menu

"Grande Max" - Massimiliano Allegri bohaterem Turynu [KOMENTARZ]

17 maja 2015, 23:36 | Szymon Janczyk

Historie z kategorii "od zera do bohatera" są w sporcie bardzo popularnym zjawiskiem. Ile to razy słyszeliśmy, o niedocenianych piłkarzach, którzy stawali się gwiazdami wielkiego formatu, bądź skreślonych młodych talentach, które kilka lat później uświetniały swoją grą najpiękniejsze stadiony na świecie? Tym razem jednak pierwszoplanowych aktorów odstawimy na bok i przyjrzymy się reżyserowi. Massimiliano Allegri, bo o nim mowa, w ciągu niespełna roku stał się jednym z idoli trybun Juventus Stadium, a rozkochani w trenerze kibice najchętniej postawiliby mu marmurowy pomnik. Jak w tak krótkim czasie można wpisać się w poczet najznamienitszych osobowości w dziejach turyńskiego klubu?

Wyszydzany, wyśmiewany, skazywany na porażkę - tak Allegriego witano w Turynie i mimo naprawdę donośnego jęku zawodu nie było to najgorsze przywitanie nowego trenera w najnowszej historii Juve. Nieliczni mogą przecież pamiętać objęcie tej posady przez Carlo Ancelottiego - znienawidzonego do granic możliwości i obrażanego na każdym kroku przez tifosich Starej Damy. Epitety pokroju "nieudacznika" i opinie o "strzale w kolano" działaczy w porównaniu do "Świni, która nie umie trenować" na ulicach miasta i Curva Scirea i spotkaniu pokojowym z ultrasami wypadają jak rywalizacja dynamitu i bomby atomowej w skali rażenia, ale też z pewnością nie są wymarzonym początkiem niezwykle wymagającej pracy. Po odejściu zbyt często tupiącego nogą i kręcącego nosem na plany transferowe Antonio Conte i zatrudnieniu w jego miejsce dużo spokojniejszego Allegriego w Turynie zapanowała konsternacja. Massimiliano był nie tyle niezbyt lubiany, co po prostu uważany za zbyt słabego fachowca i kojarzony z totalną klęską w Milanie, który spuścił na trzynaste miejsce w Serie A. Jak po tak bolesnym upadku mógłby z powodzeniem wznieść Juventus na wyższy poziom, co zapowiadał w przedsezonowych wywiadach? Zresztą nie tylko kibice Bianconerich zareagowali na ten ruch salwą śmiechu. We Włoszech i w całej Europie fani Romy żartowali, że Juve oddało mistrzostwo walkowerem, a Milaniści prześmiewczo głosili nadejście "plagi" i rychłego końca Starej Damy na tronie piłkarskiej Italii.

Wszystko zaczęło się od wspomnianego upadku Rossonerich. Allegri skutecznie budował swoją markę we Włoszech i przeszedł długą drogę: od Serie C2 do Serie A. Po wywalczeniu awansu na zaplecze ekstraklasy z Sassuolo, ominął konieczność spędzenia roku w Serie B i znalazł pracę w Cagliari. Na Sardynii radził sobie dość przeciętnie, nie można jednak spodziewać się, że ze składu mającego zapewnić utrzymanie się w najwyższej klasie rozgrywkowej zmontuje ekipę bijącą się o europejskie puchary. Swoją przygodę z Rossoblu zaczął od serii... siedmiu meczów bez zwycięstwa. Odchodząc z klubu pobił ten wynik nie wygrywając w dziewięciu kolejnych spotkaniach. 9. i 12. (niepełny sezon, został zwolniony po 33. serii gier). miejsce w tabeli nie przyniosło mu glorii i chwały, ale potencjał bądź co bądź młodego trenera dostrzegł Silvio Berlusconi. 25 czerwca 2010 roku były piłkarz Livorno i Pescary objął stery Milanu, który miał prowadzić ku kolejnym sukcesom. Zaczął kapitalnie. W pierwszym sezonie w Mediolanie Rossoneri zdetronizowali lokalnego rywala i odzyskali mistrzowski tytuł. "Wesoły" (w taki sposób można tłumaczyć nazwisko - Allegri) dostał jednak świetnych piłkarzy do dyspozycji: Huntelaara zastąpił Ibrahimović, a oprócz tego na San Siro zameldowali sie Antonio Cassano, Robinho, czy Mark van Bommel. Scudetto wynagrodziło porażkę w 1/8 finału Ligi Mistrzów i nikomu nie przyszło do głowy zbytnio zastanawiać się nad tym jak wielki wpływ na wywalczenie pierwszego miejsca miała słabość rywali. Kolejne okienko transferowe rozpoczęto od definitywnego sprowadzenia Ibry, który w obliczu borykającego się z urazami Pato miał być gwarantem jakości w ataku, ale też pozbyciem się legendarnego Andrei Pirlo. Najlepszy środkowy pomocnik w najnowszej historii futbolu stał się kamieniem węgielnym budowanego od podstaw Juventusu, a wszystko za sprawą kłótni z Allegrim. Chociaż sam "Profesore" w książce opisywał, że zwyczajnie się wypalił, to jednak spory wpływ na to miały decyzje Massimiliano, który nie widział we Włochu lidera drużyny. Kilka miesięcy później to właśnie Pirlo był jednym z architektów zwycięstwa Starej Damy w lidze, a Rossoneri oglądali plecy odwiecznego rywala.

