menu

Czego żałuje, a co doprowadza do szału Radosława Majdana? Czytaj wywiad!

7 kwietnia 2011, 15:11 | Sebastian Kuśpik

- Do szału doprowadzają mnie spoty wyborcze – jak je widzę, to chce mi się rzygać, bez kitu - mówi Radosław Majdan w ekskluzywnym wywiadzie dla Ekstraklasa.net. Polecamy!

Urodziłeś się w Szczecinie i tam też rozpoczynałeś swoją przygodę z futbolem. Jakie miejsce zajmuje w Twojemu sercu Pogoń? Wiele zawdzięczasz temu klubowi?
Pogoń to mój pierwszy klub, w którym spędziłem większość swojej kariery sportowej. Grałem w nim około 22 lata, licząc oczywiście czasy, gdy zaczynałem jako trampkarz. To jest trochę tak, jak z pierwszą miłością - pamięta się ją całe życie. Tak właśnie jest z Pogonią. Po pierwsze dlatego, że zagrałem tam bardzo dużo spotkań, po drugie, że przeżyłem wiele wspaniałych chwil. Mam tam przyjaciół, rodzinę i nigdy losy Pogoni nie będą mi obojętne. Nie mieszkam wprawdzie w Szczecinie już od 12 lat, więc dystans do tego już jakiś się wytworzył. Nie ma mnie na co dzień w mieście, ale na pewno zawsze losy Pogoni śledziłem i nadal będę śledził. Można powiedzieć, że kibicem byłem cały czas i teraz również życzę im, by powrócili do Ekstraklasy.

Wiesz ile dokładnie spotkań rozegrałeś w barwach Portowców?
Nie wiem.

Podpowiem Ci - 252. I podobno w jednym z nich zdobyłeś nawet bramkę. Pamiętasz ten mecz?
Nie, raczej nie. Na pewno w jakimś sparingu strzeliłem bramkę, ale w meczu ligowym? Nie przypominam sobie.

W swoim rodzinnym mieście byłeś bohaterem kibiców. Ich szacunek zyskałeś sobie po pewnym niecodziennym wyczynie podczas meczu ze Śląskiem Wrocław. Pamiętasz o co chodzi?
Tak, oczywiście. Mam ten puchar jeszcze domu. Ostatnio nawet ustawiałem wszystkie trofea, bo zrobiłem sobie taką gablotę na puchary i koszulki klubów w których grałem i jest tam oczywiście ten puchar za uratowanie flagi klubowej od kibiców Pogoni. Wydaje mi się w ogóle, że z Pogonią wiązało mnie coś więcej, niż tylko kontrakt zawodnika z klubem.

Podaj przykład.
Kiedyś pamiętam jak wracaliśmy z jakiegoś meczu i w nocy kibice pewnego klubu napadli na nasz pociąg. Wybijali szyby bejsbolami i łańcuchami w naszym wagodnie i gdzieś tam dopadli naszych kibiców, których było chyba tylko gdzieś około dziesięciu. Wtargnęli do wagonu w 100 osób i strasznie ich pobili, a policja, która później przyjechała, chciała aresztować naszych kibiców i my z Robertem pamiętam mocno stanęliśmy w ich obronie tak, że nas chcieli w sumie aresztować, bo wyrażaliśmy się w dość niewybredny sposób. Zwyczajnie nam się to nie podobało i uważaliśmy, że działania policji powinno iść w zupełnie innym kierunku.

Poza tym, grałem w Pogoni wiele lat – jestem w końcu jej wychowankiem. Na pewno z tym klubem jestem związany mentalnie. Zawsze mocno się z nim utożsamiałem. Mam na sercu tatuaż Pogoni, przez to też w każdnym nowym klubie patrzono na mnie z taką rezerwą, ponieważ ja dość mocno i zdecydowanie się określiłem. Wiedziałem, że przechodząc do innego polskiego zespołu kibice będą czuli do mnie dystans, ale zawsze wszystko układało się jakoś po mojej myśli. Fani widzieli moje zaangażowanie oraz to, że zawsze traktowałem poważnie swoją robotę. Szanowałem kibiców, którzy nas wspierali i dzięki temu z czasem nasze wzajemne relacje się poprawiały.

