menu

Puchar Ligi Angielskiej. Mignolet bohaterem The Reds! Liverpool w finale, rozstrzygnął konkurs jedenastek [RELACJA, ZDJĘCIA]

26 stycznia 2016, 23:34 | Piotr Bernaciak

Liverpool do rewanżowego półfinału Pucharu Ligi Angielskiej przystępował z jednobramkową zaliczką z Britannia Stadium. W rewanżu piłkarze Juergena Klopp po regulaminowym czasie gry i dogrywce przegrywali jednak na Anfield 0:1. O awansie do finału Capital One Cup zadecydowały rzuty karne, które The Reds wygrali 6:5. Bohaterem gospodarzy został Simon Mignolet, który obronił dwie jedenastki.

Liverpool do tego spotkania przystępował z jednobramkową zaliczką wywalczoną dwa tygodnie temu w Stoke. Wtedy The Reds zdołali zapewnić sobie zwycięstwo po golu Jordona Ibe'a. Tym samym to drużyna Jurgena Kloppa była bliżej finału Pucharu Ligi Angielskiej i gry na Wembley, za którą kibice tak bardzo się stęsknili. Nie bez powodu sympatycy Liverpoolu stadion w Londynie zwykli nazywać "South Anfield".

Pierwsza połowa rozpoczęła się od delikatnej przewagi gospodarzy. Była to przewaga bardzo dyskretna, nie można było powiedzieć, że Liverpool zdominował rywala. Pierwsza groźna sytuacja należała jednak do gości. Jonathan Walters mógł pokonać Mignoleta strzałem z ostrego kąta, jednak jego uderzenie minimalnie minęło słupek, The Reds mieli w tej sytuacji dużo szczęścia. Pierwsze pół godziny meczu nie zachwyciło, brakowało klarownych sytuacji, a do pomeczowego skrótu nadawałby się jedynie strzał zawodnika Stoke. Później jeszcze niebezpiecznie z dystansu strzelał Emre Can, jednak również niecelnie. Kiedy zawodnicy obu drużyn zbierali się już do zejścia do szatni, niespodziewanie na prowadzenie wyszli goście. Bojan Krkić zagrał płasko w pole karne do Marko Arnautovicia, ten zdobył gola strzałem przy bliższym słupku, czym dał gościom niespodziewane prowadzenie do przerwy. Gol ten jednak nie powinien zostać uznany, Austriak był na wyraźnym spalonym.

W drugą połowę gospodarze weszli zgodnie z oczekiwaniami kibiców, czyli z nastawieniem ofensywnym. Już kilka minut po wznowieniu spotkania Roberto Firmino w zamieszaniu w polu karnym oddał strzał, który odbił się od słupka. The Reds grali lepiej z przodu, jednak nie można tego powiedzieć o defensywie. Momentami Stoke robiło na połowie Liverpoolu co chciało, The Potters pozwalali sobie na dośrodkowania, które bardzo często były celne i Simon Mignolet musiał ratować zespół odważnymi interwencjami. Następne minuty drugiej części meczu zaczęły przypominać pierwszą połowę. Mimo że na boisku pojawił się Christian Benteke, to gra ofensywna The Reds wciąż raziła nieporadnością. Taki stan rzeczy podobał się gościom, ponieważ ówczesny stan rzeczy zapowiadał dogrywkę na Anfield. W końcówce drugiej części meczu jeszcze było gorąco pod bramką Liverpoolu, jednak do końca nic się nie zmieniło i sędzia odgwizdał koniec regulaminowego czasu gry, co oznaczało dodatkowe 30 minut gry.

Pierwszy kwadrans dogrywki stał pod znakiem licznych dośrodkowań gospodarzy. W tym czasie bardzo rzadko schodziliśmy z połowy gości, po których było widać zmęczenie. W samej końcówce po strzale wprowadzonego chwilę wcześniej Marco van Ginkela drużyna po raz drugi dzisiejszego wieczoru trafiła w zewnętrzną część słupka, to była chyba najlepsza z szans Stoke w tym meczu, nie licząc gola rzecz jasna. Kolejny raz w tym spotkaniu byliśmy świadkami lepszego początku gospodarzy, ale lepszej końcówki w wykonaniu gości.

Przed drugą częścią dogrywki Jurgen Klopp zdecydował się wprowadzić na boisko Jordona Ibe'a, zawodnika, który pokazał, że ma sposób na The Potters. Mimo wszystko gra obu zespołów wciąż nie była zachwycająca, nikt nie osiągał znaczącej przewagi. Kibice na stadionie byli już pogodzeni z myślą, że czeka ich emocjonująca seria rzutów karnych. W drugim kwadransie dogrywki nie stało się już nic godnego uwagi, piłkarze obu drużyn przygotowani już byli do serii jedenastek.

Najbardziej emocjonującą część tego spotkania rozpoczęli zawodnicy Stoke City, a konkretnie Jonathan Walters. Pewnym strzałem w prawy róg bramki pokonał bramkarza, mimo że ten odgadł jego zamiary, to nie zdołał obronić tego silnego uderzenia. Kolejny w kolejce Adam Lallana strzałem w środek bramki pod poprzeczkę wyrównał stan meczu. Następny strzelał Peter Crouch, były zawodnik The Reds, jego strzał jednak po raz pierwszy w tej serii obronił Simon Mignolet. Emre Can uderzył przy lewym słupku, ale tam właśnie rzucił się Jack Butland, parując uderzenie na słupek. Po dwóch seriach było więc 1:1. Glenn Whelan mocnym strzałem w prawy róg bramki nie dał szans bramkarzowi, ale chwilę później swoim kunsztem zaimponował Christian Benteke, który oszukał bramkarza spokojnym strzałem po ziemi. Do siatki trafił także Ibrahim Afellay, jednak miał on dużo szczęścia, bo uderzenie przełamało rękawice bramkarza Liverpoolu. Strzał Roberto Firmino również znalazł drogę do bramki. To samo uczynili Xherdan Shaqiri i James Milner, po pięciu seriach było 4:4. Kolejny w kolejce do strzału był Marco van Ginkel, Holender nie uległ presji i zdobył bramkę, ponownie jak kolejny zawodnik The Reds, czyli Lucas. Wreszcie doszło do przełomu, bo strzał Marca Muniesy obronił Simon Mignolet. Awans na bucie miał Joe Allen. Walijczyk nie uległ presji, strzelając w prawy górny róg bramki strzeżonej przez Butlanda.

Ostatecznie to Liverpool mimo porażki w dzisiejszym meczu zdołał pokonać Stoke City po serii rzutów karnych i to piłkarze Jurgena Kloppa zagrają w finale Pucharu Ligi Angielskiej na Wembley.