zadebiutował w III lidze, ale przez długi czas nie uchodził za najbardziej utalentowanego napastnika tamtejszej akademii. Krzysztof Piątek nie grał w kadrach wojewódzkich i nie był pierwszym wyborem w Lechii, ale to coś dostrzegł w nim były bramkarz Lechistów Jacek Kubasiewicz, pracujący wówczas jako trener bramkarzy w Akademii Piłkarskiej KGHM Zagłębie. To w dużej mierze dzięki niemu wylądował w Lubinie, gdzie najpierw pod wodzą Oresta Lenczyka, a potem już Piotra Stokowca mógł na dobre rozwinąć skrzydła i spróbować sił w ekstraklasie.

Następnie przyszedł transfer do Cracovii, na którym „Miedziowi” wraz z bonusami wzbogacili się 720 tys. euro. Tato cały czas trzymał pieczę nad swoim synem i choć bardzo w niego wierzył i starał się wspierać, to był także jego pierwszym krytykiem.

- W jednym z meczów ekstraklasy miałem sytuację, gdy po przyjęciu piłki tyłem do bramki chciałem się szybko odwrócić i strzelić „z czuba”, tak żeby obrońcy nie zdążyli mnie zablokować. Wyszło komicznie, bo wykręciłem piruet i nie trafiłem w piłkę. Później zdobyłem gola i wygraliśmy to spotkanie, a po meczu odbieram telefon od taty i słyszę: Jak ty mogłeś w polu karnym w piłkę nie trafić!?” - wspominał Krzysztof Piątek w jednym z wywiadów.

Potem poszło już bardzo szybko. Tytuł najlepszego polskiego strzelca ekstraklasy w sezonie 2017/2018, transfer do Genui i rewelacyjny początek. Nazwany następcą Roberta Lewandowskiego Piątek w pierwszych siedmiu meczach strzelił dziewięć goli i znalazł się na ustach całej piłkarskiej Europy. Radził sobie nadspodziewanie dobrze, co było zaskoczeniem nawet dla jego najwierniejszego kibica.

- Prawdę mówiąc nie byłem przekonany, że Krzysztof powinien już opuszczać ekstraklasę. Być może wpływ na takie myślenie miały losy Jarosława Jacha, z którym mój syn przenosił się z Dzierżoniowa do Lubina. Dostał ofertę z Anglii, skorzystał z niej i na jakiś czas przepadł. Wypożyczono go do Turcji, ale tam nadal gra niewiele. Nie chciałem, żeby to samo spotkało Krzyśka. Doradzałem mu, by został jeszcze rok w Polsce, bo skoro w Cracovii był w stanie strzelić 20 bramek, to ile zdobyłby będąc piłkarzem Lecha Poznań albo Legii Warszawa? On postąpił jednak po swojemu i wybrał Włochów, którzy byli mocno zdeterminowani. Cieszę się, że idzie mu tam tak dobrze - mówił nam pan Władysław jeszcze przed przejściem syna do AC Milan, za rekordowe 35 mln euro.

Krzysztof Piątek - Bomber z Polski

O tym co działo się później słyszał już każdy kibic w Polsce. Najpierw niespotykana seria siedmiu ligowych meczów z rzędu z co najmniej jedną bramką, po której w klasyfikacji strzelców Serie A wyprzedzał samego Cristiano Ronaldo. Do tego gole w pucharze Włoch, bezbłędne wykonywanie rzutów karnych, a nawet cieszynka z rewolwerami, po której na Półwyspie Apenińskim zaczęto wołać na niego „Bomber” i „Il Pistolero”.

- Na razie jest świetnie, ale to niemożliwe, żeby tak było wiecznie, kryzys w końcu nadejdzie. Krzysiek nie strzelał jeszcze bramek w meczach z najlepszymi zespołami tej ligi. Zobaczymy, jak poradzi sobie w starciach z Interem Mediolan, Juventusem Turyn czy Napoli. To może być dla niego prawdziwa weryfikacja, ale wierzę w niego. Wiem, że jeśli nadal będzie pracował tak jak teraz, to sobie poradzi - mówił w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” jego ojciec. Wówczas nawet on nie mógł podejrzewać, że przeciwko ostatniemu z wymienionych rywali zagra już w barwach innego klubu. Klubu, któremu kibicował jako dziecko, na co jest dowód w postaci zdjęcia kilkuletniego Krzysia opalającego się z ręcznikiem AC Milan.

