Lionel Messi - dwa oblicza króla
Argentyna przegrała w finale Copa America z Chile po rzutach karnych. Dla Chilijczyków to wielki sukces, który będzie świętowany przez kilka dni od Visviri aż po Puerto Williams (dwa najbardziej wysunięte na północ i południe miasta w Chile). Ale kiedy ktoś się cieszy, ktoś inny musi się smucić. Smutek po raz kolejny zagości w sercu Leo Messiego i spółki. Pozostaje tylko pytanie czy święty Lionel zrobił wszystko, żeby dać Argentyńczykom radość?
Pomijamy wszystkie mecze Argentyny przed finałem. Wiadomo, że Jamajka czy Paragwaj nie są przeciwnikami, który mógłby zmusić Argentynę do maksymalnego wysiłku, więc zapominamy o tym w jaki sposób Messi angażował się w te spotkania. Bierzemy pod lupę wyłącznie finał Copa America, jednak wnioski są dokładnie takie same jak w pozostałych spotkaniach. W ofensywie as Barcelony spisywał się wyśmienicie − miał kilka kluczowych podań, kilka efektywnych dryblingów, długo utrzymywał się przy piłce, a przeciwnicy często musieli posunąć się do faulu, by go zatrzymać. W ofensywie wszystko było więc w najlepszym porządku, choć można zarzucić Messiemu, że nie szukał gry, i że częściej pozostawał przed polem karnym, zamiast szukać dynamicznych wejść w obręb szesnastki. Możliwe, że takie miał zadania.
Z Messim a jednak w dziesiątkę
Problem polegał na tym, że Argentyna przez większość meczu grała w dziesiątkę przeciwko jedenastu, bo Messi na boisku był, lecz w grze raczej nie uczestniczył. Najbardziej było to widoczne w momentach, kiedy rywale wyprowadzali piłkę z okolicy własnego pola karnego. Choćby kapitan reprezentacji Argentyny znajdował się metr od piłki, nie uczynił nic, by ją przechwycić. Mało tego, w momencie, kiedy cały zespół stosował pressing na połowie przeciwnika, Messi stał, co powodowało, że cały manewr był z góry skazany na porażkę.
Podsumowując, Messi był częścią drużyny w ofensywie, ale w defensywie był obok niej. Byłoby to zrozumiałe, gdyby robił tak zawsze, ale w Barcelonie "La Pulga" wywiązuje się całkiem nieźle z zadań defensywnych, a co najważniejsze - uczestniczy w pressingu. A to jest najlepszy dowód na to, że trzeba zasygnalizować: Buenos Aires - mamy problem.
Nie chodzi o to, że Messi się nie angażuje. Jak trafnie zauważył Rafał Stec w swoim tekście na portalu sport.pl, as Barcelony staje na głowie, by dać Argentyńczykom to, czego oczekują. − Już nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że Messi w koszulce Argentyny to "pecho frio", zimna pierś, jak się tam mówi o tych, którzy na boisku nie dają z siebie wszystkiego. − pisał na łamach sport.pl Rafał Stec. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że Messi ogranicza się do tego, co mu odpowiada - gry w ofensywie. W dzisiejszym futbolu taka postawa jest szkodliwa dla zespołu, szczególnie, jeśli oprócz Messiego grają w nim Di Maria, Higuain czy Aguero. Zresztą, dziennikarz sport.pl chwilę później zauważa: − Ale różnica między Messim z Barcelony a Messim z Argentyny wciąż jest trudna do przetrawienia. Tylko tu nie chodzi o zaangażowanie, chodzi o oczekiwania wobec samego piłkarza i sposób jego wykorzystania.