Dwa lata, pierwsze i drugie miejsce w lidze. Świetny wynik jak na "świeżaka", ale maszyna coraz szybciej się psuła. Za czasów Allegriego w Milanie był prawdziwy szpital. Ilość zawodników, którzy leczyli urazy była bardzo wysoka, a o wszystko obwiniano stosującego nieludzkie metody treningu "Wesołego". No cóż, przynajmniej tak twierdził najbardziej znany zmarnowany talent w historii klubu - Alexandre Pato. Nie można było się dziwić, że atmosfera w klubie nie jest najlepsza, ale kibice wciąż wierzyli w umiejętności trenera. Wtedy jednak zaczęła się rewolucja. Berlusconi nie mógł dłużej udawać, że w kwestii finansowej wszystko jest w najlepszym porządku i dla ratowania budżetu sprzedał Zlatana i Thiago Silvę do PSG co zapoczątkowało głęboki kryzys, który z każdą chwilą się pogłębiał. W tym samym czasie Milan pozbył się "staruszków", którzy odpowiadali za sukcesy w XXI wieku. Tak odeszli: Gennaro Gattuso, Clarence Seedorf, Aleesandro Nesta i Filippo Inzaghi. Były to zmiany oczywiście konieczne, bo 36-latkowie nie mogli już zapewnić gry na najwyższym poziomie, ale brak pieniędzy sprawił, że w ich miejsce przyszli zawodnicy młodsi - lecz nie lepsi. Allegri musiał ustawić drużynę od nowa, ale nie szło to zbyt dobrze. Trzecie miejsce nie było jednak porażką. Mimo wyraźnej tendencji spadkowej Rossoneri wciąż byli na podium i nawet zaostrzający się konflikt z trenerem, który przestał spełniać oczekiwania kibiców i dodatkowo rozzłościł ich odstawieniem legend, a z nowymi piłkarzami rzekomo nie pozostawał w najlepszych kontaktach, nie zwiastował tak spektakularnego upadku, jaki zdarzył się w następnym sezonie. To właśnie wtedy zaczęła się jego droga w dół. Droga, usłana cierniami, kłodami i wszelkiego rodzaju innymi przeszkodami, którymi notorycznie obrzucało go otoczenie sprawiając, że momentalnie stracił swoją reputację. Fatalnie grający Milan spadał coraz niżej i niżej, a Allegri całkowicie stracił pomysł na wyprowadzenie zespołu na prostą. W pracy nie pomagał Milan Lab, który nie spełniał swojej roli, ani nowi piłkarze, którzy prezentowali coraz słabszy poziom. Reasumując: wszystko co miało działać, nie działało. Allegri wyleciał z hukiem, zostawiając po sobie niesmak, na dodatek dostał łatkę słabego trenera, który doprowadził do upadku jednego z największych klubów piłkarskich świata. Tym razem dla odmiany nikt nie zastanawiał się, jak wielką rolę w fatalnym wyniku odegrały czynniki, na które popularny Max nie miał żadnego wpływu... Jego oceny nie polepszał fakt, że drużyna po przyjściu Clarence'a Seedorfa zaczęła grać lepiej, co miało być kolejnym powodem, do obwiniania byłego już szkoleniowca Diavolo za wszystkie krzywdy, które spotkały Milan.