Kiedy siedział już na konferencji prasowej w Mediolanie, w towarzystwie żywych legend „Rossonerii” Paolo Maldiniego i Leonardo, został zapytany o tamtą fotografię. - To nie jest Fotoshop. Ja na prawdę byłem kibicem Milanu - powiedział Krzysztof Piątek automatycznie stając się ulubieńcem trybun.

Te zresztą przywitały go fenomenalnie. Zadebiutował w meczu ligowym z Napoli. Wówczas wszedł z ławki na ostatnie 20 min, ale dostał nieprawdopodobną owację od ponad 60 tys. kibiców na San Siro. Jego to jednak nie stresowało. Nogi się pod nim nie ugięły, bo jak zapewnia Michał Probierz, który prowadził go w Cracovii, Piątkowi presja nie wiąże nóg, a wręcz przeciwnie - napędza go.

Udowodnił to kilka dni później, w ćwierćfinale Pucharu Włoch, w którym ponownie Milan mierzył się z Napoli na San Siro. Wówczas „Bomber” wyszedł już w pierwszym składzie i strzelił obie bramki, w wygranym przez gospodarzy 2:0 spotkaniu. Grający po stronie gości Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik mogli tylko pozazdrościć koledze z reprezentacji euforii, jaką wywołał wśród kibiców własnego klubu.

Włosi zwariowali na punkcie Krzysztofa Piątka

Internet po tym spotkaniu obiegło nagranie, na którym jeden z włoskich komentatorów dosłownie oszalał komentując trafienia Polaka. Włosi błyskawicznie pokochali Krzysztofa Piątka, czego dowodzą liczne wycieczki tamtejszych dziennikarzy do Polski. Odwiedzają m.in. jego ojca Władysława i Dzierżoniów, gdzie kilku z nich dało się wpuścić w maliny.

- Oni byli tak zafascynowani historią Krzysztofa, że w pewnym momencie, jak powiedzieliśmy im, że w Polsce na cześć Piątka nazwaliśmy jeden dzień tygodnia jego nazwiskiem, to kilku z nich w to uwierzyło - powiedział z trudem powstrzymując śmiech prezes Lechii Dzierżoniów Paweł Sibik.

Krzysztofowi Piątkowi po takim wejściu do ligi nie łatwo będzie przejść ulicami Mediolanu bez kamuflażu. On sam zdaje sobie jednak nic z tego nie robić i w każdym wywiadzie powtarza, że to dopiero początek.

(Dys)komfort selekcjonera

Forma Krzysztofa Piątka to sygnał wysłany do polskich kibiców, że jest nadzieja na życie po Robercie Lewandowskim. Problem w tym, że obecnie obaj są w doskonałej formie, a Lewandowski to człowiek instytucja w kadrze Jerzego Brzęczka i nikt nie wyobraża sobie reprezentacji bez napastnika Bayernu Monachium.

Kolejnym problemem jest to, że dzisiaj nikt nie wyobraża sobie także podstawowej jedenastki na marcowy mecz el. ME z Austrią w Klagenfurcie bez będącego w takiej dyspozycji Piątka. O ile duet Lewandowski - Milik stanowił o sile drużyny, która awansowała do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji, o tyle zestawienie Lewandowskiego z Piątkiem będzie zdecydowanie trudniejszym zadaniem.

Obaj są klasycznymi dziewiątkami, najlepiej czującymi się w polu karnym i żyjącymi z podań kolegów. Co prawda „Lewy” grywał jako podwieszony napastnik, a nawet na „10” (w Borussi Dortmund-red.), ale czy dziś chciałby do tego wracać i pracować na młodszego kolegę? Selekcjoner Brzęczek ma twardy orzech do zgryzienia, bo nie stać nas, żeby któryś z tych piłkarzy siedział na ławce.

Piotr Janas


Polecamy