"Młodzieżowa piłka nożna to sport indywidualny"
- Menadżer Akademii Legii, Radek Mozyrko mawia, że piłka młodzieżowa to sport indywidualny. I to jest prawda - mówi Robert Tańczyński, trener i koordynator w SEMP Ursynów, wcześniej trener w Agrykoli Warszawa, Akademii Legii i koordynator w Victorii Sulejówek.
fot. Fot. Wolosz Sebastian / Polska Press
Bednarek, Kownacki, Kędziora, Jaroszyński, Murawski... Takiego okienka transferowego dawno nie było. Coraz więcej młodych piłkarzy z Polski odchodzi za granicę, ale jednak wciąż wystarczy zdrapać nieco lukru i okazuje się, że wiele młodych talentów się marnuje. Dlaczego?
To jest problem, którym zajmuję się pracując głównie z zawodnikami, którzy niedługo wejdą w wiek seniorski. Co zrobić, żeby oni nie mieli problemów z wejściem na poziom gry w pierwszej lidze i w Ekstraklasie? Bardzo często zawodnicy, którzy grają w dobrych akademiach, mają z tym problem. Zacznijmy od początku: PZPN stworzył narodowy model gry, który opiera się na grze w ustawieniu 4-3-3. I z jednej strony to jest bardzo dobry pomysł. Z drugiej strony Związek - chcąc podwyższyć poziom rozgrywek - stworzył Centralną Ligę Juniorów (U-19) i makroregiony (U-17). Teraz stworzył też makroregiony w młodszych rocznikach, U-14, czy U-15. I problemem jest to, że aby utrzymać się w tych rozgrywkach, trener musi się kierować głównie wynikiem. Zmienia ustawienie, bądź w ogóle nie trzyma się tego systemu.
Czyli narodowy model gry niespecjalnie pomaga w osiąganiu wyników w ligach młodzieżowych?
Bardzo, bardzo trudno jest realizować zadania na poszczególnych pozycjach i w poszczególnych ustawieniach, trzymając się narodowego modelu gry. I trener w klubie grającym o wyższe cele jest pod bardzo dużym ciśnieniem, bo łatwo z tej ligi spaść, a trudno z niej awansować. Dlatego często zmienia model gry na taki, który da mu doraźne wyniki. Trzeba tu zaznaczyć, że w momencie, kiedy zespół spada z takiej CLJ, to bardzo często się rozpada, bo zawodnicy krążą sobie po klubach, które grają w tych najwyższych klasach rozgrywkowych. Więc z jednej strony narodowy model gry i CLJ to bardzo dobre pomysły. Ale z drugiej strasznie ciężko jest połączyć wysoki poziom gry z uczeniem zadań boiskowych.
Problemem jest też kwestia sędziowania...
Poziom sędzowania jest słaby, jest po prostu zbyt mała liczba sędziów w rozgrywkach młodzieżowych. W zasadzie nie chodzi o to, że są słabi - oni po prostu nie są doświadczeni, mają jeszcze problemy z interpretowaniem pewnych sytuacji. A bardzo często mecze są bardzo zacięte, utrzymują się wyniki typu: 0:0, 1:1 i te problemy z interpretowaniem kluczowych sytuacji wypacząją wyniki.
Rozgrywki młodzieżowe są poligonem dla młodych sędziów wchodzących do zawodu?
Tak jest. Ponieważ brakuje arbitrów, to bardzo często w meczach młodzieżowych zespołów zbierają doświadczenie młodzi sędziowie. No gdzieś muszą zdobyć to doświadczenie. Z drugiej strony my gramy mecz o punkty, powiedzmy - o utrzymanie w Mazowieckiej Ekstralidze, czy CLJ-ce, a tutaj sędzia popełnia jakieś kardynalne błędy i to powoduje frustrację i agresywne zachowania trenerów, ale też zawodników. Na przestrzeni tych jedenastu lat widzę wzrost agresji wśród piłkarzy, odzywają się do siebie, czy do trenerów i sędziów w sposób, w jaki jeszcze kilka lat temu byłby nie do pomyślenia. W pewnym stopniu też właśnie przez takie sytuacje w meczach.
Dzisiaj młodzi piłkarze szybko zaczynają myśleć, że są gwiazdami?
