Klich: Gorzej być już jednak nie może, prawda?
- Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że nie zagram w Wolfsburgu i że z niego odejdę. Chciałem zostać i walczyć o miejsce, ale później okazało się, że to była walka z cieniem, bo nieważne, jak grałem, i tak byli inni, których było... dużo - mówi Mateusz Klich, zawodnik niemieckiego VfL Wolfsburg.
Mateusz Klich był blisko wypożyczenia do Śląska Wrocław
Minął rok Pana pobytu w VfL Wolfsburg. Jaki to był dla Pana okres?
To było ciężkie 12 miesięcy. Zderzyłem się z nową rzeczywistością, bo pierwszy raz w przygodzie z piłką nie grałem regularnie. Nie oznacza to jednak, że to był czas stracony. Trenowałem z takimi piłkarzami, że niektórzy nigdy mogą z takimi nie zagrać, ale szkoda, że nie dostałem ani jednej szansy, nawet pięć minut. Tylko o to mogę mieć żal.
Rozmawiał Pan z trenerem Magathem o swojej sytuacji, o przyczynach braku gry? Dlaczego nie dostał Pan ani jednej szansy?
W Wolfsburgu z trenerem Magathem się nie rozmawia, a jeśli się rozmawia, to nie o tym. Czemu nie dostałem szansy? Ciężko powiedzieć. Można równie dobrze zapytać, czemu kilku innych chłopaków też nie zagrało, jak Serb Slobodan Medojević, za którego zapłacono 2,5 mln euro.
W którym momencie uświadomił Pan sobie, że w minionym sezonie w Bundeslidze już Pan nie zagra?
Po pierwszej rundzie. Potem kadra zrobiła się szersza i coraz ciężej było się przebić. Ale do tej pory tak naprawdę nie wiem, czy bym sobie poradził w Bundeslidze czy nie, bo nie dostałem nawet tych pięciu minut szansy.
Trener Magath stawia na dyscyplinę. Może czymś mu Pan podpadł?
Nie wykluczam tego, ale nie przypominam też sobie takiej sytuacji. Jeżeli trener kazał mi przez pięć godzin jeździć na rowerze, to jeździłem... Wiem, że Niemcy to Niemcy. Zaraz po przyjściu do Wolfsburga miałem kontuzję. Przez trzy miesiące nie mogłem w pełni trenować. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale może to miało jakieś znaczenie...
Pierwszy raz zdarzyło się Panu, że trener na Pana nie stawia. Jak Pan sobie z tym radził?
Na początku było mi bardzo ciężko. Nie jeździłem na mecze, a byłem przyzwyczajony, że w weekend jest zgrupowanie i mecz. Zaczęło mi tego brakować. Motywacji mi nie brakowało, czasami, jak nie pojechałem piąty i dziesiąty raz, było mi z tym trudno. Najgorzej, że nie wiedziałem, co robię źle.
Po przyjściu do Wolfsburga Magath mówił, że ma Pan pewne braki. Co dokładnie miał na myśli?
Jakby trener mi cokolwiek powiedział, to bym wiedział. Mam łatkę zawodnika, który gra fajnie do przodu, ale nie pracuje w defensywie. Może o to chodzi? W Niemczech i gra się do przodu, i pracuje w obronie. Nie mam jednak żadnego punktu odniesienia, bo nie zagrałem ani minuty w Bundeslidze. Gorzej być już jednak nie może, prawda?
Nie było jednak tak, że cały czas był Pan daleko od debiutu.
Był taki moment, że wydawało mi się, że w końcu się doczekam. Na początku listopada pojechałem jako dziewiętnasty na mecz z Borussią Dortmund i trener Magath powiedział, że jeśli dalej będę tak trenował, jak trenowałem, to zagram. Trenowałem więc i miałem chyba najlepszy okres w Wolfsburgu, ale niestety... Było, jak było. Nawet niektórzy koledzy z drużyny trochę w to nie dowierzali.
Lato to dla Pana najwyższy czas na zmianę klubu.
Chcę tego i wszystko na to wskazuje, że zmienię klub. Oczywiście w grę wchodzą kluby i polskie, i zagraniczne.