Spędziłeś w Szczecinie 12 lat zanim zdecydowałeś się wyjechać za granicę. Trafiłeś do Goztepe Izmir. Uważasz, że dobrze zrobiłeś, przechodząc do klubu z Turcji? Jak wspominasz tamten okres?
Uważam nawet, że to była bardzo dobra decyzja, bo po trzech czy czterech miesiącach gry w Izmirze dostałem propozycję z Besiktasu, jednego z najlepszych klubów w Turcji. Niestety cena, którą później życzył sobie mój klub, była zaporowa i nic z tego nie wyszło. A szkoda, bo liczyłem na to, że jadąc do mniejszego zespołu wybiję się wyżej. Izmir to było jednak super miasto i fajnie się tam żyło. Ligę skończyliśmy wtedy na 7. miejscu, więc ogólnie nie było dramatu. Był to dobry dla mnie okres przed Mistrzostwami Świata i ze sportowego punktu widzenia uważam, że się tam rozwinąłem. To była zupełnie inna liga, niż nasza – szybsza gra, większa presja i oczywiście lepsi piłkarze.

Później przyszła półroczna przygoda w Salonikach. Dlaczego nie wyszło Ci w PAOK-u?
Właśnie jedyne czego żałuję, to tego, że poszedłem do PAOK-u. Po Mundialu miałem propozycję z Wisły Kraków i jej nie przyjąłem. W końcu do Krakowa trafiłem, przez Turcję i Izrael, ale gdybym mógł cofnąć czas, to zdecydowałbym się już wtedy na powrót do Polski. Po tylu latach gry w naszej Ekstraklasie byłem już jednak trochę tym wszystkim zmęczony – jakimiś oskarżeniami o sprzedawanie meczów, czy o inne podteksty. Poza tym wiadomo, że Pogoń nigdy nie należała do potentatów. Zawsze były jakieś problemy. Albo z ciepłą wodą, albo nam nie płacili dwa lata, więc chciałem od tego odpocząć i zmienić otoczenie. Moja przygoda z Izmirem skończyła się również dlatego, że oni mieli jakieś problemy finansowe, nie zapłacili wtedy Pogoni wszystkich pieniędzy za moje wypożyczenie. Chcieli, żebym został, zaoferowali mi 3-letni kontrakt, ale skoro w klubie były problemy z pieniędzmi, to nie po to wyjeżdżam, żeby je nadal mieć. Później pojechałem do PAOK-u, ale tak jak mówiłem, tu na dzień dzisiejszy podjąłbym inną decyzję.

Potem przyszła jeszcze sześciomiesięczna przygoda w Bursasporze.
Tak, jechałem do Turcji z takim przekonaniem, że jest to kraj, w którym fajnie się czułem i gdzie było mi dobrze. Jednak wtedy Bursaspor to był już zupełnie inny klub niż ten, w którym grałem wcześniej, czyli Goztepe. Przede wszystkim wśród piłkarzy była inna atmosfera i już nie czułem się tak dobrze. Stwierdziłem, że nie ma co się męczyć i zdecydowałem po pół roku, że nie zostanę tam dłużej.

Twoją najbardziej niecodzienną przygodą w karierze był chyba pobyt w izraelskim Ashdod. Dlaczego zdecydowałeś się na grę w tak egzotycznym wtedy dla Polaków kraju, jeśli chodzi o piłkę?
Współwłaścicielem tego klubu i grającym piłkarzem był tam Haim Revivo. Dla mnie to najlepszy piłkarz, z jakim kiedykolwiek grałem w jednym zespole – potrafił zrobić z piłką absolutnie wszystko. To był klub, który, jak na tamte czasy, sprowadził bardzo dobrych piłkarzy. Przybyło kilku reprezentantów Izraela po to, byśmy zdobyli mistrzostwo kraju i później, tak jak choćby Maccabi Hajfa czy Maccaby Tel Awiw, grali w Lidze Mistrzów. Niestety rzeczywistość okazała się inna. Włodarze myśleli, że sprowadzeni reprezentanci Izraela i wypożyczeni zawodnicy z klubów hiszpańskich dadzą gwarant wygrywania, ale wyszło zupełnie inaczej. Jednym brakowało ogrania, inni mieli już swoje lata i to wszystko okazało się w sumie jedną wielką klapą – skończyliśmy sezon gdzieś w środku tabeli, atmosfera była nienajlepsza i nic z tych przedsezonowych planów nie wyszło. W międzyczasie otrzymałem propozycję z Wisły Kraków i bardzo się z tego ucieszyłem, ponieważ właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że popełniłem błąd odmawiając Wiśle po Mistrzostwach Świata. Widziałem, że zespół gra w pucharach i zdobywa mistrzostwa, dlatego gdy tylko pojawiła się taka opcja przeniosłem do Krakowa.

