menu

Yani Urdinov po meczu z Podbeskidziem: Nie zasłużyłem na czerwoną kartkę

15 lutego 2014, 13:58 | Przemysław Drewniak

- Czuję się po tym meczu fatalnie. Osłabiłem zespół, a w mojej ocenie na to nie zasłużyłem. Popełniłem dopiero pierwszy faul w tym meczu i sędzia od razu pokazał mi czerwoną kartkę - mówił po przegranym meczu z Podbeskidziem (0:1) obrońca Widzewa Łódź, Yani Urdinov.

Mecz Podbeskidzie Bielsko-Biała – Widzew Łódź
Mecz Podbeskidzie Bielsko-Biała – Widzew Łódź
fot. Łukasz Łabędzki

22-letni Macedończyk belgijskiego pochodzenia nie będzie miał u kibiców zbyt wysokich notowań po debiucie w barwach Widzewa. W piątkowym meczu przeciwko Podbeskidziu w Bielsku-Białej Urdinov wystąpił na lewej stronie obrony i zaprezentował się słabo. Grał niedokładnie, a przede wszystkim osłabił swój zespół w 74. minucie, gdy z wyprostowanymi nogami zaatakował Marka Sokołowskiego i sędzia wyrzucił go z boiska. Jak jednak stwierdził po spotkaniu sam piłkarz, kara zastosowana przez arbitra była w jego ocenie zbyt wysoka. - Czuję się po tym meczu fatalnie. Osłabiłem zespół, a w mojej ocenie na to nie zasłużyłem. Popełniłem dopiero pierwszy faul w tym meczu i sędzia od razu pokazał mi czerwoną kartkę - szukał wytłumaczenia rozżalony Urdinov. - Być może rzeczywiście spóźniłem wślizg i było to przewinienie na żółtą, ale nie powinienem wylecieć z boiska. Jestem zaskoczony. Mam nadzieję, że będę pauzował tylko tydzień, bo nie zasłużyłem na dodatkową karę. Nie chciałem skrzywdzić przeciwnika - przekonywał.

Według nowego piłkarza Widzewa, łódzka drużyna wcale nie musiała wracać z Bielska-Białej z pustymi rękoma. - Ciężko cokolwiek powiedzieć o tym meczu. Utrzymywaliśmy wynik 0:0 i czerwona kartka całkowicie zmieniła przebieg gry. Wszyscy w szatni są niesamowicie rozczarowani. Podbeskidzie na pewno nie było dziś od nas lepsze. Mogliśmy powalczyć tu o wygraną - przekonuje Urdinov.

Czerwona kartka eliminuje Macedończyka z występu przeciwko Piastowi Gliwice. Z powodu indywidualnych napomnień w następnej kolejce zabraknie także Kevina Lafrance'a i Eduardsa Visnakovsa.


Polecamy