Niebezpieczne praktyki Grondony
Żeby znaleźć przyczyny takiej sytuacji należy cofnąć się wstecz do czasów, kiedy szefem AFA pozostawał Julio Grondona. Messi zawsze był dla niego kimś wyjątkowym. Miłość legendarnego "Don Julio" do najlepszego piłkarza świata była tak wielka, że ten dbał o niego zbyt mocno, co mogło zepsuć samego zawodnika. Przed meczem towarzyskim Argentyny z Irlandią w 2010 roku Grondona miał zaoferować gratyfikacje finansową dla zawodników Eire, jeśli ci będą łagodni dla pupila prezydenta. Później miał wpływać na dziennikarzy, którzy wystawiali cenzurki na fachowych portalach. W Argentynie mówi się też, że statystyki przebytych kilometrów Messiego bywały niekiedy znacznie zawyżone, a więcej biegał nawet golkiper "Albicelestes" - Sergio Romero. O co w tym wszystkim chodzi? Grondona chciał, żeby Messi był dla Argentyńczyków idealny, nieskazitelny i był gotowy nawet zakłamywać rzeczywistość, by osiągnąć swój cel.
Idąc tym tropem możemy zaobserwować dwa oblicza króla. Pierwsze to oblicze Messiego z Barcelony, gdzie Lionel musiał sobie wypracować tę pozycję przy wsparciu Xaviego, Iniesty czy Puyola. Drugie oblicze to Messi w błękitnej koszulce reprezentacji Argentyny, gdzie wszyscy na siłę chcą uczynić go królem, od którego będzie zależało wszystko. A jeżeli dostaje się coś na wyrost, to nie traktuje się tego w takim stopniu jak należy. Nawet selekcjonera reprezentacji wybiera się spośród trenerów, którzy przede wszystkim nie będą przeszkadzać. To nic, że Alejandro Sabella pozwalał piłkarzom wchodzić sobie na głowę a nawet oblewać się wodą podczas meczu, to nic, że Gerardo Martino hołduje dokładnie takim samym zasadom jak Sabella, podczas gdy Diego Simeone wyczynia cuda z Atletico, Sampaoli i Pekerman doskonale radzą sobie z reprezentacją Chile i Kolumbii a Marcelo Gallardo zbudował bardzo silne River Plate. Oni, podobnie jak Marcelo Bielsa, mogliby zaszkodzić, natomiast Sabella i Martino byli gwarancją stabilizacji. Przy nich Messiemu nie grozi "suszarka", przy nich as Barcelony nie musi wracać się do defensywy, a podczas Copa America doszło do tego, że nie musi nawet się ruszać w jej kierunku. Istnieje poważna obawa, że w kolejnym turnieju dziesięciu zawodników wniesie na boisko kanapę, z której Leo będzie wstawał raz na 20 - 30 minut...
(Nie)Święty Messi, ten który ma zastąpić boskiego Diego
A wszystkiemu winny jest... Diego Maradona. Argentyńczycy nie chcą by Leo Messi był tym Messim z Barcelony, oni żyją mitem Diego Maradony i usiłują z najlepszego piłkarza świata zrobić jego kopię. A Messi nigdy nie będzie Maradoną, bowiem Diego wyróżniał się pracowitością i walką na całym boisku. Może Leo jest kimś więcej, ale dopasowanie go jako zastępczego elementu układanki do całości, która zdała egzamin w 1986 roku nie jest rozwiązaniem na miarę dzisiejszych czasów. Argentyna robi jeden podstawowy błąd - buduje drużynę wokół Messiego, tymczasem powinna budować drużynę, w której najlepszy piłkarz świata jest kluczowym elementem.
Patrząc na problem Messiego i reprezentację Argentyny od tej strony trzeba oddać mu hołd, że mimo takiej sytuacji zdołał doprowadzić swój zespół do finału Mistrzostw Świata oraz do finału Copa America. Trzeba też żałować takich zawodników jak Tevez, Aguero, Mascherano, Di Maria, że ich pokolenie zostanie stracone z powodu mitu, któremu być może najlepszy piłkarz wszech czasów nie mógł sprostać. Wobec tego zmarnowane karne Higuaina stają się nie przyczyną, a symbolem porażki.