Artur Jędrzejczyk: W Rosji zarobiłem tyle, że dziś mogę skończyć karierę. Ale po co?
- Najwyższa premia? 150 tys. zł, do tego pensja. Mógłbym przestać grać w piłkę, ale po co? Chcę zdobyć z Legią mistrzostwo, osiągnąć sukces na Euro i trafić do dobrego klubu na Zachodzie - mówi Artur Jędrzejczyk, obrońca reprezentacji Polski i Legii Warszawa.
fot. Bartek Syta/Polskapresse
Do kogo trudniej się dodzwonić, do prezydenta Andrzeja Dudy czy do Pana?
Do prezydenta na pewno łatwiej.
Dlaczego?
Bo ma Kancelarię. A ja nie.
Po co Panu telefon, skoro go Pan nie odbiera?
To nie tak! Przecież dodzwoniłeś się za pierwszym razem.
Miałem dużo szczęścia. Czasami nie można się do Pana dodzwonić przez pół roku. Maciej Rybus skarżył się niedawno, że razem z Marcinem Komorowskim umówił się z Panem na lotnisku w Krasnodarze, a Pan nie tylko nie przyjechał, ale nawet nie raczył odebrać. Nie wstyd Panu?
Czasami nie odbieram, bo nie wiem kto dzwoni. Innym razem zapomnę oddzwonić. Telefony zmieniam, karty przekładam. Sam wiesz, że zakręcony jestem. Ale „Rybka” to bzdury opowiada. Było tak, że siedziałem w klubie, kiedy oni mieli przesiadkę na lotnisku. I chcieli, żebym przyjechał. Ale ja tam miałem ze 30 km. A że byłem w Rosji dopiero miesiąc, to nie czułem się pewnie. I nie przyjechałem.
Skoro już się spotkaliśmy, to czy podoba się Panu grupa, w jakiej zagramy na Euro we Francji?
Nie mamy co narzekać. Ja życzyłem sobie Hiszpanów, Rosjan i Islandczyków, ale Niemcy, Ukraina i Irlandia Północna też nie są złe. Pierwszych znamy, udało nam się ich pokonać i odczarować. W Paryżu zrewanżujemy się za porażkę we Frankfurcie. Trzeba będzie spiąć się też na Ukrainę, z którą grałem jeszcze za trenera Fornalika. Po wygranych eliminacjach nie powinniśmy się bać nikogo.
Czyli ten wymarzony awans z grupy uda się w końcu osiągnąć?
Nie mam co do tego wątpliwości. A jak pokonamy Niemców, to nie z drugiego, ale z pierwszego miejsca awansujemy!
Co sprawiło, że kadra się odblokowała? Są tacy, którzy twierdzą, że wszystko odpaliło, bo kapitanem został Robert Lewandowski.
Ja tam wielkiej różnicy nie widzę. Kuba Błaszczykowski był kapitanem i było dobrze, a teraz kapitanem jest Robert i też jest OK. Tak zdecydował selekcjoner. Źle na tym nie wyszliśmy, bo atmosfera jest świetna.
Dobrymi meczami kupiliście kibiców i media.
Kiedyś z nami jechaliście, od kibiców też dostaliśmy swoje. Teraz zrobiła się moda na kadrę. Ludzie nas docenili. Dzięki temu stworzył się zespół, który na boisku skacze za sobą w ogień. Oby tak fajnie było po Euro...
Polubił Pan Rosję?
Było fajnie.
Rosjanie nas lubią?
Nigdy nie miałem z nimi problemów. O Ruskich mam dobre zdanie, choć są specyficzni. Mają swój świat. Na początku, gdy mówiłem, że jestem Polakiem, byli bardzo życzliwi. Pytali nawet, czemu nas tam tak mało. Ale zdarzało się, że wypominali, że w Warszawie na Euro 2012 ich pobiliśmy. Bo dla nich ten, co ich bije, to wróg. Ogólnie Rosja to fajny kraj, tylko wszędzie jest daleko i... wszędzie jest Putin.
Jak to „wszędzie”?
No, że jest dosłownie wszędzie. W telewizji, w radiu, w szkole, w urzędzie, na ulicy. Gdzie się nie ruszysz, tam zdjęcia i obrazy Putina. Dla nich to jest król, bóg. Ile razy już słyszałem, że im pomógł, że to dzięki niemu jest lepiej. Nikogo się nie boją, bo Putin ich obroni. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Nawet Stalinów tam nie ma tylu, co Putinów!
Rybus mówił, że w Krasnodarze niczego Panu nie brakowało. Jak ten klub prezentuje się w porównaniu do Legii Warszawa?
U nas jest kosmicznie. Podam przykład opieki medycznej. Większość Polaków grających w Rosji, kiedy łapała kontuzję, uciekała na rehabilitację do kraju. A do nas na leczenie zjeżdżają piłkarze z całej ligi. Ostatnio był Roman Szyrokow ze Spartaka Moskwa. Mamy najnowocześniejszy sprzęt. Trener Oleg Kononow kazał kupić komorę do oddychania, która kosztowała ze dwa miliony złotych. Zawsze siedzi tam sobie godzinę przed treningiem. Mamy pełno różnych maszyn. Musiałbyś to zobaczyć na zdjęciach. Jeśli chodzi o sprawy zdrowotne to nie mogłem trafić w lepsze miejsce. Pełna profeska.
