Znakomity Śląsk przypieczętował awans remisem w Brugii. Wielki mecz Soboty
Śląsk Wrocław w bardzo dobrym stylu wywalczył awans do 4. rundy eliminacji Ligi Europy. Podopieczni Stanislava Levego do ostatniej minuty prowadzili z Club Brugge, jednak ostatecznie stracili zwycięstwo w Belgii.
Zobacz więcej zdjęć z meczu Brugge - Śląsk!
Śląsk zaczął jak we śnie. Będący w kapitalnej formie Waldemar Sobota otrzymał fantastyczne prostopadłe podanie na lewą stronę od Przemysława Kaźmierczaka. Pozostawiony zupełnie bez opieki, stanął oko w oko z wychodzącym bramkarzem i płaskim strzałem z dalszy róg pozwolił drużynie jeszcze bardziej zbliżyć się do kolejnej rundy.
Ale Belgowie nie zamierzali składać broni. Od samego początku wyszli nastawieni na skomasowaną ofensywę, szybko wyprowadzali ataki skrzydłami z nadzieją na odwrócenie losów dwumeczu. Zanim jeszcze przegrywali Victor Vazquez huknął w poprzeczkę zza pola karnego. Po dośrodkowaniu, precyzyjną główkę Toma De Suttera z największym trudem obronił Rafał Gikiewicz. Dużo zamętu i niepokoju siał pożądany przez czołowego europejskie kluby Maxime Lestienne. Niewiele brakowało, a przelobowałby Gikiewicza. Wraz z Vazquezem popisał się świetną klepkę i gdyby nie interwencja wślizgiem Adama Kokoszki w polu karnym, piłka prawdopodobnie znalazłaby się w siatce. Jeszcze bliżej szczęścia był w 28. minucie, kiedy po ograniu Dudu i zejściu do środka przymierzył prosto w spojenie.
Mimo przewagi gospodarzy, Śląsk nie miał się czego wstydzić. Wbrew pozorom w defensywie poczynał bardzo inteligentnie i solidnie, niwelując ofensywne napalenie rywala. Świetną pracę wykonywał duet Przemysław Kaźmierczak - Dalibor Stevanović. Na prawym skrzydle fantastycznie spisywał się Krzysztof Ostrowski, zaś Adam Kokoszka i Mariusz Pawelec imponowali ofiarnością.
Wrocławianom brakowało jednak sytuacji strzeleckich, których wykorzystanie rozwiałoby praktycznie wszystkie wątpliwości. Dopiero pod koniec pierwszej połowy, Dudu wypatrzył wbiegającego w pole bramkowe Stevanovicia, który niestety przeniósł futbolówkę tuż nad poprzeczką.
Drugą połowę to Śląsk rozpoczął od huraganowych ataków. Zdominował przebieg spotkania, grał szybko i odważnie i... stracił bramkę. W 60. minucie Lior Refaelov kopnął z narożnika szesnastki, piłka skozłowała przed rękami interweniującego Gikiewicza i wpadła do sieci. Na szczęście podopieczni Juana Garrido nie cieszyli się długo z remisu. Zaledwie 60 sekund po stracie gola, Stevanović uruchomił w lewej flance pola karnego Sebastiana Milę, kapitan Śląska natychmiastowo zagrał wzdłuż na środek, gdzie Marco Paixao bez kłopotów przywrócił pierwotny stan. Na kwadrans przed końcem było już 3:1. Do prostopadłego zagrania Mili dopadł Sobota, minął zbyt wysuniętego golkipera i skierował piłkę do pustej bramki. Nie po raz pierwszy dał pokaz wielkich umiejętności. To najlepszy polski piłkarz ostatnich dni. Na powołanie do kadry zasłużył bezapelacyjnie.
Mimo, że sprawa awansu była przesądzona, gospodarze chcieli się godnie pożegnać, a wyraźnie wyluzowani goście nie czynili w tym przeszkód. W 80. minucie po centrze z prawej strony, w polu karnym Gikiewicza zakotłowało. Skorzystał na tym Oscar Duarte z bliska zaliczając trafienie głową. W doliczonym czasie w podobnych okolicznościach remis uratował De Sutter.
Śląsk zagrał fenomenalne spotkanie i pokazał jak należy walczyć w europejskich pucharach. Jeśli poprawi koncentrację i utrzyma aktualną dyspozycję, jest w stanie powalczyć z każdym. Do Wrocławia wróci w dobrych nastrojach i... z karą finansową, jaką pewnie otrzyma za odpalenie i rzucanie rac. Niemniej kibicom z Wrocławia również należą się brawa, za gromki doping.