Zimą mówiło się, że może Pan trafić do Śląska Wrocław. Walka o Ligę Mistrzów u trenera Lenczyka byłaby teraz bardzo kusząca.
Do trenera Lenczyka przyszedłbym z miłą chęcią. W Cracovii mieliśmy dobry kontakt. Bardzo szanuję tego trenera i chciałbym u niego jeszcze zagrać. Ale trener Lenczyk to jedno, a drugie to porozumienie między klubami.
Czemu ostatecznie zimą nie udało się Panu odejść na wypożyczenie?
Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że nie zagram w Wolfsburgu i że z niego odejdę. Chciałem zostać i walczyć o miejsce, ale później okazało się, że to była walka z cieniem, bo nieważne, jak grałem, i tak byli inni, których było... dużo. Może byłem trochę za ambitny?
Mam wrażenie, że mimo wszystko nie żałuje Pan przenosin do Wolfsburga.
Nie uważam, żeby to był błąd. Trzeba było spróbować. Piłkarsko czuję się lepszy dzięki treningom w takim gronie. Wciąż nie mogę też powiedzieć, że nie wyszło, gdyż kontrakt podpisałem na trzy lata, a minął dopiero rok. Nie wyobrażam sobie, że odejdę z Wolfsburga bez rozegrania tam meczu.
Śledził Pan losy Cracovii? Po Pana odejściu "Pasy" spadły z ekstraklasy...
Oglądałem wszystkie mecze. Widziałem, jak to wyglądało. Jak wytłumaczyć spadek? Chłopakom nie udało to, co udało się nam rok wcześniej. Nie chcę się rozwodzić za bardzo nad tematem Cracovii, ale ci, którzy są bliżej klubu, wiedzą, że nie tylko pod względem sportowym jest tam średniawo.
W czym tkwił problem Cracovii?
Każdy wie, o co chodzi, ale wszyscy czekają, aż ktoś pierwszy się wyrwie przed szereg. Nie chcę chodzić później po sądach.
Z Panem w składzie o utrzymanie byłoby łatwiej?
Ciężko powiedzieć. Rok wcześniej byliśmy przede wszystkim drużyną też poza boiskiem. Spotykaliśmy się, atmosfera była bardzo dobra. Teraz nie było mnie w szatni, więc nie znam szatni. Było więcej obcokrajowców, więc chyba ciężko było się dogadać, nie mówiąc o robieniu jakiejkolwiek atmosfery.
Wróćmy do Pana odejścia z Cracovii. Trener Szatałow nie chciał o tym mówić, Tomasz Rząsa twierdził, że namawiał Pana na zostanie. Jak było naprawdę?
Trener nie chciał mówić, bo wie, jak było. Z Tomkiem Rząsą rozmawiałem dwie minuty. Tak naprawdę żadnej poważnej rozmowy o tym, żebym został, nie było. Czułem, że jak tylko dowiedzieli się, ile mogą za mnie dostać, to puścili mnie lekką ręką. Czytałem też, że prezes Filipiak mówił, że tata mnie woził z klubu do klubu, że niby ja chciałem za wszelką cenę odejść. To jest śmieszne.
Teraz do klubu wrócił trener Wojciech Stawowy, co może oznaczać nadejście lepszych czasów.
Pamiętam, jak grała Cracovia trenera Stawowego parę lat temu. Oglądałem ją z wysokości trybun i zza bramki, kiedy podawaliśmy piłki na meczach. Super, że trener Stawowy wrócił, ponieważ za jego czasów "Pasy" grały naprawdę dobrą piłkę i teraz to może wrócić.
Wróciłby Pan do Cracovii pod jego skrzydłami?
Nie mówię "nie". Wszystko jest otwarte.
Za nami Euro 2012. Oglądając mecze, nie miał Pan takiej myśli: "Mogłem tam być"?