Na swoim koncie masz dwa mistrzostwa Polski z Wisłą oraz Puchar Grecji z PAOK-iem. Grałeś w reprezentacji, byłeś na Mundialu w Korei i Japonii. Czy uważasz się za zawodnika spełnionego?
Jak teraz myślę o swojej karierze, to przede wszystkim nie żałuję, że przespałem jakiś moment, albo że nie szanowałem tego co robię, czy nie byłem wystarczająco dojrzały, by być piłkarzem. Jeżeli mogę mieć do czegoś pretensje to bardziej do czasów, w jakich grałem. Jak byłem w Pogoni obowiązywało prawo Bosmana, więc gdy kończył mi się kontrakt nie mogłem odejść sobie gdzie bym tak naprawdę chciał. Kiedyś grałem z reprezentacją młodzieżową w Anglii i zaliczyłem jeden z najlepszych występów w całej karierze. Dostałem wtedy propozycję od jakiegoś klubu angielskiego, ale też nie mogłem tam iść, ponieważ był przepis, że skoro nie jesteśmy w Unii Europejskiej, to musiałem mieć rozegrany jakiś procent meczów w pierwszej reprezentacji, a ja oczywiście tego warunku nie spełniałem. Dlatego też wydaje mi się, że gdyby moja kariera przypadła na lata dzisiejsze, to potoczyłaby się ona zupełnie inaczej. Nie ma co jednak narzekać, bo zawsze mogło być przecież gorzej – trzeba cieszyć się z tego, co się ma.

Czy piłka nożna jest całym twoim światem?
Trzeba gdzieś żyć swoim życiem – oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Nie chodzi mi o ciągłą zabawę czy balowanie, tylko o życie w pełnym tego słowa znaczeniu. Jeśli wybierałem jakiś klub, to zastanawiałem się też nad tym, jakie to będzie miasto. Nie chciałem mieszkać w mieście, które ma 5 tysięcy ludzi i jak wyjdę z domu to po trzech miesiącach dopadnie mnie jakaś depresja, bo w ciągu dwóch dni poznam całe miasto. Miejsca, w których mieszkałem, spełniały takie moje małe wymagania, żebym po prostu miał co z sobą zrobić w wolnym czasie. Z tego, jak potoczyło się moje życie i jak teraz ono wygląda jestem w sumie zadowolony.

Radosław Majdan jest piłkarzem spełnionym?
Grałem na Mistrzostwach Świata, graliśmy w eliminacjach do Champions League z tym najlepszym Realem Madryt, jaki kiedykolwiek istniał, nie kompromitując się, bo rozegrałem wtedy najlepsze mecze w karierze, więc otarłem się trochę o tą wielką piłkę. Zdobyłem przy tym mistrzostwo Polski, co też nie każdemu jest dane, a są to wspaniałe chwile, gdy świętujesz sukces ze swoimi kibicami. Byłem też kilka razy wybrany najlepszym bramkarzem ligi, więc ogólnie było ok. Żałuję tylko, że nigdy nie zdobyłem mistrzostwa z Pogonią, bo wtedy ta feta byłaby znacznie znacznie większa. Także tego, że z Wisłą nie zakwalifikowaliśmy się do Ligi Mistrzów.

O to właśnie chciałem Cię teraz zapytać. Mecz z Panathinaikosem, sama końcówka – Marek Penksa strzela bramkę, sędzia nie wiedzieć czemu jej nie uznaje. Idzie szybka kontra i wpada bramka. Wspominałeś tę sytuację?
Oczywiście. Szczerze Ci powiem, że mecz z Panathinaikosem śnił mi się chyba jeszcze przez następny rok. Strasznie boli to, że nie zrobiliśmy wtedy tego małego kroku, który dałby nam awans. Rzeczywiście decyzja sędziego była bardzo dziwna. Gdzieś później czytałem nawet artykuł w jednej z gazet, jak ktoś przeanalizował mecze kwalifikacyjne, w których sędziowie pomagają lepszym zespołom. Wisła była klubem wielkim, ale jeśli chodzi o naszą piłkę. Porównując ją choćby do Greków, to wypadała blado - tam na stadionie jest 80 tys. ludzi, a u nas było może 15 tys. z powodu remontu stadionu, dlatego też kasa dla UEFA, wpływy z transmisji i w ogóle propagowanie futbolu były na zupełnie innym poziomie. Powiem Ci, że chyba coś w tym jest, że sędzia nie chciał, żebyśmy wtedy wygrali. Nie chcę go oczywiście oskarżać, bo nie wypada, ale ta bramka zdobyta została prawidłowo, a decyzja sędziego była po prostu kuriozalna – nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć.


