menu

Dziesięć punktów w czterech meczach. Nawałka widzi więcej niż jego poprzednicy

17 listopada 2014, 10:59 | Cezary Kowalski/Polska The Times

Mistrzowie świata - Niemcy, pierwszy raz w historii rzuceni na kolana, dziesięć punktów w czterech meczach, czy można było chcieć czegoś więcej? Początek eliminacji Euro 2016 w wykonaniu drużyny Adama Nawałki nie był dobry, on był rewelacyjny! Jeśli któryś z ekspertów powie dziś, że się tego spodziewał, to zwyczajnie kłamie.

O ile jeszcze mecz z Niemcami, wygrany mimo wszystko bardzo szczęśliwie, można było uznać za pewien korzystny dla nas zbieg okoliczności, jakich w futbolu zdarza się mnóstwo, to już prawdziwym testem był wyjazd do Tbilisi. Owszem Gruzini to drużyna znacznie niżej sytuowana w rankingu FIFA - zaledwie na 117. miejscu, niby z innej półki, ale właśnie z takimi na ich terenie mieliśmy zwykle mnóstwo kłopotów i bardzo często z takich eskapad wracaliśmy poranieni, ze straconymi punktami, których często później brakowało w końcowym rozrachunku. A o to przecież chodzi, aby wygrywać z tymi, z którymi powinniśmy wygrywać, i od czasu do czasu dać coś ekstra od siebie.

Nikt nie wymagał od polskich piłkarzy, aby prezentowali się ponad stan i walczyli od razu o mistrzostwo Europy. Chodziło o to, aby nie grać poniżej swoich możliwości. I wszystko wskazuje na to, że Adam Nawałka potrafił to z tej drużyny wycisnąć. Z drużyny, która umówmy się, nie różni się jakoś radykalnie od tej Franciszka Smudy czy, zwłaszcza, Waldemara Fornalika. Tym większy plus dla obecnego selekcjonera. Mówiąc wprost: zawstydził swoich poprzedników, choć nic nie wskazywało, że tak się może stać.

Błędem byłoby oczywiście popadanie w jakiś przesadny zachwyt, bo "klopsów" w każdym meczu ta drużyna wciąż popełnia mnóstwo. Podczas spotkania w Tbilisi pierwsza połowa wcale nie była dobra i mogliśmy nawet stracić gole, gdyby Gruzini zachowywali trochę więcej zimnej krwi i strzelali na bramkę, a nie w trybuny. Ze Szkotami w zremisowanym starciu w Warszawie większą część graliśmy słabo. Podczas historycznej wiktorii nad Niemcami rywale momentami nas miażdżyli. To wszystko fakty, przykryte jednak znakomicie końcowymi rezultatami.

Sporo jest chaosu w grze, obrońcy jacy są, tacy są i z dnia na dzień nie nauczą się wyprowadzania piłki z własnego przedpola, Lewandowski gra dobrze, ale swoje sytuacje jak marnował, tak marnuje, kilka decyzji personalnych selekcjonera jest mocno kontrowersyjnych, istnieje wiele innych problemów, ale… wygrywamy. Ktoś słusznie zauważył, że kadra gra podobnie jak wcześniej, z tym małym wyjątkiem, że już nie przegrywa. I o to właśnie chodzi. Oprócz zwycięstw, wartością dodaną jest też charakter, który ten zespół zyskuje. O atmosferze, którą tak wszyscy zachwalają, nie wspominam, bo to banialuki powtarzane przez wszystkich kadrowiczów zaczasów wszystkich selekcjonerów. Ważne jest jednak to, co widać na boisku. A w Tbilisi widziałem, jak przy stanie 3:0 Lewandowski, który już nic nie musiał, walczy jak lew o piłkę przy linii bocznej, wygrywa ją i pędzi na bramkę, by dobić rywala. Dawniej naprawdę tego nie było.

Arkadiusz Milik strzelający w trzech kolejnych meczach eliminacyjnych po golu, który ewidentnie w ostatnich miesiącach się rozwinął, wraca do środka i bierze ciężar gry na siebie, to również nasz dodatkowy atut. Skoro teraz ma ledwie dwadzieścia lat, to chyba śmiało możemy zakładać, że może on być odkryciem podczas mistrzostw Europy we Francji. A niby dlaczego nie? Kto ma śnić o czymś takim jak nie Milik? Przecież nie któryś z reprezentantów Grecji, którzy przegrali właśnie u siebie z Wyspami Owczymi 0:1.

Nawałkę wypada też pochwalić za sposób, w jaki panuje nad drużyną podczas meczów. Wydaje się, że widzi na boisku więcej niż jego poprzednicy i reaguje w odpowiedni sposób. Zmiany, jakich dokonuje, okazują się strzałami w dziesiątkę. Oczywiście witanie się z gąską już po czterech meczach eliminacyjnych jest pewną przesadą, ale używając terminologii młodzieżowej, zaliczka jest brutalna. Gdyby po takim starcie jednak nie udało się nam pojechać na mistrzostwa Europy do Francji i roztrwonilibyśmy zaliczkę, którą udało się uzyskać, to byłaby katastrofa.

Dodajmy, że przy korzystnym układzie z naszej grupy mogą bezpośrednio awansować nawet trzy zespoły. Gibraltaru nie liczymy, Gruzja okazuje się niezbyt poważnym zespołem, skoro trener jest w stanie ogłosić, dzień przed meczem, że rezygnuje z tej zabawy. Pozostają cztery drużyny: Polska, Niemcy, Irlandia i Szkocja. Jedna jednak musi odpaść. Czy Irlandczycy, Niemcy lub Szkoci są wyraźnie słabsi od Polski? Raczej nie. Zatem zdecydują pewnie detale. Na dziś mamy dziesięć punktów i trzy punkty przewagi nad tą trójką. W marcu gramy jednak na Aviva Stadium w Dublinie, gdzie piłkarze Martina O'Neila naprawdę są mocni. Zakładając niekorzystny scenariusz i naszą pierwszą porażkę w eliminacjach, która przecież nie jest aż tak nierealna, i znacznie bardziej prawdopodobne, żeby nie powiedzieć pewne zwycięstwa Niemców nad Gruzją i Szkotów nadGibraltarem, zrobi się…. remis. Wszyscy czterej pretendenci będą mieli po dziesięć punktów i wyścig zacznie się od nowa.

Nam poza domowymi meczami z Gibraltarem i Gruzją pozostaną do rozegrania arcytrudne wyjazdowe mecze ze Szkocją i Niemcami. I na koniec w październiku 2015 r. spotkanie z Irlandią w Warszawie. Marzeniem byłoby, aby to był dla nas mecz o pietruszkę, bez wielkich emocji, bo awans zapewnilibyśmy sobie wcześniej. Można byłoby go potraktować jak sportowy piknik, z okazji szczęśliwego zwieńczenia pierwszego etapu nowej ery w naszym reprezentacyjnym futbolu.
Twardo stąpając po ziemi, może się jednak okazać, że tuż przed tym starciem emocje sięgną zenitu, bo to właśnie ono przesądzi o naszym być albo nie być podczas mistrzostw Europy we Francji.

Polska The Times


Polecamy