Wszystko to sprawiło, że gdy latem mianowano go następcą Conte w Juventusie, fani włoskiego futbolu pukali się w czoło. Nie brakowało opinii, że spuścizna nowego selekcjonera reprezentacji Włoch zostanie roztrwoniona w bardzo szybkim tempie. No bo jak niby człowiek-katastrofa miał kontynuować dzieło osoby, którą Pirlo przypisał największy wkład w odrodzenie klubu i przekazanie piłkarzom "biało-czarnego serca"? Oczywiście Allegri znów miał do dyspozycji świetny skład, ale rywale na papierze nie wyglądali dużo gorzej. Zwłaszcza Roma, która po solidnych wzmocnieniach celowała w detronizację Starej Damy. "Wesoły" nie dostał oczywiście pieniędzy na zakup gwiazd, bo gdyby włodarze klubu chcieli je wydawać, nie zmienialiby trenera. Złośliwi śmiali się, że tylko dlatego nie ściągnął z powrotem do Turynu Alessandro Matriego, który mimo niemałych umiejętności ma opinię podróżującego za Maxem karierowicza. Żartowano również, że jego innowacyjne pomysły, które zapowiadał przed startem rozgrywek to odsunięcie gwiazdy - Arturo Vidala i zastąpienie go Simone Padoinem. Było to oczywiście kolejne pokłosie zebrane po epizodzie w Mediolanie. Allegri jednak naprawdę zaskoczył. Dość szybko znalazł swój sposób na Bianconerich i ustawił "Zebry" tak, by wciąż grali skutecznie, ale potrafili zaskoczyć przeciwnika czymś innym, niż znana od trzech lat formacja i taktyka. Usta krytyków zamykał powoli, bo mimo kolejnych zwycięstw wciąż znajdowali oni wymówki: słaba liga, korzystanie z drużyny stworzonej przez poprzednika, szczęście... Konsekwentnie jednak wytrącał kolejne karty z talii swoich krytyków i udowadniał, że nie jest tak słabym trenerem za jakiego go uważano. Pstryczka w nos wszystkim dał awansując do ćwierćfinału, a potem półfinału Ligi Mistrzów. Wcześniej oczywiście zapewnił sobie mistrzostwo kraju i rozjechał najlepsze ekipy we Włoszech. Stało się jasne, że w Italii nic się nie zmienia i reszta stawki wciąż walczy jedynie o drugie miejsce.

Sukcesem w europejskich pucharach kupił sobie serca kibiców. To, co ukochany idol Conte regularnie partolił - on naprawił. Znów spotykał się z opiniami złośliwców: że rywale nie byli zbyt mocny, że szczęście w losowaniu i na boisku, że sędzia sprzyjał Juventusowi. Allegri jednak nie zważał na słowa i bez zbędnych debat medialnych robił swoje. Pamiętne memy o zebrze, na którą polują cztery lwy, które miały odzwierciedlać słabość turyńskiego zespołu w półfinałach Ligi Mistrzów doczekały się kontrataku - najpierw boiskowego. Dwumecz z Realem Madryt to pokaz może nie najpiękniejszej, ale za to mądrej gry Juve. Bianconeri byli poukładani w każdym elemencie gry i żadne słabości nie zaszkodziły Starej Damie w odniesieniu zwycięstwa nad teoretycznie silniejszym rywalem. Jeszcze przed finałową batalią, w której zdecydowanym faworytem jest FC Barcelona, "Wesoły" stał się idolem Turynu i nie jest to stwierdzenie wyolbrzymione. W procesie odbudowy jednego z najbardziej zasłużonych klubów świata dołożył nie tylko jedną, malutką cegiełkę, a całą ścianę. Fundamenty, które zbudował Conte, Allegri wykorzystał do postawienia kolejnego, dużego kroku w kierunku ponownego królowania w Europie. Przy okazji sam odrobił stracony w Mediolanie respekt i zjednał sobie kibiców, między innymi świętowaniem z nimi Scudetto skacząc do przyśpiewki "kto nie skacze, ten Rossonero". Zresztą, eliminując Real wygrał podwójnie. Nie tylko awansował do finału, ale również pokonał znienawidzonego w Turynie Ancellotiego. Czy wreszcie udowodnił swoją klasę? Za wcześnie na takie wnioski. Być może za cztery lata Juventus spotka to samo, co Milan. Być może jednak Stara Dama dalej będzie hegemonem na krajowym podwórku. Możemy być pewni jednego. Massimiliano Allegri to fachowiec, który zasłużył na odpracowanie błędów, na które nie zawsze miał bezpośredni wpływ.

Więcej o LIDZE WŁOSKIEJ


Polecamy