Jak wspominasz mundial z 2002 roku? Wybranie Cię do kadry było wtedy małym zaskoczeniem, bo miałeś na koncie tylko 6 występów w biało-czerwonych barwach.
Ja byłem z tą reprezentacją bardzo długo. Debiutowałem w niej meczem z Hiszpanią, czyli razem z trenerem Engelem. Wiadome było, że pierwszym bramkarzem był Jurek i on bronił w większości meczy. Oczywiście tych rozegranych przeze mnie spotkań nie było wiele, ale ja bardzo długo byłem członkiem tej reprezentacji. Właściwie nie była to dla mnie jakaś wielka niespodzianka, że pojadę na mundial, bo od pewnego czasu trener powoływał tę samą trójkę bramkarzy – Jurka Dudka, Adama Matyska i mnie. Bardzo się cieszyłem z tego i była to dla mnie wielka radość, ale zaskoczenia nie było, ponieważ w meczach, w których grałem, z Japonią czy Kamerunem, prezentowałem się dobrze i trener nie miał do mnie zastrzeżeń.

Swój 300. mecz w Ekstraklasie rozegrałeś w Wodzisławiu. Zremisowaliście wtedy z Odrą 2:2. Ogólnie masz ich na koncie aż 317. Dołączyłeś wtedy do elitarnego grona „300”. Czułeś się gwiazdą polskich boisk?
Gwiazdą zdecydowanie nie. Powiem inaczej: uważam, że w Polsce brakuje piłkarzy z charakterem. Jest wiele ciekawych osób, ale one gdzieś tam w tłumie ginął. Ograniczają się tylko do wywiadów w sportowych gazetach, a szkoda, bo stereotyp piłkarza, który mówił trzy zdania, a przy czwartym miał już problem, bezpowrotnie minęły. Wiesz, przykleili teraz taką łatkę do piłkarza, że „fajna fura, skóra i komóra”, a to też nie musi być do końca prawda. W pewnych rzeczach byłem pierwszy w naszej ekstraklasie – pierwszy występowałem w jakichś programach telewizyjnych, gdzieś się pokazałem szerszej publiczności, w przeciwieństwie do moich kolegów. Czasami wychodziło mi to na dobre, a czasami niektórzy mieli o to do mnie pretensje uważając, że za mało poważnie traktuję swoje obowiązki, co oczywiście prawdą nie było, bo zawsze najważniejszy był dla mnie futbol i nigdy nie było to jakimś uszczerbkiem na mojej formie sportowej. Tych meczów rzeczywiście jest trochę. Grałem kilka lat za granicą i pewnie gdybym nie wyjechał z Polski byłoby ich jeszcze więcej.

Pierwszy raz koniec kariery ogłosiłeś w 2007 roku, po czym wybrano Cię do Rady Nadzorczej Pogoni Szczecin. Długo tam jednak miejsca nie zagrzałeś. Nudziło się?
Inne były założenia tego projektu. Zgodziłem się na to, żeby w tej Radzie Nadzorczej Pogoni być, bo zależało mi na tym, żeby wiele w klubie się zmieniło. Wymyśliliśmy wtedy plan, aby zmienić to, co źle funkcjonowało i odzyskać zaufanie kibiców. Pogoń jest Dumą Pomorza, a wtedy niestety nie działo się w niej nic, co zachęcałoby kibiców do przychodzenia na stadion. Niestety nie udało się i z tego zrezygnowałem, bo nie chciałem się podpisywać pod czymś, co nie było zgodne z moimi przekonaniami. Nie robiłem tego dla jakiegoś zysku, bo żadnych profitów za bycie w Radzie Nadzorczej nie otrzymywałem – zależało mi na Pogoni i chciałem pewne rzeczy po prostu poprawić i wyprostować.

Nadal jednak wspomagasz Szczecin. Masz tam fundację, która zajmuje się poprawą infrastruktury sportowej.
Tak, niedługo planujemy otworzenie Akademii Futbolu 14 wraz z moim przyjacielem Maćkiem Stolarczykiem. Dlaczego 14? Ponieważ ja w Pogoni grałem z „1”, a on z „4” na plecach. Mieliśmy ruszyć już na przełomie kwietnia i maja, ale niestety Maciek zerwał więzadła w kolanie i przechodzi teraz rehabilitację, więc treningi z młodymi adeptami zaczniemy pewnie od września.

