Z nożem na pistolety? Ruch spróbuje wtargnąć do Ligi Europy, ale szanse ma niewielkie [KOMENTARZ]
Ruch Chorzów trafił w IV rundzie eliminacji do Ligi Europy na wymagającego rywala. Wylosował źle, żeby nie powiedzieć beznadziejnie. O sile ukraińskiego Metalistu Charków przekonała się niedawno Lechia Gdańsk.
Między polską a ukraińską ligą jest przepaść. W meczach reprezentacji tej różnicy aż tak bardzo nie widać, niemniej kiedy dochodzi do rywalizacji klubowej, wtedy nogi zawsze nam drżą. Nasi wschodni sąsiedzi regularnie grają w Lidze Mistrzów, stać ich na wielomilionowe transakcje i uznane nazwiska. Ukraina to główny importer zawodników z Ameryki Południowej. Ściąga najlepszych. Dość powiedzieć, że Szachtar Donieck kupił Williana za 14 mln euro, a potem z ponad 20 mln zyskiem odsprzedał do Anży Machaczkała. Dzisiaj Brazylijczyk gra w Chelsea Londyn.
Metalist Charków, z którym zagra Ruch, tak ogromnych transferów nie przeprowadza, ale gdyby wcielić go do polskiej ligi, to i tak pozostawiłby resztę w tyle. Wydatki rzędu 3-4 mln euro na jednego piłkarza nie robią na jego księgowym żadnego wrażenia. Przed poprzednim sezonem na wzmocnienia wydano prawie 20 mln euro. Ruch – poza drobnymi prowizjami menedżerskimi - nie wydał wówczas ani złotówki.
Pieniądze oczywiście na boisku nie grają, ale trudno przed tym dwumeczem być optymistą będąc kibicem „Niebieskich”. W październiku zeszłego roku Metalist przyjechał do Gdańska na zaproszenie Lechii. I choć był to tylko sparing, to Ukraińcy wygrali 3:0. Pewnie i zasłużenie. Mogli zresztą więcej. Napisaliśmy wtedy, że starcie z wicemistrzem Ukrainy pokazało, ile Lechii brakuje do tego, by zaistnieć na europejskiej mapie futbolu. Czy podobne wnioski wyciągniemy po pojedynkach Ruchu z Metalistem?
Piłkarsko podopieczni Jana Kociana nie mają zbyt wielkich szans. Do dwumeczu przystąpią mniej więcej tak jak islandzki Stjarnan FC (pogromca Lecha Poznań) do rywalizacji z włoskim Interem Mediolan. Innymi słowy są z góry skazani na porażkę, ale jednocześnie chcą, by piękna przygoda trwała wiecznie. Dlatego też od chorzowian nie wypada wymagać awansu – raczej trzeba im życzyć fury szczęścia na miarę gola Łukasza Surmy z duńskim Esbjergiem. Swoje i tak już zrobili. Niewielu było takich, którzy typowali, że to Ruch, a niech Lech będzie bił się o fazę grupową LE. Krok rzeczywiście pozostał tylko jeden, lecz największy.