Niestety tak jest. Sodówka jest widoczna już na niższych szczeblach młodzieżowych. To widać przez media społecznościowe, w których oni chcą zaistnieć, mieć jak największą liczbę fanów. Coraz częściej czerpią wzorce z profesjonalnych piłkarzy, co ma swoje dobre, ale też złe strony. Niestety coraz częściej zdarza się, że piłkarze wypadają z akademii przez sprawy pozasportowe, za brak dyscypliny, oszukiwanie trenerów, rodziców, nadużywanie alkoholu...
To jaki w takim razie jest przepis na dobrego piłkarza?
Problem w tym, że każdy piłkarz to osobny przypadek. W rozmowach z trenerami doszliśmy do wniosku, że żeby zawodnika wzięli do pierwszej ligi, czy do Ekstraklasy, to on musi mieć jakąś jedną cechę na wysokim poziomie. Dlatego jest konieczność, żeby kluby pracowały nad umiejętnościami indywidualnymi tych zawodników. Aktualny menadżer Akademii Legii, Radek Mozyrko mawia, że piłka młodzieżowa to sport indywidualny. I to jest prawda. Każdy zawodnik chce się pokazać, gra mocno pod siebie i trzeba po prostu robić wszystko, żeby kluby rozumiały, że nawet mając bardzo dobry zespół w CLJ, mogą nie wychować żadnego zawodnika, który wejdzie do pierwszej ligi, czy ekstraklasy. Trzeba się koncentrować na jednostkach, a jednak kluby chcąc zachować pozycję w najwyższych klasach rozgrywkowych muszą myśleć o zbudowaniu silnej drużyny.
Kolega, który obserwował Ariela Borysiuka, jeszcze kiedy grał on w TOP-54 Biała Podlaska wspominał, że Borysiuk miał jedną cechę, którą przerastał wszystkich, z którymi grał - wślizgi. Że trudno było go nie wypatrzyć, bo te wślizgi miał od dziecka perfekcyjne.
Nie obserwowałem Borysiuka, więc tego nie wiem. Ale bardzo dobrze widać to w przypadku zawodników ofensywnych, którzy muszą mieć to coś, co robi różnicę na boisku. Umiejętność wygrania pojedynku, świetne uderzenie, czy gra głową - coś, co od razu rzuca się w oczy i co sprawia, że piłkarz przekonuje tym trenerów, skautów, obserwatorów. W defensywie zresztą jest to samo - piłkarz musi mieć to coś, jak np. Michał Pazdan, który gra na bardzo wysokim procencie skuteczności i to się od razu rzuca w oczy w młodzieżowych ligach. To jest rola trenera, żeby wychwytywał, co jest u piłkarza "specjalnością zakładu" i później rozwijał go w tym kierunku.
Wśród młodych nie brak jednak całej rzeszy piłkarzy nie wybitnych, ale solidnych. Na przykład taki Łukasz Moneta.
Jest wielu solidnych piłkarzy, ale jednak najbardziej pożądani są ci, którzy w jakimś aspekcie "wymiatają". Obserwując Akademię Legii widzę, że idzie ona w dobrym kierunku, bo zmodyfikowała swoje zajęcia i prowadzi indywidualne treningi z napastnikami, pomocnikami środkowymi, skrzydłowymi, obrońcami, bramkarzami. Wszystko dlatego, że innego rozdaju treningu w tygodniu potrzebują zawodnicy z różnych pozycji. I taka polityka z czasem da naprawdę dobre rezultaty. Wiadomo, że do tego jest potrzebna odpowiednio duża kadra trenerska, program, a przede wszystkim miejsce, boiska. Ale to idzie do przodu.
Chociażby patrząc po ostatnich ME U-21 - nie ma Pan wrażenia, że polscy młodzi piłkarze wyraźnie odstają pod względem fizycznym od zagranicznych kolegów?
Na pewno przygotowanie fizyczne to bardzo ważny element. To jest baza i podstawa dla wszystkiego innego, dla taktyki, czy techniki. Od najmłodszych lat trzeba zwracać na to uwagę zawodnikowi, uczyć go postaw ruchowych, korygować wady postawy, uczyć prawidłowo biegać. W momencie, kiedy w gimnazjum następuje newralgiczny moment, który się nazywa skokiem pokwitaniowym (w nomenklaturze angielskiej to jest tzw. wybuch testosteronu), to trzeba idealnie dopasowywać obciążenia. Bo każdy zawodnik gra w różnego rodzaju kadrach, trzeba mieć środki, metody i przede wszystkim kontrolę na wysokim poziomie w klubie. I z każdym rokiem zawodnik musi być przygotowany do znoszenia coraz większych obciążeń, bo od tego zależy rozwój. To też przesądza o tym, że piłkarza omijają kontuzje.
