10 kartek, trzy gole, multum emocji i tyle samo nudy w Łęcznej
Siedem punktów w trzech ostatnich meczach – takim ligowym bilansem mogą obecnie pochwalić się piłkarze GKS-u Bogdanki. Łęcznianie przyjęli u siebie i po kuriozalnym meczu pokonali Dolcan Ząbki 2:1.
fot. Filip Trubalski
W piłce nożnej było już wiele spotkań wyjątkowo zapadających w pamięć. Jedne utrwalają się w świadomości kibiców dzięki pięknym bramkom, inne za sprawą niespodziewanych wyników końcowych, wielkich emocji, czy niespotykanych sytuacji. Sobotnie spotkanie pomiędzy Bogdanką, a Dolcanem stworzyło jednak swoją osobną kategorię - ugruntowaną gdzieś pomiędzy kanonem piłkarskiego absurdu, a „Latającym cyrkiem Monthy Pythona”.
Początek spotkania kompletnie nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Podobnie jak we wszystkich poprzednich spotkaniach tego sezonu w roli gospodarza, zawodnicy GKS-u poczuli się do zapewnienia swoim kibicom emocji godnych dobrego kina akcji. Już w piątej minucie genialnym, precyzyjnym długim podaniem zewnętrzną częścią stopy popisał się przeszło dwudziestoletni Brazylijczyk Ricardo. Piłka jak zaczarowana powędrowała za linię obrony, gdzie dopadł do niej Toshikazu Irie po to, by mierzonym strzałem po ziemi pozostawić bezbronnego Rafała Leszczyńskiego z ujemnym bilansem bramkowym.
Dwie minuty później przed swoją szansą na podwyższenie wyniku stanął Maciej Ropiejko. Napastnik gospodarzy po ładnej klepce w rogu pola karnego z dość ostrego kąta, na wpół-leżąco kropnął w stronę bliższego słupka, ale tenże wyręczył w obronie bramkarza gości i piłka powędrowała za linię końcową.
Po zmarnowanej sytuacji Ropiejki gra nieco uspokoiła się, rozpoczęła się walka w środkowej części boiska. Na szczęście taki stan rzeczy utrzymywał się tylko do dziewiętnastej minuty meczu. Wtedy to po sklepaniu piłki z Ropiejką z boku pola karnego Sebastian Szałachowski wyminął dwóch obrońców i technicznym, półgórnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce Leszczyńskiego.
Na kilka minut po bramce „Szałki” sędzia Grzegorz Jabłoński rozpoczął swój Festiwal Absurdu w Łęcznej. Na początek programu, dwie żółte kartki – jedna dla Veljko Nikitovicia za agresywne okrzyki, druga dla Tomasa Pesira. Za co? Nieważne, czymś po prostu trzeba zapchać te dziewięćdziesiąt minut.
Moment po „żółtku” dla Pesira następny punkt w programie Festiwalu Absurdu – tym razem karny z rękawa. Po wrzutce z głębi pola do główki wyskoczył Maciej Ropiejko, który w walce z obrońcą Dolcanu nie ucierpiał, nie był popychany, nie był ciągnięty za koszulkę. Ba, nawet nie wiadomo czy przy tym starciu w ogóle doszło do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Arbiter jednak dostrzegł tam faul, toteż w związku z tym, iż sytuacja miała miejsce w polu karnym, pokazał na wapniany punkt usytuowany jedenaście metrów od bramki Rafała Leszczyńskiego. Do próby podwyższenia wyniku spotkania podszedł Veljko Nikitović, ale niestety fatalnie przestrzelił obok prawego słupka bramki gości.
Do końca pierwszej połowy oba zespoły próbowały kłuć się drobnymi ofensywnymi wypadami, ale za każdym razem nieskutecznie. Tempo gry nieco przyspieszyło. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały więc ciekawą drugą połowę.
Na nieszczęście kibiców, pozostałe 45 minut równie dobrze mogłoby się nie odbyć, bowiem poza kolejnymi porcjami kuriozum serwowanymi nam przez sędziego Jabłońskiego, niewiele było wydarzeń atrakcyjnych z perspektywy czysto piłkarskiej.
