menu

Zimoch: Nawet gdybym relacjonował mecz z B-klasy, dostrzegłbym tam piękno sportu

21 lipca 2012, 17:34 | Anna Gronczewska/Dziennik Łódzki

- Polski kibic jest fajny, ale trochę uśpiony, schowany ze swoimi emocjami. Euro 2012 pokazało, że chcemy kibicować, bawić się i możemy to robić w fajny sposób - niepozbawiony fantazji, radosny, ale i bezpieczny - mówi Tomasz Zimoch, dziennikarz radiowy, komentator sportowy.

Tomasz Zimoch
Tomasz Zimoch
fot. Bartek Syta / Polskapresse

Czuje się Pan komentatorską legendą?
Nie, ja jestem żuczkiem. Jadę już na 12. igrzyska, ale nogi mi się gną. Coraz częściej odczuwam, że zaczynam się wzruszać. Pewnie dlatego, że mam coraz więcej lat. Sportowcy mnie wzruszają, ale nie zawsze z powodu ich największych sukcesów. Jestem pod wrażeniem wielu zawodników, choćby Otylii Jędrzejczak. Jestem przekonany, że zdobędzie medal, choć wiele osób skazało ją na porażkę. Ona nie musi już nikomu niczego udowadniać, ale jeszcze raz podjęła próbę. A Zośka Klepacka może w windsurfingu zostać mistrzynią olimpijską. Na razie jednak o niej cicho. Jedzie na igrzyska z wielkim przesłaniem - walczy o medal dla prawie 5-letniej, bardzo chorej dziewczynki Zuzi. To córka jej sąsiadów. Zośka chce, by Zuzia zobaczyła kolorowy świat, pojechała do ciepłego kraju, miała zapewnione warunki dziecięcego szczęścia. Nie wiadomo bowiem, jak jej choroba się potoczy... Zośce też kibicuję. Chciałbym być na nadbrzeżu, gdy będzie walczyła o medal. Takie sytuacje wzruszają mnie.

W czasie Euro niektórzy wyłączali głos w telewizji i słuchali, jak Pan komentuje mecz w radiu. Cieszy to Pana?
Pewnie, że to miłe. To podkreśla siłę radia.

Ale i siłę Tomasza Zimocha. Pana relacje są bardzo barwne. Skąd Pan czerpie swoje słynne porównania?
Z życia, ale i z wyobraźni. Nie lubię sztampy, czegoś, co jest powtarzane. Ciągle szukam czegoś nowego. Tak mnie uczył Zbyszek Wojciechowski, dziennikarz, mój mistrz z Łodzi. Tak mnie uczył Maciek Biega, któremu bardzo wiele zawdzięczam i z którego śmiercią na stadionie Widzewa do dziś nie mogę się pogodzić. Staram się robić wszystko, by przenieść słuchacza w to miejsce, gdzie jestem. Wyobrażam sobie, czego ja bym chciał, gdybym był słuchaczem.

Rozpoznają Pana ludzie po głosie na ulicy?
Przed laty, gdy zaczynałem pracę w Warszawie, jedna z dziennikarek przychodziła do pracy i mówiła: "Kiedy jechałam taksówką, taksówkarz poznał mnie po głosie". My, młodzi się z tego śmialiśmy. Teraz wiem, że ten uśmiech był niepotrzebny. Okazuje się, że głos ludzie kojarzą. Rozpoznany po głosie zawsze pytam, czy słuchacza rozczarował mój wygląd. Nieraz bowiem wyobrażamy sobie kogoś, gdy go słyszymy. Gdy go ujrzymy, przeżywamy rozczarowanie.

Od razu pokochał Pan radio?
Radio jest moją miłością od pierwszego wejrzenia. Było to Akademickie Centrum Radiowe KIKS na Uniwersytecie Łódzkim, na Lumumbowie. Potem wyjechałem na dziennikarski obóz studencki. Przez miesiąc pracowałem w Warszawie, w redakcji sportowej. Z czasem zaproponowano mi współpracę z rozgłośnią w Łodzi. I tak się to potoczyło.

Jest taka transmisja, którą Pan szczególnie zapamiętał?
Nie pamiętam wielu rzeczy, które powiedziałem podczas transmisji. Uświadamiają mi je dopiero słuchacze. W czasie ostatniego Euro, gdy wychodziłem ze stadionu, spotykałem kibiców, którzy mieli radio ze sobą. Mówili, że powiedziałem to i tamto. Ja tego zupełnie nie pamiętałem! Człowiek jest wtedy w transie.

Ale na pewno pamięta Pan transmisję z meczu Broendby Kopenhaga - Widzew i słynne: "Panie Turek, kończ pan ten mecz".
Tak. Szampan czeka na osobę, która przekona mnie, że pierwsza wrzuciła tę transmisję do internetu. Znalazła się w sieci, a my jeszcze długo potem nie mogliśmy znaleźć całej relacji w radiowym archiwum. Dopiero niedawno jeden z pracowników odnalazł całe nagranie. Pamiętam też transmisję ze zwycięstwa Joachima Halupczoka na mistrzostwach świata w kolarstwie w 1989 roku, bo wtedy wskoczyłem na pulpit. Ja bym relacjonował każdy mecz, nawet gdyby była to B-klasa, gdybym dostrzegł tam piękno sportu.