Przypominam sobie wielkie talenty, które w ostatnich latach nie wypalały i to co łączy takiego Rafała Wolskiego, czy - jak do tej pory Michała Żyrę i Bartosza Kapustkę to wyraźny brak masy mięśniowej. A taki Wayne Rooney debiutując w Evertonie jako nastolatek już przypominał małego byczka.
Na pewno dobitnym przykładem jest tutaj Bartek Kapustka, który poszedł do Leicester i tam nie pograł. Mogę przypuszczać, że jego przygotowanie fizyczne i siła nie była na poziomie zawodników z Premier League. Na pewno jest to rzecz, nad którą musimy dużo pracować. Ale widzę, że w zespołach, które grają w CLJ, z sezonu na sezon wygląda to coraz lepiej. Ta działka przygotowania motorycznego wykonała w ostatnich latach w Polsce duży skok do przodu.
W minionym sezonie juniorski zespół Legii grał w młodzieżowej Lidze Mistrzów i spisywał się naprawdę nieźle. Dla młodego piłkarza to bezcenne doświadczenie?
Absolutnie tak. Wielka szkoda, że tak ciężko się tam dostać, bo jeżeli pierwsza drużyna nie gra w fazie grupowej LM, to jest naprawdę strasznie trudno zakwalifikować się do młodzieżowej Champions League. Legia awansując w tamtym sezonie do seniorskiej Ligi Mistrzów, dostała młodzieżową LM w pakiecie i te mecze były na pewno świetną sprawą. Tu więcej do powiedzenia mieliby Piotrek Kobierecki i Krzysztof Dębek, którzy zasiadali na ławce trenerskiej w tych meczach. Ale zawodnik, którego kiedyś wypatrzyłem w Nadnarwiance Pułtusk, a który teraz jest kapitanem Legii II - Piotrek Cichocki - mówił mi, że gra przeciwko Realowi, Borussii, czy Sportingowi to niesamowite przeżycie i jakość, bo te drużyny są na bardzo dobrym poziomie. Regularna gra co roku w młodzieżowej Lidze Mistrzów to byłby potężny skok rozwojowy.
Uczestniczy Pan w organizacji turnieju Legia Cup, dla piłkarzy w wieku U-11, na którym zawsze pojawiają się wielkie piłkarskie firmy. Nie ma problemu, żeby namówić gigantów do przyjazdu do Warszawy?
Przyjeżdżają Manchester, Benfica, Juventus, Ajax, Anderlecht... Ja osobiście opiekuję się Juventusem. Legia Cup ma już wieloletnią tradycję i kluby zagraniczne przekonały się, że jest to bardzo dobry turniej i chętnie przyjeżdżają. A boisko pokazuje, że już w kategorii U-11 jest niebywale trudno z nimi rywalizować, bo mają kilku chłopców, którzy wyglądają jak miniatury dojrzałych piłkarzy. Mówi się, że piłkarz w kategorii U-14 już musi być skończony technicznie. A oni mają zasób umiejętności technicznych na bardzo wysokim poziomie. Każdy z tych chłopaków jest bardzo dobry technicznie, ale - co wyjątkowo ważne - oni już się bardzo dobrze prezentują jako drużyna. Wiadomo, że 11-latek nie będzie idealny taktycznie, bo zawsze będzie popełniał jakieś błędy. Ale te zespoły już przerastają nas o kilka poziomów.
W jakim miejscu są dziś Legia, czy Lech na tle innych młodzieżowych drużyn. Jesteśmy europejskimi średniakami?
Kiedyś było widać po polskich dzieciach na różnego rodzaju turniejach, że przegrywały pod kątem mentalnym. Wychodziły na boisko i zaczynały grać dopiero od 0:3, czy 0:4. Dziś już tak nie jest, zrobiono wiele, żeby dzieciom dodać odwagi. To jest w takim wieku najważniejsze, żeby chłopak miał odwagę pokazać na boisku swoje indywidualne umiejętności. W polskich młodzieżowych drużynach są zawodnicy, którzy są w stanie rywalizować z tymi zagranicznymi. Ale to jest ciągle na poziomie indywidualności, nie ma jeszcze takiej drużyny, która by była na poziomie Realu, Benfiki, czy Ajaksu.
