menu

Drygas, Wójcicki i Skrzyński po finale Pucharu Polski

3 maja 2014, 08:57 | Jakub Seweryn

- Zakładaliśmy, że nie będzie tych rzutów karnych, a że do nich jednak doszło… To jest też element piłkarski, też trzeba umieć to wykorzystać, bo to wcale nie jest proste - mówi Łukasz Skrzyński, obrońca bydgoskiego Zawiszy.

Puchar Polski 2014
Puchar Polski 2014
fot. sylwester wojtas

Kamil Drygas (pomocnik Zawiszy Bydgoszcz):

Wierzyłem, że ciężką pracą możemy dojść daleko. Mamy fajny zespół w Zawiszy, zrealizowaliśmy dwa cele – utrzymaliśmy się w lidze i zdobyliśmy Puchar Polski. Jest to naprawdę udany sezon dla nas i teraz pozostało nam do rozegrania sześć kolejek ligowych, w których będziemy grać o pełną pulę, bo po to trenujemy, po to pracujemy, żeby grać i wygrywać.

Przede wszystkim byłem zaskoczony, bo Sebastian Dudek na treningach strzela karne bezbłędnie. Było trochę nerwowo, ale wierzyliśmy do końca w zwycięstwo, bo Wojtek Kaczmarek naprawdę dobrze broni karne, a my strzeliliśmy wszystkie pozostałe jedenastki, dzięki czemu wygraliśmy.

Nie trenowaliśmy jedenastek. Czy byłem tym zaskoczony? Widocznie trener Tarasiewicz wierzył, że wygramy w 90 minutach.

To była na pewno wielka ulga. Ciężko opisać te emocje, bo zwycięstwo w karnych to jest naprawdę wspaniała sprawa. Niektórzy mówią, że to loteria, ale ja wierzyłem, że będziemy lepsi i wygramy.


Jakub Wójcicki (pomocnik Zawiszy Bydgoszcz):

Na ławce rezerwowych były duże emocje, bo poza boiskiem nie jesteśmy w stanie pomóc kolegom. Wierzyliśmy w nich, nie załamaliśmy się po pierwszym nieudanym uderzeniu i do końca motywowaliśmy chłopaków zza linii bocznej. Udało się – to jest najważniejsze.

Po pierwszym niestrzelonym karnym dalej wierzyliśmy, że możemy wygrać ten mecz. Sebastian na treningach strzela 100 na 100, a teraz tak się po prostu zdarzyło. Wielcy piłkarze nie trafiali w jeszcze ważniejszych momentach, więc nie mieliśmy do niego żadnych pretensji. Wiedzieliśmy, że karny to loteria i już przed samym konkursem powiedzieliśmy sobie, że cokolwiek się stanie, możemy być z siebie dumni, bo walczyliśmy tutaj jak równy z równym i osiągnęliśmy ten finał.

Ja się akurat cieszę, że tak się mecz ułożył, bo mogliśmy dłużej pograć na Stadionie Narodowym (śmiech), a nie wiadomo, czy kiedykolwiek będziemy mieli jeszcze jedną taką okazję, więc chcieliśmy ten moment przeciągnąć jak najdłużej. Cieszyliśmy się tymi 120 minutami, serią rzutów karnych i najważniejsze jest to, że ten puchar jedzie do Bydgoszczy.

Nerwy były ogromne – nigdy w życiu się tak nie stresowałem. Wczoraj miałem lekki stresik, ale dzisiaj już było w porządku.


Łukasz Skrzyński (obrońca Zawiszy Bydgoszcz):

Rzeczywiście nie trenowaliśmy rzutów karnych. Redaktor z Orange sport obserwował nas od trzech dni i ciągle pytał, kiedy zaczniemy w końcu trenować te rzuty karne. Zakładaliśmy, że nie będzie tych rzutów karnych, a że do nich jednak doszło… To jest też element piłkarski, też trzeba umieć to wykorzystać, bo to wcale nie jest proste, szczególnie po 120 minutach meczu i z takim obciążeniem psychicznym. Dla niektórych piłkarzy mógł to być przecież pierwszy i ostatni raz, gdy mają szansę zdobyć tak wspaniałe trofeum.

Na ławce rezerwowych wszystko zdecydowanie bardziej się przeżywa, bo nie jest się w stanie pomóc swojemu zespołowi. Chciałem to zrobić, ale niestety regulamin na to nie pozwala. Szczerze mówiąc, to współczułem kolegom, bo wiedziałem, że choćby dla mojej osoby jest to ostatnia szansa, żeby sięgnąć po cokolwiek w karierze. Gdyby po tylu latach ciężkiej pracy nie strzeliłbym takiego karnego, to by się pamiętało tylko, że Skrzyński nie wykorzystał karnego w decydującym momencie. Nie zazdrościłem kolegów, ale to też nie jest tak, ze boję się odpowiedzialności. Gdybym był na boisku i trener mnie wyznaczył do strzelania karnego, to wziąłbym ją na siebie i podszedł do piłki. Co by było? To tylko gdybanie, natomiast przed serią rzutów karnych powiedzieliśmy sobie uczciwie, że jeśli ktoś nie wykorzysta karnego, to do końca życia nikt nie ma prawa mieć do niego pretensji. Zaufaliśmy każdemu z nich w tym trudnym momencie.

Jako drużyna chcielibyśmy podziękować trenerowi Tarasiewiczowi, bo od pierwszego meczu w Rypinie powiedział, że to jest dla nas szansa i on nie ma zamiaru takiej okazji przepuścić. Niektóre drużyny do pierwszych rund podchodziły lekceważąco, natomiast my od samego początku występowaliśmy w najsilniejszym składzie w każdym meczu. Przykładem tego jest fakt, iż Andrzej Witan dostał szansę tylko w jednym meczu, a w pozostałych bronił Wojtek Kaczmarek, który jest naszym numerem jeden i grał od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Od samego początku profesjonalnie podchodziliśmy do Pucharu Polski i dlatego dziękujemy trenerowi, że od samego początku tak konsekwentnie stawiał na te rozgrywki i teraz zbieramy tego owoc w postaci tego ciężkiego, ale cudownego pucharu.

Świętowanie? Trzeba wiedzieć, ile kosztuje taki wysiłek. Niektórzy z nas mają po 37-40 rozegranych meczów i każdy zdaje sobie sprawę z tego, że jedna nieprzespana noc może spowodować kontuzję. Na to przyjdzie czas. Został miesiąc rozgrywek i nie ma w tym temacie żadnych wątpliwości. Niepotrzebnie zadaje się takie pytania.

Warto było umierać dziś na boisku dla tak licznej rzeszy kibiców z Bydgoszczy, którzy naprawdę nas bardzo mocno pozytywnie zaskoczyli. Warto było dla nich walczyć do ostatniego tchu i wydaje mi się, że są oni teraz tak samo szczęśliwi jak my. Cieszymy się, że daliśmy tą satysfakcję, zdobywając jako beniaminek Puchar Polski – dla nas, dla swoich rodzin, dla właściciela klubu i pani prezes oraz dla wszystkich kibiców, którzy nam dobrze życzą i są z nami na dobre i na złe. Dziękujemy i prosimy o jeszcze większe wsparcie.


Polecamy