Zawisza drugi raz przegrał z Zulte Waregem. Goście trafili już w 34. sekundzie
Zawisza Bydgoszcz nie podtrzymał dobrej passy polskich drużyn w europejskich pucharach. Podopieczni trenera Jorge Paixao przegrali na własnym boisku z Zulte Waregem 1:3 i tym samym zakończyli swoją przygodę z Ligą Europy.
Piłkarze Zawiszy wierzyli, że są w stanie zwyciężyć na własnym stadionie i awansować do kolejnej rundy Ligi Europy. Wierzył w to Grzegorz Sandomierski, który przed spotkaniem mówił, że jego drużyna musi zagrać, jakby to był ich ostatni mecz w życiu. Nie pomogło. Minęły dokładnie 34 sekundy od pierwszego gwizdka sędziego i Belgowie prowadzili 1:0. W roli głównej wystąpił ten, przed którym najbardziej przestrzegaliśmy - Glynor Plet. Wystarczyło jedno dokładne podanie i jeden moment nieuwagi bydgoskich obrońców, żeby Holender stanął oko w oko z Grzegorzem Sandomierskim. Były bramkarz belgijskiego Genk robił co mógł, ale nie był w stanie uchronić swojego zespołu przed utratą bramki.
Trudno wyobrazić sobie w jakim stanie psychicznym byli piłkarze Zawiszy. Potrzeba było kilka minut, żeby podopieczni trenera Jorge Paixao doszli do siebie i stworzyli sobie sytuacje podbramkową. Jednak Wagner chyba jeszcze nie był w pełni skoncentrowany, bo w znakomitej sytuacji posłał piłkę obok bramki. Z kolei Waregem chciało wykorzystać moment słabości i strzelić kolejne bramki, jednak Cissako trafił w słupek, a Aneke spudłował będąc w dobrej sytuacji. Do końca pierwszej połowy nic nie wskazywało na to, że bydgoszczanie mogą się podnieść z kolan.
"Minus zdecydowanie Alvaro. Dramat, zostawia Petasza samego. Na plus walczący Wagner i Vasco, nieźli Ziajka i Strąk" − pisał na Twitterze po pierwszej połowie Artur Dylewski, który oglądał to spotkanie z wysokości trybun.
Nie wiemy co powiedział piłkarzom w szatni trener Paixao, ale piłkarze po wyjściu na boisko zachowywali się jak ofiary Jasona z filmu "Piątek Trzynastego". To, co zrobili piłkarze Waregem z drużyną Zawiszy, rzeczywiście przypominało horror typu slasher. Tuż po wznowieniu gry Glynor Plet miał szansę na zdobycie drugiego gola, ale sędzia odgwizdał spalonego. Chwilę później po błędzie Samuela Araujo już nie było ratunku w postaci uniesionej chorągiewki i za sprawą Chuksa Aneke Belgowie prowadzili 2:0.
Zawisza był już jedną nogą za burtą europejskich pucharów, ale nie oznacza to, że piłkarze stracili chęć do gry. Wręcz przeciwnie. Cztery minuty później Piotr Petasz wykonywał rzut wolny z niebezpiecznej odległości i po jego silnym uderzeniu piłka wylądowała w siatce. Do awansu potrzebne były jeszcze trzy bramki, co wydawało się zadaniem z gatunku mission impossible, ale gdyby Vasconcelos wykorzystał doskonałą sytuację w 55. minucie, kibice zapewne uwierzyli by, że wyeliminowanie Waregem jest możliwe. Jednak ten sam Vasconcelos po faulu na N'Diaye w 68. minucie zobaczył czerwoną kartkę, osłabiając swój zespół. Warto też wspomnieć, że w 63. minucie po uderzeniu Petasza z rzutu rożnego piłka trafiła w poprzeczkę.
Co takiego mieli Belgowie, czego nie mieli bydgoszczanie? Przede wszystkim szczęście. Mimo iż Zawisza przeważał, to zawodnicy Waregem odnaleźli drogę do siatki. Wydarzyło się to w 77. minucie, a katem Polaków okazał się Olafur Skulason. W tym momencie nawet najwięksi optymiści musieli zwątpić w jakiekolwiek nadzieje na uzyskanie korzystnego wyniku. Gospodarze niby coś jeszcze chcieli zrobić z piłką w ostatnich minutach, niby próbowali zaatakować, ale robili to bez przekonania, że może to przynieść jakiś efekt. Przy takim nastawieniu nie było szans na zmianę wyniku, Zawisza zakończył pucharową przygodę przegrywając na własnym stadionie 1:3 z Zulte Waregem, który nie był wcale zespołem nie do przejścia.