W zagranicznych akademiach też jednak zdarzają się przypadki piłkarzy, którzy - mimo talentu - nie przebijają się do pierwszego składu.
W 2008 roku, kiedy trenowałem Agrykolę rocznik 1993, byliśmy na Nike Premier Cup. Tam, na dwadzieścia drużyn zajęliśmy miejsce osiemnaste. Wygrało FC Basel, a najlepszym zawodnikiem był Darko Jevtić. Ich gra robiła duże wrażenie, ale po czasie okazało się, że ten wyróżniający się zawodnik nie przebił się do pierwszej drużyny. Czyli widać, że akademia może stworzyć bardzo dobrego zawodnika, który jednak nie będzie w stanie wskoczyć do pierwszej drużyny. W tamtym czasie Jevtić nie był w stanie wygryźć z pierwszego składu Marco Strellera. Ale trafił po pewnym czasie do takiej drużyny jak Lech i tutaj gra. To są bardzo ciekawe obserwacje i widać, że ten problem przebijania się zawodników z akademii do pierwszych drużyn jest problemem globalnym.
W środowisku czuć rywalizację między akademiami Legii i Lecha? Zdarzają się jakieś nieprzyjemne sytuacje?
Rywalizacja na pewno jest, bo pewno jedna i druga akademia ma olbrzymi potencjał i wykonuje bardzo dobrą pracę. Grają mecze sparingowe na każdym poziomie wiekowym. W ostatnich latach Legia zdominowała rozgrywki CLJ, rok po roku eliminuje Lecha w kategorii U-19. Ale ta rywalizacja Legii i Lecha zawsze przebiega w sportowej atmosferze, na zdrowych zasadach. Nigdy nie spotkałem się z chamskim zachowaniem i bardzo mi się to podobało. Fajnie się ogląda mecze Legii z Lechem w CLJ. W ostatnim czasie trzeba też pochwalić Pogoń Szczecin, Jagiellonię Białystok, SMS Łódź. Te zespoły robią bardzo dobrą robotę.
Nie ma Pan wrażenia, że Lech lepiej od Legii korzysta z bogactwa, jakie ma w akademii? W ostatnim czasie na wychowankach zarabiał o wiele więcej, niż mistrzowie Polski.
Ciężko mi się wypowiedzieć na ten temat. Być może jest w tym trochę prawdy. Na pewno bardzo podoba mi się sposób, w jaki młodzi zawodnicy są wprowadzani do pierwszej drużyny Lecha Poznań. Ale jestem pewien, że w Legii też będzie to wyglądało coraz lepiej.
W ostatnim czasie przycichł nieco temat FCB Escola Varsovia, ale z tego co wiem, to szkółka radzi sobie naprawdę dobrze.
Escola jest mocnym zespołem, po cichu wyrasta na główną konkurencję Legii na Mazowszu. Buduje silną markę, czerpie z hiszpańskich wzorców i staje się pretendentem. Ma bardzo silne zespoły w rozgrywkach U-13, U-12, U-11 i mocno konkuruje z Legią.
Wspomniał Pan o presji, jaka ciąży na trenerach zespołów młodzieżowych. To bardzo przeszkadza w pracy?
Trener młodzieżowy powinien mieć czas, żeby przeanalizować swój cykl treningowy, a nie funkcjonować jak trener w Ekstraklasie, który - załóżmy - ma trzy mecze i jeżeli je przegra, czy zremisuje, to już po mału może się pakować. Rozgrywki młodzieżowe coraz bardziej przypominają Ekstraklasę, ale pod kątem ciśnienia, presji, która oczywiście jest dobra. Jednak z drugiej strony trener młodzieżowy musi, a przynajmniej powinien skupić się na tym, żeby pewne elementy w grze jego zespołu były przećwiczone i zauważalne. To znaczy, że jeżeli gramy np. w systemie 4-3-3, to powinniśmy umieć płynnie zmieniać ustawienie, stosować rotację, umieć przejść w inny system. I to też powinien być element, za który oceniany jest zespół, a przede wszystkim trener. A nie tylko wynik.
Jeśli seniorska drużyna jakiegoś klubu ma wypracowany swój własny model gry, to automatycznie przekłada się to na dobre wyniki grup młodzieżowych, które też tego systemu się trzymają?
