Zadecydowały dwa szybkie ciosy Steauy. Drzwi piłkarskiego raju nadal zamknięte
17 lat czekamy na polskiego przedstawiciela w Lidze Mitrzów i jeszcze poczekamy. We wtorkowy wieczór Legia Warszawa zremisowała na stadionie przy Łazienkowskiej ze Steauą Bukareszt. Legioniści po raz kolejny słabo rozpoczęli spotkanie. Tym razem rywale okazali się skuteczni i bezlitośnie wykorzystali błędy mistrzów Polski. Na nic zdała się ambitna pogoń.
Zobacz galerię zdjęć z meczu Legia - Steaua!
W przedmeczowej zapowiedzi pisaliśmy jasno: „Pójście na łatwiznę jak z Molde i walka o utrzymanie bezbramkowego remisu i zaliczki z pierwszego meczu zaprowadzą nie do Ligi Mistrzów, a Ligi Europy. Steaua to rywal dużo wyższego rzędu”.
Niestety podopieczni Jana Urbana od samego początku zlekceważyli silniejszego i faworyzowanego przeciwnika. Zamiast błyskawicznie zebrać się do huraganowych ataków, strzelić bramkę i podporządkować sobie spotkanie rozwiewając wątpliwości, grali zachowawczo i z nastawieniem na kontry. Identycznie co słabego mistrza Norwegii chcieli wyeliminować ekipę, która w ostatniej edycji Ligi Europy omal nie wyrzuciła za burtę londyńskiej Chelsea. Legioniści poczuli się za pewnie, połknęli pompowany balonik, że niby już mogą się czuć uczestnikami fazy grupowej. Połknęli za szybko i jeszcze szybciej się udusili. I znowu jest tak jak zawsze, a blisko było jak nigdy. 17-letnie klątwa trwa dalej.
Marzenia o wielkim, piłkarskim raju prysły w dziesięć minut. A wystarczyło 120 sekund. Najpierw Nicolae Stanciu zgarnął zagranie ze skrzydła Iasmina Latovleviciego, wziął na siebie Dominika Furmana i płaskim strzałem w dalszy róg oddalił Legię od ziemi obiecanej. Nadzieja jeszcze istniała, wszak w Bukareszcie także zaczęło się od straty bramki, a zdobycie chociaż gola wyrównującego oznaczało dogrywkę. Niestety błyskawicznie dostaliśmy sygnał, ze w tym meczu dogrywki na pewno nie będzie. Karygodnej straty w środku pola dopuścił się Ivica Vrdoljak, Steaua natychmiastowo wyruszyła kontrą trzech na dwóch. Lucian Filip uruchomił prostopadłym podaniem Federico Piovaccariego, który ominął nietrafioną próbę wślizgu Dossy Juniora i pod interweniującym Dusanem Kuciakiem podwyższył prowadzenie. Racjonalnie patrząc, Legia już wtedy mogła zapomnieć o Lidze Mistrzów.
Ale poddawać się nie zamierzała. W spotkanie weszła tragicznie i dopiero po otrzymaniu dwóch ciosów wzięła się w karby. Na lewej stronie za trzech grał Jakub Kosecki. Po jego podaniu strzał Miroslava Radovicia końcówkami palców zdołał sięgnąć Ciprian Tatarusanu, lecz wobec dobitki Michała Kucharczyka do pustej bramki był bezradny. Na Łazienkowskiej zapanowała euforia. Przedwczesna. Niedoszły strzelec bramki znalazł się bowiem na pozycji spalonej, co nie umknęło uwadze arbitra.
Ale Legia dalej się nie poddawała. Mimo bardzo kiepskiej jakości postarała się o gola kontaktowego. Z lewej flanki perfekcyjnym dośrodkowaniem popisał się Jakub Wawrzyniak, Miroslav Radović szybko wyskoczył do góry i soczystym strzałem dał promyk nadziei na kolejny cud nad Wisłą.
Po bramce "Rado", legioniści odzyskali pewność. Przechwytywali piłki w środku pola i dalekimi zagraniami starali się dojść do sytuacji. Przeważnie jednak za czytelnie, by zaskoczyć defensorów albo niedokładnie. W ofensywnym ferworze zapominali o obronie i niewiele brakowało, aby przed przerwą Cristian Tanase nie wpakował kolejnej bramki po łatwym ograniu Jakuba Rzeźniczaka.
W pierwszej połowie nie udało się wyrównać, w drugiej powietrze zeszło z podopiecznych Jana Urbana kompletnie. Legia długo rozgrywała akcje, może i częściej bywała przy piłce, ale wynikało z tego co najwyżej zero bezwzględne. Nie widzieliśmy woli walki, werwy, ambicji, a co dopiero pomysłu. Ot, dziesięciu, może dziewięciu chłopców zagubionych jak dzieci we mgle. Z kanonu marazmu wyłamywał się Jakub Kosecki, któremu jako jedynemu zależało. Dwoił się i troił, był wszędzie, gdzie coś się działo. Jednak bez wsparcia kolegów nie był w stanie nic zdziałać. Słabe zawody rozgrywał Dominik Furman. Co z tego, że się pokazywał, jak niemal wszystko partaczył.
Im bliżej końca, tym gospodarze grali gorzej. Cofniętym gościom pozwolili dojść jeszcze do sytuacji, ale Kuciak zachowywał czujność. W doliczonym czasie, kiedy wszystko było rozstrzygnięte, Legii udało się wyrównać. Radović obsłużył prostopadłym podaniem Rzeźniczaka, który ulokował piłkę w długim rogu.