WKS Zawisza Bydgoszcz. Spółka jest, właściciela nie ma
Rozmowa z Wiktorem Jakubowskim, członkiem Rady Nadzorczej WKS Zawisza Bydgoszcz z ramienia miasta
fot. Archiwum/Andrzej Muszyński
Czy piłkarska spółka zakończyła już swoją działalność?
Spółka formalnie istnieje. Zwróciłem się dwa tygodnie temu do przewodniczącej Rady Nadzorczej Katarzyny Piątkowskiej o zwołanie posiedzenia z porządkiem obrad obejmującym trzy tematy. Pierwszy - co prezes ma do powiedzenia na temat aktualnego stanu finansów spółki? Drugi - jakie prezes ma plany na przyszłość w stosunku do spółki? I pytanie trzecie - jaki jest stan zobowiązań spółki i w jaki sposób spółka je spłaca? Chciałbym oczywiście zobaczyć prezesa zarządu Artura Czarneckiego. Jeżeli nie otrzymam od przewodniczącej odpowiedzi, mamy jeszcze inne kodeksowe możliwości, które niewątpliwie uruchomimy.
Czyli nie ma pan kontaktu z prezesem Czarneckim?
Nie mam.
A czy na ostatnim spotkaniu wspomniał on chociaż słowem, dlaczego nie zgłosi zespołu do żadnych rozgrywek?
Padło takie pytanie i nie uzyskaliśmy na nie żadnej odpowiedzi. Ale dał wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zainteresowany prowadzeniem dalszej działalności.
W pierwotnej umowie Radosława Osucha z miastem był zapis, że w razie jego odejścia z klubu, zbywca czyli miasto, może odkupić od nabywcy akcje spółki. Dlaczego tak się nie stało?
Te zapisy obowiązywały do zeszłego roku. I zgodnie z tamtą umową wszystkie zobowiązania zostały zrealizowane.
Ale w 2016 roku stało się inaczej.
Nie można właścicielowi w nieskończoność stawiać warunków. Umowa, o której mówiliśmy wcześniej obejmowała okres czterech lat i gdyby w tamtym okresie zespół został zdegradowany, miasto miało prawo przejęć zespół za symboliczne pieniądze. W tym roku takich praw nie miało.
Osuch mógł więc powoli przygotowywać się do wyprowadzki...
Tego już nie wiem. Ale na pewno sytuacja zmieniłaby się, gdyby Zawisza ponownie, w tym roku, awansował do ekstraklasy. Kiedy Zawisza dostał się do ekstraklasy, spółka dzięki telewizji zaczęła przynosić zyski. Spadek do pierwszej ligi, przy podobnych wydatkach, spowodował, iż przychody zmalały o pięćdziesiąt procent.
Jak pan skomentuje styl, w jakim były, główny akcjonariusz opuścił spółkę?
Za skandaliczny i żenujący!
Kibice mogą mieć w pewnych kwestiach racje?
Pierwsze lata, to był okres wielkiej radości. I nikt nic nie mówił, że miasto pomaga spółce. Przed przyjściem pana Osucha, miasto w ciągu dwóch lat zainwestowało w spółkę drugoligową ponad siedem milionów. A przypomnijmy, że zadaniem samorządu nie jest prowadzenie sportu wyczynowego.
Czy miasto próbowało jeszcze w tym roku odkupić udziały od Osucha lub zachęcić go do ich sprzedaży komuś innemu?
Głosowałem przeciwko sprzedaży. Nie podobała mi się ta transakcja, bo nie wiedziałem, komu pan Osuch chce spółkę sprzedać. Zostałem jednak przegłosowany.
Miał pan poczucie, że to będzie koniec z dużą piłką na Zawiszy?
Miałem takie obawy. Ale muszę dodać, że miasto nie miało zamiaru zakupu akcji od pana Osucha, ponieważ historia zaczęłaby się od początku. Przez pierwsze lata pan Osuch ułożył sobie ze środowiskiem kibiców poprawne stosunki. Ale relacje z nimi mogą popsuć się z dnia na dzień. I wystarczył jeden mecz, żeby tak się stało.
A co stało się z pucharami, które Zawisza wywalczył za kadencji Osucha?
Jest to pytanie do właściciela spółki i zadam je przy najbliższej okazji. Dla mnie jednak zdecydowanie ważniejsze jest traktowanie zdobycia pucharów w kategoriach symbolu - fakt, że bydgoski klub zdobył to trofeum pozostanie w pamięci wszystkich bydgoszczan na zawsze.