Mariusz Rumak: Piłkarze Zawiszy uwierzyli, że można. Zrobiliśmy duży krok do przodu [WYWIAD]
Mariusz Rumak, trener Zawiszy Bydgoszcz, opowiada o budowaniu zespołu, personalnych wyborach i o tym co robi, gdy nie zajmuje się futbolem.
fot. Andrzej Banaś / Gazeta Krakowska
Kiedy narodziła się ekipa, która wiosną robi furorę w ekstraklasie? W Hiszpanii podczas zgrupowania i w meczach z silnymi zespołami?
To był proces. Nie można wskazać jednej chwili, że coś się urodziło. Przecież mamy w zespole piłkarzy, którzy doszli do nas po Hiszpanii. Myślę, że od pierwszego dnia przygotowań wszystko szło w dobrym kierunku. Zespół cały czas się buduje i konsoliduje. Wiadomo, że nie pozyskamy teraz nowych graczy, bo nie ma okienka transferowego. Natomiast budowanie zespołu, organizacja jego gry trwa, bo w tej konfiguracji personalnej istnieje ledwie miesiąc, dwa.
Przedstawiając Radosławowi Osuchowi zmianę koncepcji budowy drużyny napotkał pan na jakiś opór z jego strony?
Wspólnie doszliśmy do tych samych wniosków. W tamtym składzie personalnym dalsze funkcjonowanie nie gwarantowało utrzymania.
Lukę Maricia i Cristiana Pulhaca oglądał pan osobiście i miał w treningu przez wiele dni. A jak było z innymi piłkarzami zagranicznymi?
Tak na prawdę droga każdego zawodnika do naszego klubu była inna. Odbywało się to na zasadzie naszych obserwacji wideo lub przesyłanych propozycji przez menedżerów. Albo my dotarliśmy do piłkarza i przekonaliśmy go do gry w Zawiszy, albo menedżerowie polecali nam piłkarzy.
Z Mariciem i Pulhacem było łatwo. Z innymi nie obawiał się pan, że może się nie udać?
Zawsze istnieje takie ryzyko. To są piłkarze często spoza Polski i mało o nich wiemy. Zawsze dyskutujemy i podejmujemy decyzję we trójkę z prezesem Osuchem i dyrektorem sportowym Łukaszem Skrzyńskim.
Trudne były rozmowy, by przekonać piłkarzy do gry w ostatniej drużynie? Co im mogliście zaoferować zamiast promocji?
Łatwo nie jest. Oni muszą uwierzyć w pewną ideę. W rozmowie z prezesem czy też ze mną przedstawiamy im uczciwie jak to funkcjonuje. Jeżeli w to uwierzą, to przychodzą. Przecież nie możemy im zaoferować miejsca w europejskich pucharach czy ekstra zarobków. Miejsce przez nas zajmowane spowodowało, że przyszli do nas gracze z charakterem.
Dla pana charakter jest najważniejszy?
Najważniejsza jest równowaga. Co to jest piłkarz charakterny? Pewnie ten, który walczy, bo tak się utarło. W zespole trzeba mieć tego charakternego, ale także może być taki, który nie ma takich predyspozycji, ale dysponuje bardzo dobrymi umiejętnościami piłkarskimi. Sztuką jest utrzymanie równowagi. Ta była zaburzona jesienią, kiedy mieliśmy wielu dobrych piłkarzy o walorach ofensywnych, lecz kulała gra w obronie. Zawisza potrafił strzelić po dwa gole Lechowi czy Wiśle, a z kretesem przegrywał mecz.
Jesienią była więc nie tylko zaburzona hierarchia "językowa", ale także sportowa?
Dla mnie kwestią drugoplanową były dwie grupy językowe. Problemem były predyspozycje sportowe piłkarzy. Pomimo tego, że poświęcaliśmy 80 procent na poprawę gry obronnej, to brakowało efektu. W krótkim okresie zimowym też nad tym pracowaliśmy, z lepszym skutkiem. Nie są to jakieś nowatorskie metody. W zespole chodzi o utrzymanie pewnego balansu. I nigdy nie ma pewności, że się udało. Dzisiaj jesteśmy cały czas na ostatnim miejscu w tabeli. Zdobyliśmy wiele punktów, lecz dużo meczów przed nami. Bardzo spokojnie do tego wszystkiego podchodzę i tonuję głosy "na tak". Fajnie, że są, bo to się należy chłopakom. Ale jako trener muszę dbać o efekt końcowy.
Czyli też dbać o równowagę?
Cały czas.
Jeszcze chwilę o personaliach. Długo musiał pan namawiać Kubę Wójcickiego na grę na prawej obronie?