Pan jest kibicem?
Jestem, za sport dam się pokroić. Euro pokazało, że nic nie potrafi nas tak zjednoczyć we współczesnym świecie, jak właśnie sport. Potrafimy się bawić, cieszyć, dyskutować, przeżywać, malować twarze, dać się zwariować. To wielka siła sportu!

Jaki jest polski kibic?
Fajny, ale trochę uśpiony, schowany ze swoimi emocjami. Euro 2012 pokazało, że chcemy kibicować, bawić się i możemy to robić w fajny sposób - niepozbawiony fantazji, radosny, ale i bezpieczny. Polski kibic jest fantastyczny. Jeśli połączy się grupę kibiców, którzy do tej pory narzucali swój styl na meczach piłkarskich, ze świeżością i stylem tych kibiców, których poznaliśmy podczas Euro, będziemy oglądać coś pięknego na polskich stadionach, i to nie tylko na meczach piłkarskich.

Euro 2012 sprawiło, że piłką, a może też i sportem zaczęli się interesować ludzie, którzy pierwszy raz obejrzeli sportowy spektakl...
To byli właśnie uśpieni kibice. To byli też ci, którym do tej pory to, co działo się na trybunach piłkarskich, kojarzyło się z takim kibolstwem, chuligaństwem, brakiem bezpieczeństwa. Oni myśleli do tej pory: "Jak pójdę na mecz, to stanie się coś mnie albo mojej rodzinie". Proszę zobaczyć, jak zmienia się nasze kibicowanie. Jakie szaleństwo ogarnęło kobiety!

Mam koleżanki, które właśnie na Euro 2012 obejrzały pierwszy raz mecz od początku do końca i do razu stały się wielkimi znawczyniami piłki nożnej...
I fajnie! Znam bardzo wiele kobiet, które interesują się piłką, kibicują określonym drużynom, na przykład Barcelonie i Realowi, a w czasie Euro pobudzone tym całym szaleństwem odważyły się kibicować w otwarty sposób na polskich stadionach. Jeśli ktoś nie interesował się piłką, a ją w czerwcu pokochał, to należy pieścić takiego kibica.

Za tydzień rozpoczyna się olimpiada w Londynie. Też ogarnie nas sportowe szaleństwo?
Polska nie organizuje olimpiady, więc wszystko będzie trochę inaczej wyglądało. W czasie Euro byliśmy tacy dumni, że ta impreza jest u nas, czuliśmy się gospodarzami, nie tylko na stadionie. Demonstrowaliśmy więź poprzez dekorowanie okien, samochodów flagami narodowymi. Podczas igrzysk będzie to inaczej wyglądało. Ale będziemy kibicować, utożsamiać się z naszymi sportowcami. A jak przyjdą sukcesy, to nas olimpiada porwie.

Jedzie Pan na olimpiadę...
I szykuję fajny pomysł.

Zdradzi go Pan nam?
Udało się uszyć flagę w czasie Euro, bo pomysł spotkał się z fajnym odzewem. Środowisko siatkarskie zachęciło mnie, bym zrobił i teraz coś podobnego. Nawet pojawiła się propozycja, by zabrać tę piłkarską flagę na igrzyska. Jednak jest ona za ciężka. Rzuciłem więc pomysł, by uszyć specjalną flagę dla siatkarzy. Będzie im ona towarzyszyła nie tylko podczas olimpiady, ale do mistrzostw świata, które za dwa lata rozpoczną się w Polsce.

Jest już ta siatkarska flaga?
Odpowiedziały pozytywnie firmy, które uszyły flagę na Euro. Jest uszyta! Ma 18 metrów na 9, a więc jest tak duża, jak boisko do siatkówki. Chcemy ją wręczyć siatkarzom, trenerom i kibicom podczas memoriału Huberta Wagnera, który w ten weekend ma miejsce w Zielonej Górze. Wszystko wskazuje, że ta flaga pojawi się w Londynie. Będzie też miała m.in. tzw. atesty antypalności, słowem spełni wszelkie wymagania, by bezpiecznie pojawiać się w hali czy na stadionie. Wierzę, że nas połączy nie tylko z siatkarzami, ale wszystkimi polskimi sportowcami.

Będzie Pan komentował mecze siatkarzy w Londynie?
Nie wiem. W ciągu pierwszych 8 dni będę relacjonował pływanie. Na igrzyskach będzie niewielu radiowców, więc często trzeba będzie przenosić się z areny na arenę. Wszystko zależy od jakości startu naszych sportowców. Będziemy chcieli być tam, gdzie nasi walczą o medale, będąc w ścisłych finałach. O medale nie będzie łatwo, zbroi się cały świat, trzeba będzie mieć też trochę szczęścia. Chciałbym, abyśmy nie narzekali, nie marudzili, gdyby jednak naszym się nie wiodło. Każdy z naszych sportowców jedzie po medal, ale tak realnie patrząc, szanse ma tylko kilkunastu. Byłem kilka dni temu w Spale i widziałem, jak na treningu dwaj nasi zawodnicy podnoszą ciężary większe od rekordu świata. Byłem też w Wałczu i tam z podziwem patrzyłem na formę wioślarzy, choćby naszej czwórki, która broni złota. Nie będzie im łatwo, bo mają razem 137 lat... Ale będą walczyli. Spotykam się z pływakami i wierzę, że Konrad Czerniak będzie toczył pojedynek z Michaelem Phelpsem. Śniło mi się, że on tego Michaela pokona...

Dziennik Łódzki