W jednej z pierwszych akcji po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę spotkania doszło do rzutu karnego po faulu Sergiusza Prusaka na jednym z napastników Dolcanu. „Serek” jednak naprawił swój błąd i pewnym chwytem wyłapał „wyczuty” przez niego strzał Bartosza Osolińskiego.
Na następną meczową ciekawostkę nie trzeba było czekać. W pięćdziesiątej drugiej minucie żółtą kartką został ukarany Japończyk Irie, niestety nikt na loży prasowej nie wiedział za co. Arbiter chyba jednak dojrzał swego błędu i na moment później za to samo – czyli za nic - „żółtkiem” ukarał Marcina Hirsza.
Przez cały mecz niezwykle paskudną piłkę grali zawodnicy Dolcanu. Przykro patrzy się na zabijanie futbolowego widowiska przez ciągłą „symulkę”. Przyjezdnych praktycznie nie można było dotknąć, a przy najmniejszym kontakcie wrzeszczeli wniebogłosy, niczym obdzierani ze skóry.
W sześćdziesiątej piątej minucie następny epizod piłkarskiej parodii w wykonaniu Grzegorza Jabłońskiego z Krakowa. Sędzia zezwolił na dokonanie zmiany w przerwie na rzut rożny po to... by zaraz po tym puścić grę. W efekcie zmiana została dokonana w trakcie wykonywania „rożnego”. Na szczęście arbiter sięgnął po rozum do głowy i stały fragment został powtórzony.
Dwie minuty później przed szansą na podwojenie swojego wyniku strzeleckiego miał Sebastian Szałachowski. Przesunięty na szpicę zawodnik gospodarzy minął kilku przyjezdnych obrońców, wbiegł w pole karny i silnym uderzeniem po ziemi pokierował futbolówkę tuż obok prawego słupka Leszczyńskiego.
Od akcji „Szałki” do końca spotkania zostało jeszcze ponad dwadzieścia minut, plus doliczony czas gry. Jest naprawdę ciężko opisać to, co działo się na boisku w tym czasie. Piłkarze dosłownie stanęli, bowiem wierzcie Państwo lub nie – tam nie działo się po prostu nic. Obie jedenastki zajęły się kopaniem po nogach, traceniem piłki, następnie odbieraniem jej i tak w koło Macieju. Akcje, które po mocnym naciągnięciu dałoby się sklasyfikować jako ofensywne, można by policzyć na palcach u jednej dłoni.
W doliczonym czasie gry dał o sobie znać ponownie Grzegorz Jabłoński. Pędzącemu z piłką Kamilowi Oziemczukowi w pewnej chwili poplątały się nogi, w związku z czym skrzydłowy gospodarzy potykając się o piłkę wylądował brzuchem na murawie. Obok stał Szymon Matuszek, który w interpretacji sędziego użył czarnej magii do podstawienia „Oziemu” niewidzialnej nogi. W przepisach takie sytuacje postawione są jasno – użycie czarnej magii przeciwko zawodnikowi gości jest natychmiastowo karane żółtym kartonikiem, co natychmiastowo uskutecznił arbiter.
Do końca spotkania już nic ciekawego się nie wydarzyło. Najdziwniejszy mecz sezonu skończył się zwycięstwem gospodarzy 2:1. Obie bramki zostały strzelone w pierwszej części spotkania, a w drugiej mogliśmy oglądać tylko kabaret, którego głównym aktorem z pewnością był sędzia.
Bogdanka radzi sobie w lidze coraz lepiej – dzięki zwycięstwu nad Dolcanem awansowała na dziesiąte miejsce w tabeli. Drużyna z Ząbek z kolei po pierwszej porażce w tym roku nie zmieniła swojej pozycji w pierwszoligowej klasyfikacji. Już za tydzień oba zespoły czekają relatywnie proste zadania, bowiem Dolcan zmierzy się z Kolejarzem, a piłkarze Bogdanki pojadą do Łodzi, by zagrać mecz ze zdegradowanym w ubiegłym sezonie Ekstraklasy ŁKS-em.