Wszystko sponsoruje właściciel klubu, miliarder Siergiej Galicki. Ma gest?
Ma kasę i ma gest. Jest chyba ósmym najbogatszym Rosjaninem. To właściciel sieci supermarketów Magnit, takich naszych Biedronek. Fajny gość. Czasami przylatywał do nas swoim helikopterem. Wpadał też do szatni po wygranych meczach. Miał z piętnastu ochroniarzy, ale spokojnie dało się z nim porozmawiać.
Jaką otrzymał Pan najwyższą premię za wygrany mecz?
Zaraz ci powiem... To było po zwycięstwie z Kubaniem Krasnodar. Dostaliśmy po niecałe trzy miliony rubli. Czyli po 150 tysięcy złotych.
Dużo.
Bardzo dużo.
To i worek na te pieniądze był chyba duży?
My akurat wszystko dostawaliśmy na konta. W innych klubach faktycznie piłkarze premie otrzymują w reklamówkach. U „Rybki” i „Komora” tak jest.
To Pan mógł żyć z samych premii.
Z jednej spokojnie wyżyję cały rok. Opłacę mieszkanie, kupię jedzenie, benzynę, ciuchy. Przeżyłbym nawet za dwa tysiące miesięcznie, a co tu mówić dopiero o dwunastu „kaflach”? Cały czas rozmawiamy o premii za jeden mecz. Zaraz pokona się Spartak albo Dynamo i znów wpadnie 50, albo 100 tysięcy. No i dostaję niemałą wypłatę. Górka cały czas rośnie.
W Rosji gra Pan od 2013 roku. Mógłby Pan teraz zakończyć karierę i do końca życia nic nie robić?
Mógłbym. Mieszkałbym sobie w Dębicy i odpoczywał. Ale po co? Mam dopiero 28 lat. Mam skończyć z piłką i zabrać tę kasę do grobu? To ja wolę zarobić mniej, ale jechać na Euro, poznać fajnych zawodników. Kiedyś otworzę album ze zdjęciami i powiem, że grałem z tym, z tamtym. Byłem wszędzie. Pieniądze są ważne, dają komfort, ale ślepy jest ten, kto w oczach ma tylko dolary.
To może warto spróbować sił na Zachodzie? Ma Pan swoją wymarzoną ligę?
Pasowałbym do Bundesligi, może do Premier League. Raczej nie nadaję się do ligi hiszpańskiej, bo jest za bardzo techniczna. Gdyby nie kontuzja kolana z listopada ubiegłego roku, to byłbym dziś w innym miejscu.
Gdzie?
Może właśnie w Niemczech, albo we Włoszech. Były zainteresowania z tych lig. Chciało mnie na przykład Schalke. Już po pierwszej rundzie w Rosji miałem propozycje z CSKA Moskwa i Spartaka. Odzywali się najsilniejsi. Byłem w jedenastkach kolejek, wszyscy mnie chwalili. W kadrze też rozgrywałem świetne mecze. Gdybym taką formę podtrzymał jeszcze pół roku, to transfer byłby pewny. Ale połamałem się w meczu z Lille w Lidze Europy. Miałem wtedy nie grać, ale mój kolega, Białorusin Aleksandr Martynowicz zgłosił trenerowi, że boli go noga. I wystąpiłem ja.
Mimo półrocznej przerwy nie załamał się Pan. Było trudno?
Rehabilitacja jest gorsza od najcięższego treningu. Przez kilka miesięcy praktycznie mieszkałem w naszej bazie. Od rana do wieczora ćwiczyłem. Moja żona Agnieszka została w Dębicy, bo nie było sensu, abyśmy wtedy razem mieszkali. Ciągle byłem zły, nerwowy. Tylko byśmy się kłócili. Były dni, że strasznie darłem się z fizjoterapeutą, trzaskałem drzwiami, przeklinałem, a po kilku minutach znów wracałem trenować. On się tylko śmiał, bo nie byłem pierwszym, który pękał. Dałem jednak radę, zasuwałem ostro i dziś mogę grać w piłkę. A takiej katorgi nie życzę nawet najgorszemu wrogowi.
Za chwilę zaczyna Pan przygotowania do sezonu w Legią. Czemu wrócił Pan do Warszawy?
Dostałem z klubu sygnał, że prezesi są zainteresowani moją osobą. Pomyślałem, że skoro mam kłopoty w Krasnodarze, warto rozważyć taką ofertę. Po rozmowach z moim menedżerem Mariuszem Piekarskim i przedstawicielami Legii doszliśmy do porozumienia. Zielone światło na wypożyczenie dali także Rosjanie.
Czego życzyć Panu przed rundą wiosenną?
Na pewno przyjechałem tu po mistrzostwo kraju. Nie widzę innej opcji. Legia musi być najlepsza w Polsce, po to zresztą mnie tu ściągnięto. Co prawda tracimy do Piasta Gliwice pięć punktów, ale to żadna strata. A prywatnie to proszę o życzenia zdrowia. Jeśli ono dopisze to znów wrócę na najwyższy poziom i udowodnię wszystkim, na ile mnie stać.
Mistrzostwo Polski, sukces na Euro 2016, a później fajny transfer?
Biorę to w ciemno.