W czerwcu dołączyłeś do Polonii, będąc nadal czynnym zawodnikiem. Walczyłeś wtedy poważnie o miejsce w składzie z utalentowanym i bardzo wtedy młodym Sebastianem Przyrowskim czy traktowałeś to bardziej jako pomoc klubowi i przekazać mu swoje doświadczenie?
Jak przychodziłem do Polonii, to Sebastiana jeszcze w niej nie było, bo fuzja z Groclinem miała miejsce troszkę później. Chciałem oczywiście grać i starałem się przekonać do siebie trenera, ale bronił Sebastian, spisywał się między słupkami bardzo dobrze, więc nie było problemu. Nigdy nie miałem żalu o to, że nie gram. Nie biegałem do gazet i nie wypłakiwałem się dziennikarzom, że nie gram, że trener na mnie nie stawia, itd. Zawsze mnie to w piłkarzach irytowało. Robiłem na treningach wszystko, by bronić, ale trener wystawiał Sebastiana – trudno, takie jest życie.

Z murawą rozstałeś się definitywnie w 2010 roku. Z Konwiktorskiej jednak nie odszedłeś – zostałeś rzecznikiem prasowym. Nie była to zbyt nudna robota dla dość żywiołowego człowieka, jakim do tej pory byłeś?
Przede wszystkim nie wiem skąd się wzięło, że zostałem rzecznikiem prasowym. Ja byłem tu dyrektorem sportowym, a funkcję rzecznika pełniłem tylko przy okazji, bo po prostu nie miał kto nim być. Prezes Wojciechowski zaproponował mi tę rolę, bo mam największy kontakt z mediami, ale te obowiązki rozdzielały się na mnie i Daniela Purzyckiego, który był wtedy menadżerem generalnym. Na pewno inaczej jest siedzieć w biurze, a inaczej będąc z drużyną, jeżdżąc na zgrupowania, zasiadając na ławce rezerwowych. Dopiero teraz widzę, ile mi to daje radości.

A teraz coś dla rozluźnienia. Kiedyś, jeszcze jako zawodnik Wisły, miałeś udzielać wywiadu po meczu dla Canal +. (Radek już się śmieje) Zdajesz sobie sprawę z tego, że ten filmik w internecie jest od lat prawdziwym hitem i ludzie do dziś się z tego śmieją?
Tak, mam świadomość tego, że wiele ludzi go obejrzało. Wiele osób mi później mówiło po zobaczeniu tego: „nie znałem Cię, ale po tym filmie Cię polubiłem”. Zabawnie to wyszło. Powiem Ci, że mówiąc to byłem przekonany, że nie jestem na antenie, no bo chyba wcześniej by zareagowali, ale z drugiej strony była taka nutka niepewności, że może idzie to w świat. Śmiesznie było, śmiesznie. Język nie był oczywiście godny propagowania, było tam trochę wulgaryzmów, ale taki jest sport – wiąże się on z emocjami i wyrażanie ich często objawia się takim nieparlamentarnym językiem.

Zaliczyłeś również przygodę w… polityce. Możesz coś więcej o tym powiedzieć?
Szczerze Ci powiem, że to jest chyba druga rzecz, której najbardziej w życiu żałuję – tego też bym teraz nie zrobił. Nie nadaję się po prostu do polityki i nie będę tłumaczył dlaczego, bo ostatnio Adam Małysz powiedział, że nie może być politykiem, bo nie umie kłamać. Ja nie chcę aż tak daleko wybiegać. Patrzę dziś na to, co dzieje się w polityce i mam do tego obrzydzenie. Polityka zawsze wzbudza dużo emocji i jest to taki temat, jak np. religia – zaczniemy o tym rozmawiać, każdy będzie miał swoje racje i nigdy nie dojdziemy do konkretów. Nie podoba mi się bardzo, że ludzie, którzy są obdarzani od społeczeństwa zaufaniem, nie spełniają pokładanych w nich nadziei. A już do szału doprowadzają mnie spoty wyborcze – jak je widzę, to chce mi się rzygać, bez kitu. Ludzie obiecują wszystko, bylebyś tylko oddał na nich głos. Zapytałbyś się czy polecisz w kosmos, to by Ci powiedzili: „tak, pewnie, tylko załatw mi trochę głosów”. To jest dla mnie obrzydliwe i tak jak mówię nie zrobiłbym tego więcej, bo nie chcę się z czymś takim utożsamiać. Nigdy nie obiecywałem ludziom czegoś tylko po to, żeby samemu na tym zyskać. Mogę stracić parę złotówek, ale muszę zawsze zachować twarz, bo możesz mieć w życiu wszystko, fajną chatę, dobry samochód, dużo kasy, ale prawdziwego szacunku ludzi nigdy nie kupisz.

Druga część wywiadu wkrótce w Ekstraklasa.net!

Rozmawiał Sebastian Kuśpik