Kruk z Kataru: Tomasz Cebula, były reprezentant Polski, pracuje w Holandii, ale stawia na Argentynę
- Gdybym przyjechał do Holandii kilkanaście lat wcześniej moje losy potoczyłyby się może inaczej. I tak nie mogę narzekać, a w mojej firmie wszyscy wiedzą, że grałem w reprezentacji Polski i miałem przyjemność wystąpić przeciw ich kadrze w listopadzie 1993 roku w Poznaniu. Takich wydarzeń się nie zapomina – mówi Tomasz Cebula, mistrz Polski z ŁKS Łódź 1998, brązowy medalista Euro U-18 1984, 12-krotny reprezentant kraju seniorów, obecnie pracownik… fabryki serów w okolicach Tillburga.
fot. Tomasz Cebula/facebook
17 listopada 1993, wiele mówi panu ta data?
Tomasz Cebula: Każdy piłkarz chciałby zagrać w takim meczu przeciw takim gwiazdom. Trener Andrzej Strejlau dał mi ponad 20 minut, za co jestem mu wdzięczny. Wszedłem za Roberta Warzychę i mogłem się zmierzyć z Ronaldem Koemanem, Frankiem De Boerem, Marcem Overmarsem, Dennisem Bergkampem. Oni mieli taką paczkę, że szok. Byli od nas lepsi, szybsi, grali świetnie z pierwszej piłki i mieli za sobą publiczność. Na stadionie Lecha zasiadło 20 tysięcy kibiców, z czego 15 tysięcy stanowili Holendrzy. Śpiewali „Living on my own” Freddy’ego Mercury’ego i świetnie się bawili. Pokazali nam zupełnie inny piłkarski świat.
Nie pochwalił się pan znajomym w pracy, że brał udział w takim meczu?
Potem ktoś się dowiedział i moi koledzy i szefowie nie ukrywali zdziwienia i podziwu. Niektórzy z uczestników poznańskiego meczu zdobyli przecież mistrzostwo Europy w 1988 roku, a wszyscy świetnie grali w piłkę i osiągali sukcesy na niwie klubowej. Tamta ekipa Dicka Advocaata jechała na mundial do USA po medal, ale została zatrzymana w ćwierćfinale przez Brazylię z Romario i Bebeto. Ja nie ukrywam, że jestem dumny z tego występu przeciw Holendrom, sam uwielbiałem choćby Dennisa Bergkampa, prawdziwego futbolowego magika. Ronald Koeman i Frank De Boer zostali potem selekcjonerami drużyny narodowej.
Holandia dziś żyje mundialem w Katarze?
Żyje, ale mam wrażenie, że nie tak bardzo jak my. To wynika pewnie też z terminu czempionatu, a do Kataru nie wybrało się tylu kibiców Oranje co zwykle na turniej tej rangi. Holendrzy nie przywiązywali większej wagi do spotkań grupowych, bo byli pewni siebie, że awansują z pierwszego miejsca do 1/8 finału. Amerykanie też nie zrobili na nich większego wrażenia, ot po prostu przeszkoda do pokonania, najlepiej jak najmniejszym nakładem sił. Holenderska arogancja jest nieco denerwująca, jakby zapomniano o odpadnięciu w 1/8 finału Euro 2020 z Czechami i absencji na mundialu 2018 i Euro 2016.
Holendrzy są przekonani, że poradzą sobie z Argentyną?
Mam takie wrażenie, że tak myślą. Moim zdaniem mają jednak słabszy skład, nie posiadają takich indywidualności i nie potrafią, a może też nie chcą grać pięknie. Media przypominają boje z Argentyną na mundialach, naoglądałem się powtórki bramki Dennisa Bergkampa w 1998 w ćwierćfinale, kiedy znakomitym podaniem obsłużył go Frank De Boer. Gorzej już idzie im wracać do półfinału z Brazylii 2014. To był brzydki mecz, a w karnych Holandia prowadzona przez Louisa van Gaala nie wytrzymała ciśnienia. Taktycznie Oranje są poukładani znakomicie, mają świetne wahadła, mocną obronę, kapitalnego Frenkie De Jonga w środku pola, ale Argentyna przewyższa ją jakościowo w ofensywie. Nie chodzi tylko o samego Messiego. Najbliższy mecz może przypominać finał mundialu 1978, bo tu też za Albicelestes będzie stała wspaniała publiczność. Gdybym miał stawiać to 3:1 dla Argentyny.
Wyczuwam z głosu sentyment do zespołu Argentyny.
Diego Maradona, kiedyś Mario Kempes, Gabriel Batistuta, Leo Messi, tych wybitnych argentyńskich piłkarzy, pewnie jeszcze wielu bym wymienił nie da się nie lubić. Argentyna napisała piękne karty w dziejach mundiali, a ja też miałem szczęście zagrać przeciw jej wspaniałej reprezentacji. Znów ukłony dla Andrzeja Strejlaua, bo dał mi taką możliwość na tournee po Ameryce Południowej. Wyszedłem w pierwszej jedenastce na obiekcie Boca Juniors w meczu z ówczesnymi mistrzami Copa America. Grali u nich Fernando Redondo, Diego Simeone, Oscar Ruggeri, nie mieliśmy wiele do powiedzenia i przegraliśmy 0:2. Piękne czasy, parę dni po Argentynie trener Strejlau wpuścił mnie na parę minut z Urugwajem w Montevideo, zaraz po tym jak Darek Gęsior zdobył dla nas zwycięskiego gola. U Andrzeja Strejlaua rozegrałem 11 ze swoich 12 meczów w pierwszej reprezentacji Polski, pożegnałem się z drużyną narodową, tak jak zaczynałem – z Grecją, lecz u Henryka Apostela. Mało meczów? Może tak, ale też mogło być mniej. Cieszę się, że było mi dane grać w najważniejszym zespole kraju i wspomnień nikt mi nie zabierze. Jak zasiądę do oglądania ćwierćfinału mundialu w Katarze Holandia – Argentyna znów się pogrzebie w pamięci.
Rozmawiał Jaromir Kruk