Roy Keane - Druga połowa [RECENZJA]
Roy Keane to mocna osobowość i wielki piłkarz, który szacunek zdobył za twardą walkę na boisku i umiejętności liderowania drużynie. Po zakończeniu kariery dał się poznać jako obiecujący trener i krytyk telewizyjny, który nikogo nie oszczędza. Czego ciekawego dowiadujemy się z najnowszej autobiografii Irlandczyka?
fot. Internet
W książce dostajemy przekrój życia byłego kapitana Manchester United od 2002 roku aż po początek eliminacji Euro 2016. Czytamy o końcówce kariery piłkarskiej Keano, jego początkach na trenerskiej ławce, a także poznajemy jego odczucia z pracy jako eksperta telewizyjnego. Nie da się jednak ukryć, że najciekawsza jest pierwsza część, gdzie poznajemy ostatnie piłkarskie podrygi Irlandczyka. Część o menadżerce to bardziej kronika i choć tam także poznajemy sporo ciekawych przemyśleń współautora na temat pracy szkoleniowca, to nie są to anegdotki tak intrygujące jak te czysto piłkarskie.
Keane znany jest z tego, że nie unika kontrowersji i podobnie jest w jego autobiografii. Lekturę zaczynamy od razu od mocnego uderzenia, czyli sprawy z Haalandem. Bohater szeroko opisuje także wątek jego wystąpienia dla MUTV, które zakończyło jego karierę w Manchesterze United, czy też bójki z Peterem Schmeichelem. Jednocześnie przedstawia siebie jako niezwykle ambitnego twardziela, który znał swoją wartość. – Gdy grałem, drużyna stawała się lepsza. Irlandczykowi bez wątpienia nie brakowało pewności siebie i wiary w swoje umiejętności.
O ambicji obecnego asystenta Martina O’Neila najlepiej świadczy jego podejście do następnych meczów, które cechowało go jako piłkarza. – Kiedy wygrywaliśmy, to świetnie, ale myślałem, że w przyszłym tygodniu też musimy wygrać, natomiast kiedy przegrywaliśmy, nigdy nie myślałem, że przecież możemy wygrać za tydzień. Choć Keane wiele wymagał od swoich kolegów z zespołu, to zawsze największe wyzwania stawał przed sobą. Gdy wybierał klub po odejściu z Manchesteru United, decyzję pomogło mu podjąć podejście Strachana, ówczesnego trenera Celticu. – Gordon powiedział, że wszystko mu jedno czy podpisze ten kontrakt, czy nie, bo poradzą sobie beze mnie. Lada moment, z podrażnioną ambicją, podpisał kontrakt ze Szkotami. Wszystko, byle tylko udowodnić swoją przydatność i piłkarską klasę.
W czasach, gdy Keane był kapitanem Manchesteru United, kibiców szczególnie fascynowała rywalizacja Czerwonych Diabłów z Arsenalem. Najbardziej elektryzujące były starcia twardego Irlandczyka z równie nieustępliwym Francuzem. – Ja go nie lubiłem. Wiedziałem, że robił wszystko co najlepsze dla swojej drużyny, podobnie jak ja. Nie lubiłem go, ale nie mogłem się doczekać, kiedy znów stanę naprzeciw niego na boisku. Często też myślałem, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby był w mojej drużynie. Dzięki urozmaiconej grze i napięciu świetnie wypadaliśmy w telewizji. Choć obaj zawsze walczyli do upadłego, to Keano miał sporo szacunku dla swojego rywala. W swojej autobiografii podkreślał, że choć często chciał swoimi faulami sprawiać przeciwnikom ból, to nigdy nie miał na celu spowodowania jakiejkolwiek kontuzji.
Z okładki krzyczy do nas napis „najbardziej skandalizująca autobiografia roku!”. Nic bardziej mylnego. Choć czasem zarobiło się kilku kolegom po fachu Keane’a, to generalnie nie ma tu jednak bezpardonowych ataków na innych trenerów czy piłkarzy. Jeśli już, to są to delikatne prztyczki w nos, które jednak ze skandalem nie mają wiele wspólnego. Szczególnie te z kariery trenerskiej nie robią wielkiego wrażenia – w końcu Irlandczyk nie pracował z największymi gwiazdami piłki nożnej, tylko głównie z zawodnikami Championship. Nie oszukujmy się – Pascal Chimbonda nigdy nie był Leo Messim.
Wydanie książki jest co najmniej dobre – literówki to rzadkość, a w środku możemy znaleźć sporo zdjęć z albumów Keane’a. Gorzej wygląda to w kwestii tłumaczenia – wydaje się, że czasami jest ono aż nadto dokładne, przez co język książki jest toporny. Z pewnością spora też w tym „zasługa” Irlandczyka, który choć często mówił interesujące rzeczy, to raczej nigdy nie używał kwiecistego języka. Stąd też rynsztokowego słownictwa rodem z Cork jest tutaj dostatek.
Nie jest to zła autobiografia, ale z pewnością nie dołączy do kanonu klasyków literatury piłkarskiej. Znacząco przybliża jednak sylwetkę Roya Keane’a jako piłkarza, trenera, a przede wszystkim człowieka. Jeśli komuś Irlandczyk imponował jako zawodnik, to jego historię i tak warto przeczytać. Chociażby dla pierwszej, typowo piłkarskiej części.
obserwuj autora na twitterze: filipmfn
autor bloga Spojrzenie z kanapy