Mecz otwarcia oglądałem w domu w Tarnowie. Szczerze? Aż mi się przykro zrobiło, kiedy chłopaki wyszły na mecz. Myślałem, że mogłem tam być. Ale trudno, byli inni. Na Euro świat się nie kończy. Jeszcze nie skończyłem grać w piłkę. Chociaż weszlo.com pisało, że zawiesiłem karierę i wznowiłem ją dopiero w młodzieżówce.
Mimo że Pan nie grał, odwiedził Pana selekcjoner Franciszek Smuda.
Byliśmy na meczu z Herthą. Oczywiście na trybunach [śmiech]. Trener mówił, że byłem w jego planach, ale zaryzykowałem, rzuciłem się na głęboką wodę i nie zagrałem, nie mam więc żalu, że nie dostałem powołania. Trener przecież nie miał żadnej podstawy, żeby mnie powołać.
Z Euro Polskę wyrzucił Pana klubowy kolega Petr Jiracek.
Sami się wyrzuciliśmy z mistrzostw, bo musieliśmy wygrać. Nawet remis 0:0 w tym ostatnim meczu nam nic nie dawał. Trzeba było po prostu wygrać. A Jiracek to bardzo dobry piłkarz. Ma umiejętności, a do tego zdrowie do biegania. Mecz oglądałem na żywo we Wrocławiu z Markiem Wasilukiem i widziałem, że bramkę strzelił nam po drugim 80-metrowym obiegnięciu. Do tego trzeba mieć zdrowie.
Jednym z odkryć Euro mógł być inny Pana kolega z szatni Mario Mandżukić.
Ma niesamowity instynkt. Gdziekolwiek się ustawi w polu karnym, tam spada piłka. Gdyby Chorwaci wyszli z grupy, strzeliłby jeszcze niejedną bramkę. Szkoda, bo podobali mi się. Jest bardzo agresywny i przebojowy, idzie ostro na każdą piłkę.
Nie zapomniał o Panu opiekun "młodzieżówki" Stefan Majewski. Dzięki temu nie wypadł Pan z orbity.
Cieszę się, że trener Majewski o mnie nie zapomniał. Ogólnie w Wolfsburgu jest tak, że ci, co nie grają w pierwszym zespole, mają treningi wyrównawcze i nie grają nigdzie przez cały rok. Ja miałem to "szczęście", że coś w rezerwach pograłem. Ale były takie momenty, że też nie grałem przez dwa, trzy miesiące, i wtedy bardzo zależało mi na grze w U-21.
Nowym selekcjonerem reprezentacji Polski został Waldemar Fornalik. Liczy Pan na powołanie do kadry?
Nie znam trenera Fornalika osobiście, ale wiem, że w Ruchu wykonał kawał dobrej roboty, więc bardzo go szanuję. O powołaniach mogę jednak chyba zapomnieć i zdaję sobie z tego sprawę, że najpierw musiałbym zacząć grać, bo teraz mam nie najlepszy okres...
Jak odebrał Pan to, że Magath przedłużył kontrakt do 2015 roku?
Trener Magath jest w Wolfsburgu bogiem, więc w klubie się ucieszyli. Ja nie mam z tym problemu, bo nie jest powiedziane, że już nigdy nie zagram u trenera Magatha. Na razie nie dostałem szansy, więc chcę się gdzieś odbudować i wrócić do Wolfsburga, gdyż nie złożyłem jeszcze broni.
Pojawiły się plotki, że Wolfsburg chciałby z Panem rozwiązać kontrakt, na co Pan nie chce się zgodzić.
Jest opcja wypożyczenia mnie na rok, ale nie ma opcji sprzedania mnie. Niby, że chcę zostać, bo mam dobre pieniądze i się ich trzymam? Nie. Mam 22 lata i pieniądze nie są najważniejsze.
Co może Pan powiedzieć o życiu w Niemczech po rocznym pobycie?
Największa różnica to drogi [śmiech]. A na poważnie, to kiedy przeprowadziłem się do Wolfsburga, musiałem się przestawić, bo nawet nie bardzo było gdzieś wyjść coś zjeść, ponieważ w porównaniu z Krakowem dużo restauracji nie ma i nie jest to duże miasto. Z biegiem czasu mi się jednak spodobało, bo to bardzo spokojne miejsce.