Taka myśl zakiełkowała mi jesienią. Zagrał chyba w dwóch meczach na tej pozycji. Może dać więcej drużynie jako prawy obrońca, co chyba widać po tych wiosennych meczach.
Bartek Pawłowski mógł się odrodzić tylko pod waszymi skrzydłami. Pan znał go z Jagiellonii, a pański asystent Czesław Owczarek trenował go w Warcie Poznań.
W Jagiellonii był już praktycznie w pierwszym zespole. Bardzo dobrze zna go Hermes, który wprowadził go do seniorskiej piłki. Widzieliśmy, że stać go na dobre granie. Na razie dał z siebie 60-70 procent.
A jak było z Sebastianem Kamińskim?
Jego kandydatura pojawiła się już jesienią. Został wytypowany przez dyrektora sportowego jako najbardziej zdolny piłkarz I ligi. Cały czas obserwujemy tą klasę rozgrywkową. Pzyjęliśmy jako strategię rozwoju poszukiwanie młodych graczy z niższych lig.
Jak pan ocenia pierwszy etap wiosny?
Bardzo dobrze. Nie przegraliśmy meczu. Jestem zadowolony, chociaż mogliśmy zdobyć 4 pkt. więcej.
A mecz zremisowany z Górnikiem Łęczną nie wprowadził jakiegoś niepokoju? Pewnie wszyscy oczekiwali zwycięstwa.
Przede wszystkim chcieliśmy nie przegrać. Łęczna, to dobry zespół. Poza tym cały czas dochodzili do nas piłkarze. Wiedziałem, że z każdym kolejnym tygodniem będziemy się zgrywać i przyjdą wyniki.
Czy skala trudności rośnie? Czy też ze względu na udany początek teraz będzie łatwiej, bo mentalnie zespół się wzmocnił?
Piłkarze uwierzyli, że można. Zrobiliśmy duży krok do przodu, ale pamiętajmy, że meczów jest coraz mniej. My jesteśmy nadal na ostatnim miejscu i dlatego presja będzie do ostatniego spotkania.
Niefartem Zawiszy jest, że punktują także inne drużyny walczące o utrzymanie. Spodziewał się pan tego?
Nie myślałem o tym. Teraz z perspektywy widzę, że może być to pomocne. Moment, że cała ósemka będzie walczyła o utrzymanie jest korzystny. Każdy będzie grał pod presją i to będzie ciekawe. Zobaczymy jak piłkarze, którzy cały sezon byli w okolicy 9-10. miejsca będą reagowali jak się okaże, że za chwilę są na 14. Wtedy wyjdzie ich prawdziwa wartość.
Chwalą pana ze wszystkich stron...
...zupełnie niepotrzebnie. W tym sezonie byłem już chwalony, opluwany, wyrzucany z klubu. Gdyby prześledzić te wszystkie doniesienia na mój temat, to nierzadko skrajne opinie pisane były przez te same osoby.
Nie przywiązuje pan do tego wagi?
Żadnej. Wiadomo, że każdy lubi być połechtany, bo ma mniejsze lub większe ego.
Futbol zajmuje panu większość życia?
Moje składa się z dwóch części: rodziny i pracy. Praca to futbol i spędzam w niej dużo czasu. Jest też hobby. Wszystko kręci się więc wokół piłki, ale nie jest moją obsesją.
Wojny w domu o pilota nie ma?
Nie. Staram się w domu meczów nie oglądać. Wyjątkiem są mecze reprezentacji Polski.
Jak najlepiej zabija pan chandrę?
Lubię filmy; jak podróżujemy autokarem to oglądamy. Kiedy mam chandrę to muszę sobię z nią poradzić. Dobrze położyć się spać i wstać rano z czystą głową.
A muzyka?
Bardzo lubię szczególnie rano. To nie jest tak, że jakiś szczególny zespół. Bardziej składankę jakiś utworów. Ostatnio zespoły z lat 90-tych o mocniejszym brzmieniu, typu Iron Maiden, Guns n' Roses, a po chwili Mark Knopfler i Dire Straits, by to się wygładziło. To zależy od dnia.
Stwierdził pan, że lubi ryzyko. To ile postawi na utrzymanie?
To nie tak. Nie lubię ryzyka, choć wpisane jest w ten zawód. Nigdy nie grałem w pokera ani nie byłem w kasynie; nawet nie wypełniam toto-lotka. W tym zawodzie trzeba jednak zaryzykować, aby coś wygrać. Nic bym nie postawił, bo nie na tym to polega. Zrobię za to wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było.
Piłkarski weekend [terminarz, obsada sędziowska]
źródło: Gazeta Pomorska