menu

Zamiast awansu piąte miejsce, czterech trenerów, niska frekwencja, brak marketingu. Czy ŁKS nauczy się na błędach?

10 czerwca 2015, 16:19 | Monika Wantoła

Łódzki Klub Sportowy miał sezon po sezonie piąć się w górę i wrócić na piłkarskie salony. Zanim jeszcze tak naprawdę się rozpędził, z piskiem opon zatrzymał się na jednym sukcesie i trzeciej lidze. Zamiast kolejnego kroku do przodu skończyło się na czterech trenerach, niskiej frekwencji i piątym miejscu w tabeli. Czas, by działacze z al. Unii Lubelskiej 2 nauczyli się czegoś na własnych błędach.

Łódzki Klub Sportowy zajął dopiero piąte miejsce na koniec sezonu w trzeciej lidze łódzko-mazowieckiej.
Łódzki Klub Sportowy zajął dopiero piąte miejsce na koniec sezonu w trzeciej lidze łódzko-mazowieckiej.
fot. Paweł Łacheta / PolskaPresse

Każdy kibic, któremu nie są obojętne losy Łódzkiego Klubu Sportowego, na pewno ma w pamięci zapowiedzi sprzed dwóch lat, gdy od nowa stawiano na nogi upadłą legendę. Zbudowanie silnej drużyny, co sezon awans do coraz to wyższych poziomów rozgrywek, wreszcie powrót na piłkarskie salony. Plany były ambitne, ale wydawało się, że do zrealizowania. Przynajmniej chciało się wierzyć, że postawienie sobie takiego celu nie jest porywaniem się z motyką na słońce, zwłaszcza na początku. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna i wszystkich bujających w obłokach zmusiła do zejścia na ziemię. Łodzianie po zdeklasowaniu czwartoligowych rywali zatrzymali się bowiem na trzeciej lidze. Jeżeli mają z niej ruszyć, potrzeba zmian. Zmian nie tylko w samym składzie, ale także w myśleniu działaczy Łódzkiego Klubu Sportowego.

Zamiast awansu miejsce piąte i brak osiągniętych celów

Już pod koniec debiutanckiego sezonu nowej drużyny zaczęto zauważać, że pomimo sukcesu, jakim było zdominowanie stawki i wywalczenie awansu, nie wszystko przy al. Unii Lubelskiej 2 wyglądało tak, jak należy. Choć wówczas nie wszyscy chcieli w to uwierzyć, coraz częściej wśród kibiców pojawiały się głosy, że zespół nie będzie w stanie osiągnąć pierwszej pozycji w trzeciej lidze, nie mówiąc już o wygraniu baraży. Uspokoić sytuację miały wówczas zapewnienia o gromadzeniu odpowiedniego budżetu, pozwalającego na zbudowanie silnej drużyny.

Podczas gdy z biało-czerwono-białymi żegnał się na przykład wychowanek, Radosław Jurkowski, z którym praca mogłaby prawdopodobnie przynieść ciekawe efekty, do Łodzi sprowadzono zawodników z przeszłością w Ekstraklasie. Doświadczeni i starsi od reszty piłkarze mieli stanowić szkielet zespołu, zdolnego zmierzyć się z silniejszymi niż wcześniej rywalami, takimi jak chociażby Radomiak Radom, który po spadku z drugiej ligi zachował większość swojej kadry. Tymczasem z częścią z nich pożegnano się już w przerwie zimowej, jakie były bowiem efekty - widział każdy. Drużyny mogącej powalczyć o awans stworzyć się nie udało. Pojawiły się nawet opinie, że biorąc zawodników z "łapanki" zapomniano, że ostatecznie musi ona stanowić jeden sprawnie funkcjonujący organizm.

Sytuację próbowano ratować zmieniając trenerów. Żaden z zatrudnionych nie był jednak w stanie osiągnąć stawianego mu celu. Andrzej Kretek, który zastąpił prowadzącego łodzian od czasu powstania nowego zespołu Wojciecha Robaszka, nie zdołał zmniejszyć straty do lidera. O miejscu w barażach można było już zapomnieć, więc zaproszeni do współpracy w przerwie zimowej Marek Chojnacki i Dariusz Bratkowski mieli postarać się o wywalczenie drugiej pozycji. Zmiany kadrowe ponownie nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Skończyło się na piątej, a wielu powtarzanych błędów wyeliminowano. Łodzianie podobnie jak na jesień potrafili zaprzepaszczać wywalczoną przewagę bramkową, musząc zadowolić się remisami, choć spokojnie powinni byli cieszyć się ze zwycięstw. Sezon zakończyli ze stratą do prowadzącego Radomiaka aż... dwudziestu dwóch punktów.

Marketing przy al. Unii Lubelskiej 2 pilnie poszukiwany

Nieudany sezon to nie jedyny zarzut, jaki jest podnoszony pod adresem zarządzających Łódzkim Klubem Sportowym. Kolejnym i równie poważnym oskarżeniem jest zignorowanie bardzo ważnego elementu, jakim jest marketing. Trzeba sobie powiedzieć wprost: w tej chwili w Łódzkim Klubie Sportowym coś takiego jak marketing nie istnieje. Nawet pomimo nagłaśnianej współpracy ze studentami, którzy mieli stworzyć plan budowania i kreowania marki ponad stuletniej legendy. Uczniowie przygotowali swoje projekty, przedstawili je działaczom, wybrano najlepsze i tyle o nich słyszano. Choć zapewne poddano je analizie i czekają na swój moment, efektów nadal nie widać.

Do mało kogo przemawia argument o czekaniu na otwarcie nowego stadionu. Pracować należy i można w każdych warunkach, co udowodnili kibice, którzy wobec bezczynności klubu wzięli sprawy w swoje ręce. Przykładem są chociażby coraz lepiej funkcjonujące dzięki nim profile na portalach społecznościowych, czy ostatnia akcja #OddajHołdGalerze, przy której, jak twierdzą łódzcy fanatycy, zarząd nie kiwnął palcem. Tak samo, jak nie postarał się o zachęcenie ludzi do przychodzenia na stadion, gdy wyniki były coraz słabsze. A przecież ceny biletów na mecze biało-czerwono-białych do najniższych (w porównaniu z innymi trzecioligowymi klubami) nie należą. W rezultacie niektóre spotkania można było spokojnie zorganizować jako imprezy niemasowe. Nie wspominając już, że sponsorów łodzianom nie przybywa...

Co dalej...?

Łódzki Klub Sportowy musi otworzyć nowy rozdział, nie tylko związany z powstającym nowoczesnym obiektem, na jakim przyjdzie mu grać od rundy jesiennej. Nauka na własnych błędach to podstawa, od której trzeba zacząć. Pierwszy krok to stworzenie dobrej, silnej i ambitnej drużyny, która już w najbliższym sezonie powalczy o awans, zamiast obawiać się, że po reformie rozgrywek może grozić jej spadek do czwartej ligi. Równocześnie wypadałoby wreszcie, jeśli nie samemu, to angażując specjalistę (nie samych studentów bez doświadczenia, ale minimum jednego specjalistę), zadbać o marketing i promowanie klubu. Bez sponsorów nie będzie bowiem transferów, a bez dobrych transferów i konkretnego pomysłu na drużynę, biało-czerwono-biali, zamiast wrócić na piłkarskie salony, na długo pozostaną tam, gdzie teraz są.

Obserwuj

Polecamy