menu

Czas na progres, czyli o potencjale Zawiszy i Zagłębia Sosnowiec [ANALIZA]

6 grudnia 2015, 12:02 | Grzegorz Margulewicz

Rozmiary wczorajszego zwycięstwa Zawiszy Bydgoszcz nad Zagłębiem Sosnowiec mogą szokować (6:1), nawet mimo faktu, że goście już od 7. minuty grali w osłabieniu. Wynik nie może w żadnym razie zasłonić faktu, że oba zespoły nie zasługują w tej chwili na Ekstraklasę.

Zawisza Bydgoszcz - Zagłębie Sosnowiec 6:1
Zawisza Bydgoszcz - Zagłębie Sosnowiec 6:1
fot. Filip Kowalkowski/Polska Press

Czwarte miejsce, które zajmuje w tabeli zespół z Kujaw doskonale oddaje jego obecny stan potencjału sportowego – niby jest blisko progu dającego powrót na najwyższy poziom rozgrywek, jednak przez całe rozgrywki czegoś w Bydgoszczy brakowało. Przede wszystkim regularności, boiskowego cwaniactwa i często – co może wydawać się szokujące – zwyczajnie jakości. Było to widać nawet we wczorajszym meczu – po zdobyciu gola na 1:0 gospodarze wyszli z założenia, że mecz wygra się sam, przez co cofnęli się do obrony i szybko dali sobie strzelić bramkę wyrównującą.

Na swoje szczęście, co nie było regułą w trakcie sezonu – bydgoszczanie na utratę bramki zareagowali z agresją, niczym podrażniony drapieżnik. Duża w tym zasługa Kamila Drygasa, który oprócz zdobycia trzech goli (to on „zabił” mecz, zdobywając trzecią i czwartą bramkę w ostatnich sekundach pierwszej połowy) wprowadzał coś, czego w zespole „Zetki” brakowało przez cały sezon – spokój i jakość w środku pola. Spadkowicz z Ekstraklasy w pierwszej części sezonu przegrał aż 6 razy, za każdym razem utratę punktów zawdzięczając albo niechlujności w grze (jak w drugim spotkaniu rundy jesiennej, przeciwko Kluczborkowi, czy w Bełchatowie), czy właśnie przez brak zdecydowanego przywództwa na murawie (porażki z Dolcanem czy Wisłą Płock odbyły się po spotkaniach, w których piłkarze trenera Bartoszaka przeszli obok meczu). Dla fanów Zawiszy szczególnie frustrujące musi być obserwowanie często bezproduktywnej szarpaniny swojego zespołu, której twarzą marketingową mógłby być Jakub Smektała – piłkarz, który naprawdę dobre zagrania, spektakularne akcje przeplata całymi spotkaniami, w których daje fanom głównie ból głowy. To właśnie jego gra podsumowuje starania Zawiszy w tym sezonie – dopóki w grze nie pojawi się regularność, awans może być poza zasięgiem – mimo potencjału.

Podobnie sprawa ma się z Zagłębiem – zespołem, którego wynik na koniec rundy jest lepszy od prognozowanego, który może być ciężko powtórzyć w rundzie wiosennej. Drużyna z Zagłębia Dąbrowskiego ma nad sobą pewnego rodzaju „szklany sufit” – 6 porażek w tym sezonie to przegrane z zespołami, które na papierze (lub na dany moment – w tabeli) – były zwyczajnie faworytami w starciu z sosnowiczanami. Dwie porażki z Wisłą Płock, do tego z GKS-em Bełchatów czy Dolcanem (który w momencie starcia liderował w tabeli) mogą wynikać z pewnego rodzaju blokady, której podopieczni trenera Derbina nie potrafią z siebie ściągnąć. Przegrana u siebie z Wigrami Suwałki to typowy wypadek przy pracy, który zdarza się każdemu zespołowi w 1. lidze, a wczorajsza klęska w Bydgoszczy – chociażby z faktu gry w osłabieniu przez niemalże cały mecz – nie może być traktowana jako miernik siły zespołu, chociaż mimo wszystko – taki rozmiar porażki jest trudny to wytłumaczenia.

Polska piłka to materia szalenie specyficzna – chociażby z faktu, że następne starcia w 1. lidze obejrzymy dopiero za trzy miesiące. Przerwa między rundami ponad dwa razy dłuższa niż między sezonami powoduje, że na wiosnę na pewno zobaczymy mocno zmodyfikowane drużyny. Czy silniejsze? Na pewno będziemy trzymać rękę na pulsie. Nadrobienie trzech czy pięciu punktów na papierze na pewno jest łatwiejsze niż w boiskowej rzeczywistości.


Polecamy