Artur Sobiech ostro o Piotrze Stokowcu i Lechii Gdańsk: "Wyjątkowo śliska postać. Z gorszym człowiekiem w futbolu nie pracowałem nigdy"
Artur Sobiech przyczynił się w znacznym stopniu do zdobycia przez Lechię Gdańsk Pucharu Polski. Zimą z klubem nie pożegnał się jednak w miłych okolicznościach. Najpierw napisał wezwanie do zapłaty zaległych pieniędzy, a potem został odsunięty od zespołu i sprzedany do Turcji. Dziś bardzo krytycznie wypowiada się o zarządzie Lechii i trenerze Piotrze Stokowcu.
Sobiech nie ukrywa, że jego odejście z Lechii miało ścisły związek z wezwaniem do zapłaty zaległych pieniędzy.
- Nie sądziłem, że upomnienie się o swoje wywoła aż tak absurdalne zachowanie drugiej strony. Wiadomo że w klubie były i są zaległości finansowe. Naprawdę długo czekaliśmy na ich uregulowanie. Bez skutku. W końcu kilku z nas zdecydowało się na złożenie wezwań do zapłaty, co poskutkowało odsunięciem od drużyny. W białych rękawiczkach. Upomnieliśmy się o wynagrodzenie za wykonaną pracę, więc automatycznie staliśmy się wrogami. Tak to w Gdańsku działa. W przerwie zimowej dostałem wiadomość SMS od prezesa Adama Mandziary, że w dalszej perspektywie nie planują korzystać z moich usług. Siódmego stycznia dostarczono do nas pismo, że na wniosek sztabu szkoleniowego zostajemy odsunięci od treningów z pierwszym zespołem - mówi Sobiech w wywiadzie, którego udzielił Polsatowi Sport.
CZYTAJ TAKŻE: Piękne partnerki piłkarzy Lechii Gdańsk ZDJĘCIA
Napastnik zdradza, że chciał rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron, ale to nie było takie proste.
- W tamtym czasie byłem wraz z Flavio Paixao najskuteczniejszym strzelcem, a moje bramki przyczyniły się do zdobycia Pucharu Polski. O czym przypomniałem. Na co usłyszałem odpowiedź: no nie ma problemu. Po raz kolejny upomniałem się o rozwiązanie kontraktu na co pani Martyna Góral powiedziała, że Lechia wydała na mnie 50 tysięcy euro. Oczywiście kłamała, bo te pieniądze Lechia musiałaby zapłacić tylko w przypadku mistrzostwa zdobytego przed klub - wyjaśnia piłkarz.
Sobiech miał propozycję z Legii. Ta została jednak odrzucona przez Lechię. W końcu udało mu się odejść z Gdańska.
- Skoro jestem zbyt słaby, aby grać w Lechii, to jakim cudem mogę być zagrożeniem, występując w innym klubie? Naprawdę nie wierzyłem w to, co słyszałem. To był jakiś absurd. Zapytałem co mam zatem robić? Mam poszukać sobie zagranicznego klubu, który za mnie zapłaci. Nie mogłem trenować, nie mogłem odejść do polskiego klubu, nie mogłem odejść do zagranicznego bez sumy odstępnego. Pytam: ile chcecie za gracza, który się do was nie nadaje? Usłyszałem: niewiele, jak znajdziesz, to niech do nas zadzwonią. Odezwał się jeden z klubów tureckich i usłyszał: 300 tysięcy euro! Po wielkich perypetiach znaleźliśmy z menedżerem klub w Turcji. Co prawda w drugiej lidze, ale z ambicjami i szansami awansu. Dogadałem się Fatih Karagumruk. I zaczęły się kolejne problemy. Wie pan, że rozwiązywałem kontrakt z Lechią w języku angielskim? Polski zawodnik z polskim klubem! Musieliśmy negocjować z Zoranem Rasicem, który na Transfermarkt.de widnieje jako agent piłkarski, ale Lechia w tamtym czasie wystawiła go jako swojego reprezentanta. Rozmowy trwały siedem dni. Ich poziom nie miał nic wspólnego z profesjonalnym futbolem. Byłem zażenowany, nigdy z czymś takim się nie spotkałem - mówi Artur. - Kiedy się w końcu okazało, że doszliśmy do porozumienia i brakowało tylko ostatniego podpisu prezesa Lechii i wyrejestrowania mnie ze związku pomorskiego, prezes wysłał mi zagadkową wiadomość, cytuję: Heute bin ich besetzt wie ein damenklo (z niemieckiego: jestem zajęty jak damska ubikacja). Jak normalny profesjonalny klub może tak funkcjonować? Turcy naciskali, niecierpliwili się, transfer mógł nie dojść do skutku, a prezes mi pisze o jakiejś toalecie.
CZYTAJ TAKŻE: Piękne sportsmenki z Pomorza [ZDJĘCIA]
Były napastnik Lechii nie ukrywa, że jest rozczarowany postawą nie tylko działaczy, ale i trenera Piotra Stokowca. Jaka była reakcja ze strony szkoleniowca biało-zielonych w tej sprawie?
- Zero kontaktu, dostałem tylko pismo od prezesa, że to na jego wniosek zostaję odsunięty od treningów z pierwszym zespołem. Z gorszym człowiekiem w futbolu nie pracowałem nigdy. Wyjątkowo śliska postać. W przypadkowej rozmowie ze mną i moja żoną zarzucił mi że Lechia odpadła z Broendby Kopenhaga w europejskich pucharach, bo ja chciałem odejść do Uerdingen. Jeszcze po przejściu do Karagumruk poruszył temat mojej kontuzji na konferencji prasowej. Tymczasem kontuzji doznałem w pierwszym meczu w Turcji, gdzie trenowałem tylko dwa dni, bo mi w Gdańsku na to nie pozwalali. Ci ludzie nie mają żadnych skrupułów, zarządzający klubem i trener są bardzo nie fair i za chwilę usłyszycie to od pozostałych, którzy zostali tak potraktowani - powiedział Sobiech.
Dziś z gdańskim klubem już go nic nie łączy.
- Po dziesięciu miesiącach otrzymałem moje należności i nic mnie już nie wiąże z ludźmi zarządzającymi gdańskim klubem. Z premedytacją podkreślam, ze chodzi mi o działaczy i trenera, bo całą resztę wspominam bardzo dobrze. Świetny stadion, bardzo dobre boiska treningowe, super miasto i wspaniali kibice - zakończył Sobiech w rozmowie z Polsatem Sport.
UEFA podała wytyczne krajowym federacjom