Dlaczego Leo Messi nie narodził się nad Wisłą
Większość wydawnictw na temat piłki nożnej hołubi wielkie gwiazdy lub gloryfikuje przeszłość. Mizerią dzisiejszego polskiego futbolu nie zajmuje się nikt.
Powiew Euro odczuli najwyraźniej także wydawcy, bo księgarskie lady zaroiły się od futbolowych nowości. I to najróżniejszych: od biografii piłkarskich sław do przystępnych elementarzy gry w tę wyzwalającą męskie emocje grę.
Z oceanu biograficznych baśni pierwsze miejsce zajmuje oczywiście opowieść o Lionelu Messim, ponoć najlepszym piłkarzu w dziejach ludzkości. Spisał ją dziennikarz sportowy Luca Caioli, który - jak zapewnia wydawca - "dotarł do wszystkich faktów i ciekawostek z życia młodej gwiazdy futbolu". Faktycznie, faktografia książki jest imponująca. Historia zaczyna się 24 czerwca 1987 roku, gdy w argentyńskim Rosario przyszedł na świat geniusz piłki. Potem jest o jego stadionowych pierwocinach (zaczynał w 1995 roku w Newell's Old Boys), a potem otrzymujemy długą historię, która ostatecznie zaprowadziła Messiego do FC Barcelona.
Ale najciekawsze w "Messim" wcale nie są fakty z zawodowego życiorysu, lecz ciekawostki z życia prywatnego. Że ma troje rodzeństwa, że ugania się za niejaką Antonellą Roccuzzo, która też pochodzi z Rosario, że cała familia piłkarza też próbuje gry w piłkę (bracia, trzech kuzynów), że lubi tańczyć, że wystrzega się narkotyków, że nie stroni wreszcie od naprawdę wielkich pieniędzy, ale potrafi też zaangażować się w niszowy projekt (na prośbę fanów w 2009 roku Messi dał się sfotografować na okładkę gry wideo "Pro Evolution Soccer".)
Co jeszcze? A choćby to, że we wszystkim zasięga rady swojego fizjoterapeuty Juanjo Braua. Ponoć tylko z nim je obiady: Brau musi najpierw skosztować potraw, bo Messi boi się otrucia. Sporo o światopoglądzie geniusza piłki świadczy także wypowiedź Maradony, który po godzinnej rozmowie z nim oznajmił dziennikarzom, że przez Messiego przemawia Bóg. W te oto słowa: "Chciałbym, żebyś to ty został następcą Maradony". Tak oto piłkarz Barcelony został namaszczony na proroka.
O ile książkę Caioli czyta się z lekkim uśmiechem, to dzieło "Wielcy selekcjonerzy" Andrzeja Jucewicza przypomina raczej pieśń żałobną na temat polskiego futbolu. Autor portretuje nam tutaj Ryszarda Koncewicza, Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha, Ryszarda Kuleszę i Antoniego Piechniczka. Sentymentalnym łza się zakręci w oku, a bardziej trzeźwym w spojrzeniu na polską piłkę przyjdzie pewnie do głowy pytanie: czy dawną potęgę da się jeszcze przywrócić?
Odpowiedzcie sobie państwo sami, choć warto przypomnieć, że na razie brak w polskiej reprezentacji takiego proroka jak Leo Messi. Chyba że ktoś pomyli go z Ireneuszem Jeleniem. Wracając do "Wielkich selekcjonerów": czyta się fajnie, choć kompletnie nic z tego nie wynika, prócz oczywiście anegdotek o Górskim, że pięknie zaciągał bałakiem, albo o Gmochu, że bardzo malowniczo dostawał szału podczas treningów.
Z punktu widzenia na przyszłość lepiej poświęcić trochę czasu na lekturę "Piłki nożnej. O co w tym wszystkim chodzi?" Dariusza Rekosza, w której autor stawia przed czytelnikami prawdziwe zagadki z boiska (na przykład: co zrobić z bramkarzem, który odmawia obrony rzutu karnego?). Albo też zajrzeć do "Piłki nożnej dla każdego", wyczerpującego kompendium tej gry dla początkujących. A najlepiej podsunąć ją młodziakom, od których zależy to, czy polska piłka wyjdzie kiedykolwiek z cienia kompromitacji.
Przyznam się, że gdy po raz tysięczny oglądam w telewizorze, jak jedenastka Górskiego zatrzymała Anglię, robi mi się zimno. A jeszcze dotkliwsze zimno czuję wtedy, gdy pomyślę, ile czasu zostało do Euro. Messi, ratuj!