Nie jest to regułą. Niektóre kluby mają bardzo dobre zespoły w Ekstraklasie, a nie mają swojego modelu gry. Lech ma swój model, Legia ma, Pogoń Szczecin ma. A w innych zespołach zdarza się, że tego modelu nie ma. Wtedy wraz z przyjściem nowego trenera bywa tak, że wywracany jest dotychczasowy model gry drużyny. Natomiast jeśli klub ma wypracowaną swoją kulturę gry, to przyjście nowego trenera nie wiąże się z rewolucją. Trener przychodząc do klubu wnosi coś od siebie, ale my już mamy swoją wizję, która postępuje. I każdy coś do niej dokłada. Oczywiście nie można też przesadzać. Wydaje mi się, że ani nie jest dobre, kiedy często zmieniamy tę kulturę razem z nowym trenerem, ani nie jest dobre, kiedy ten system traktujemy jako dogmat, do którego trener musi się bezwzględnie dostosować. Bo futbol to nie jest dogmat.
Zespołami młodzieżowymi zajmują się głównie młodzi trenerzy, co sprawia, że i piłkarz i szkoleniowiec są na etapie nauki.
Uważam, że w akademiach powinien pracować miks trenerów, tzn. doświadczeni i młodzi. Kiedyś w Akademii Legii był zatrudniony bardzo dobry trener, Andy Sasimowicz, który obecnie jest skautem Manchesteru City. On bardzo dużo wniósł, opowiadał nam, jak to wszystko wygląda i funkcjonuje na Wyspach. Szkoda, że już w Legii nie pracuje, ale to pokazuje, że warto korzystać z trenerów, którzy mają doświadczenie, wychowali wielu zawodników. Bo od nich nie uczą się tylko piłkarze, lecz także młodzi trenerzy.
W jaki sposób polski klub może przyciągnąć takiego fachowca do siebie?
Na pewno aspekt finansowy odgrywa tu dużą rolę. Andy akurat miał polskie korzenie, więc było trochę łatwiej. W Zagłębiu Lubin też swego czasu był trener z Holandii. Warto sięgać po takich ludzi, ale też nie możemy zakładać, że trener z zagranicy jest automatycznie lepszy, niż polski. To musi być staranna selekcja.
Jak Pan ocenia model współpracy klubów na przykładzie Legii i Zagłębia Sosnowiec?
Ta współpraca przynosi naprawdę dobre rezultaty. Moim dobrym znajomym jest dyrektor akademii Zagłębia. Młodzi piłkarze idą tam na wypożyczenie, niektórych Zagłębie wykupuje. Jest to klub z pierwszej ligi, który ma ambicje gry w Ekstraklasie na dobrym poziomie. I faktycznie niektórym zawodnikom, jak Rafał Makowski, Arkadiusz Najemski, udaje się wskoczyć na ten pierwszoligowy poziom i dla nich gra w Ekstraklasie jest tylko kwestią czasu. Tak samo Mateusz Wieteska, którego trenowałem razem z Bernardem Kapuścińskim w Legii rocznik 1996. Grał u nas i trenował, mimo że jest z rocznika rok młodszego. Zawsze był uważany w Akademii za wielki talent, grał w Legii II, w Chrobrym Głogów, a teraz został sprzedany z opcją pierwokupu do Górnika Zabrze. To przykład zawodnika stworzonego w Akademii. Ma 20 lat i jeśli będą omijały go kontuzje, to ma szansę osiągnąć duży sukces.
No właśnie - kontuzje. Tu zawsze przychodzi mi do głowy Adam Ryczkowski, który przecież jak na swój wiek jest bardzo odpowiedzialny i dojrzały, a jednak - mimo że zapowiadał się fantastycznie - na razie nie przebił się w piłce seniorskiej.
Z tego co wiem, to Adama bardzo mocno trapiły kontuzje. Miałem okazję go obserwować, kiedy grał w Polonii i później, gdy przeszedł do Legii. Zapowiadał się naprawdę nieźle, zaczął grać w Legii II. Teraz trochę zniknął z pola widzenia. Ale to był bardzo dobry uczeń, ułożony, bardzo inteligentny chłopak. Problemów z jego mentalnością nie było żadnych. Prawdodpodobnie w eksplozji talentu przeszkodziły mu właśnie urazy. I nie jemu jednemu. Dlatego tak ważne jest, by w klubach mocno stawiano na przygotowanie fizyczne. Bo dzięki temu może uda się uchronić talenty przed szybkim zakończeniem kariery z powodu kontuzji.