Znowu się nie udało. ŁKS szczęśliwie zremisował z Bogdanką
Fatalna seria meczów piłkarzy ŁKS na własnym stadionie bez zwycięstwa trwa nadal. I jeśli w sobotę łodzianie nie wygrają z Zawiszą Bydgoszcz, który należy do czołówki pierwszej ligi, to, razem z kolegami z poprzedniego sezonu, zapiszą się w historii klubu jako drużyna, która przez rok nie zwyciężyła u siebie.
fot. Maciej Mrówka
To jest coś niebywałego, bo przecież słabsze drużyny - a ŁKS był słabszy od większości drużyn zarówno w poprzednim sezonie w ekstraklasie, jak i w obecnym w pierwszej lidze - przede wszystkim punktują na swoim stadionie. A ŁKS - odwrotnie. Z drugiej strony pasuje to właśnie do ŁKS, gdzie wszystko stoi na głowie - prezesa, który przedstawia się jako rzutki biznesmen ściga komornik, a młodzi piłkarze Akademii Piłkarskiej w większości nie mogą liczyć na wejściówki na mecze, chociaż i tak dwa tysiące biletów zostaje w kasach. Ale zamiast wykorzystać tę okazję do promocji klubu i niesprzedane wejściówki rozdać młodym piłkarzom, klub woli zostawić je w sejfie. Trudno to zrozumieć.
Najłatwiej zrozumieć można za to piłkarzy, do których nie można mieć pretensji za słabe wyniki, bo przecież to nie ich wina, że znaleźli się na zbyt wysokim dla swoich umiejętności szczeblu rozgrywek. Wręcz przeciwnie, trzeba im bić brawo, bo walczą ze wszystkich sił i w każdym meczu imponują ambicją. A przegrywają dlatego, że potrafią mniej od swoich rywali.
Gdy prześledzimy wszystkie spotkania ełkaesiaków w tym sezonie to widać, że w większości z nich - nawet w tych, które nie skończyły się porażkami łódzkiej drużyny - ŁKS był zespołem gorszym. Tak samo było w sobotnie popołudnie przy al. Unii, bo łodzianie mieli wiele szczęścia, że zdobyli jeden punkt, bo drużyna z Łęcznej miała znacznie więcej okazji bramkowych i to nie tylko dlatego, że w 81. minucie Sebastian Szałachowski z rzutu karnego kopnął wysoko nad poprzeczką.
ŁKS przeważał właściwie tylko przez dwadzieścia pierwszych minut, ale pod bramką Sergiusza Prusaka raził koszmarną nieporadnością. Łodzianie zaskakująco łatwo przedostawali się w pole karne drużyny z Łęcznej, ale mieli problem z oddaniem strzału. Wystarczyła jednak jedna groźniejsza akcja Bogdanki, by role się odwróciły. Tylko umiejętnościom Bogusława Wyparły, który sportową klasą odstaje od swoich kolegów, ŁKS zawdzięcza, że Tomas Pesir, Maciej Ropejko, a zwłaszcza Toshikazu Irie przed przerwą nie zdobyli gola. Błędy w obronie łódzkich piłkarzy sprawiały, że Bodzio W. raz po raz musiał wykazywać się umiejętnościami.
Łodzianie mieli w sobotnim meczu furę szczęścia i tym bardziej szkoda, że nie potrafili tego wykorzystać i wreszcie wygrać. Najlepiej pokazuje to zdobyta pięć minut po wznowieniu gry przez Daniela Bruda bramka. Choć strzelec gola twierdzi, że "był to wyćwiczony na treningach stały fragment gry", to jednak wystarczy obejrzeć powtórkę, by zobaczyć, jak wiele błędów musiało się zdarzyć, by ŁKS zdobył tego gola. Z autu piłkę wrzucił Artur Gieraga, kilku graczy z Łęcznej - choć nie tylko - nie trafiło w piłkę, aż wreszcie dopadł do niej Brud i z bliska wepchnął ją do bramki.
Ofensywna gra ŁKS w tym momencie właściwie się skończyła. Trener Marek Chojnacki próbował ratować sytuację zmianami, ale po raz kolejny ci, którzy wchodzili na boisko, byli słabsi od tych, których zmieniali. A Bogdanka z każdą minutą była groźniejsza i znów zatrzymywał ich albo brak szczęścia, albo Wyparło. Najlepszy na boisku Ricardinho raz po raz atakował bramkę Wyparły, choć długo bez rezultatu. Wreszcie na kwadrans przed końcem Bogdanka przeprowadziła książkową akcję - Ricardinho zagrał na prawo do Szałachowskiego, a ten wystawił idealną piłkę Tomasowi Pesirowi, który musiał tylko kopnąć do pustej bramki.
Bogdanka uwierzyła w swoją szansę i miała fatalnie wykonany przez Szałachowskiego rzut karny. Co ciekawe, to już trzeci niewykorzystany karny w tym sezonie przez piłkarzy z Łęcznej! Ale piłkę meczową miał ŁKS i to już w doliczonym czasie gry. Mateusz Stąporski wyszedł sam na sam z bramkarzem, minął go, ale nie zdołał dokładnie zagrać piłki. Gdyby Stąporski trafił do bramki, byłby to rezultat z pewnością niesprawiedliwy, ale przecież nikt w ŁKS nie miałby z tego powodu żadnych pretensji. Niestety, Stąporski jest za słabym piłkarzem...