Wymiana ciosów przy Kałuży. Cracovia minimalnie lepsza od Lechii
Wielka Sobota rozpoczęła się w wielkim stylu na stadionie Cracovii. Przy Kałuży oglądaliśmy piękne bramki, dużo szybkich akcji i masę emocji. Zwycięstwo gospodarzy najbardziej może cieszyć Roberta Podolińskiego, którego posada przed tym spotkaniem wisiała na włosku.
Zgodnie z oczekiwaniami jako pierwsi zaatakowali goście. Już na samym początku spotkania z rzutu wolnego mocno kropnął Vranjes, piłka szczęśliwie spadła pod nogi Grzelczaka, a ten w swoim stylu z woleja próbował zaskoczyć Pilarza, ale bramkarz Cracovii świetnie sparował piłkę ponad bramkę. W kolejnych minutach na boisku panował wielki chaos. Piłka latała „na trzecim piętrze”, a żadna z drużyn nie potrafiła uspokoić gry. Po kwadransie gry wreszcie obudziła się Cracovia. W 17. minucie po składnej akcji do strzału głową doszedł Covilo, ale jego strzał minął bramkę Bąka. W 20. minucie niespodziewanie „Pasy” objęły prowadzenie. Do dobrze ustawionego Rakelsa zagrywał Mateusz Wdowiak. Reprezentant Łotwy bez namysłu oddał mocny strzał na bramkę Lechii. Mateusz Bąk tak niefortunnie odbił piłkę, że spadła ona na głowę Marcina Budzińskiego, który wpakował futbolówkę do siatki przyjezdnych. Można powiedzieć, że w tym golu miał również swój udział Jan Paweł II, gdyż chwilę wcześniej na trybunach zawisła oprawa, upamiętniająca Ojca Świętego. Gdańszczanie starali się szybko odpowiedzieć, ale w zagraniach podopiecznych Jerzego Brzęczka brakowało zimnej krwi. Akcje były rwane i bez pomysłu.
W 35. minucie powinno być 2:0 dla gospodarzy. Kapitalną piłkę za plecy obrońców zagrał młodziutki Wdowiak, do piłki dopadł Rakels, ale Łotyszowi zabrakło umiejętności w tej sytuacji. W 40. minucie Lechia doprowadziła do wyrównania. Fenomenalnym strzałem popisał się Piotr Grzelczak, który był kompletnie niepilnowany na linii pola karnego. Piłka po technicznym strzale odbiła się od słupka i wpadła do bramki bezradnego Pilarza. Nie minęły dwie minuty i „Pasy” wyszły znowu na prowadzenie. W niegroźnej sytuacji w narożniku pola karnego kopnięty został Mateusz Wdowiak. Sędzia Marciniak bez zastanowienia wskazał na „wapno”, a jedenastkę pewnie wykorzystał Rakels. Wynik nie uległ zmianie i po pierwszej to Cracovia wychodziła z jednobramkową przewagą.
Tempo meczu od początku drugiej połowy było niesamowite. Jako pierwsi zaatakowali gdańszczanie. W 46. minucie z piłką popędził Vranjes i zagrał futbolówkę do dobrze ustawionego Makuszewskiego, ale jego uderzenie było zbyt anemiczne, by zaskoczyć golkipera gospodarzy. Minutę później przyjezdni mieli więcej szczęścia. Na zaskakujący strzał z 30 metra zdecydował się Stojan Vranjes i piłka ponownie zatrzepotała w bramce „Pasów”. Odpowiedź Cracovii była błyskawiczna. Gospodarze wykorzystali stały fragment gry, a konkretnie Piotr Polczak, który najlepiej odnalazł się w polu karnym gości po dośrodkowaniu Budzińskiego. Trzeba przyznać, że w tej sytuacji ponownie nie najlepiej zachował się Krzysztof Bąk, który nie ubiegł stopera „Pasów”. Piłkarze Lechii świetnie się czuli w strzałach z dystansu. W 55. minucie z ponad 30 metrów kropnął Matuesz Możdżeń, ale tym razem Pilarz był na posterunku. W 60. mincuie podopieczni Jerzego Brzęczka mieli świetną szansę na wyrównanie. Po dośrodkowaniu Makuszewskiego z rzutu wolnego przed szansą stanął Nazario, ale jego uderzenie głową było za słabe, by zaskoczyć, dobrze interweniującego, Pilarza.
W 79. minucie „Pasy” miały piłkę meczową. Kapitalny rajd zaliczył Bartosz Rymaniak, mijając 4 piłkarzy Lechii. W ostateczności jednak brakło precyzji w polu karnym ekipy z Trójmiasta i golkiper Lechii wyszedł obronną ręką po uderzeniu Budzińskiego. Lechia nie rezygnowała i do końca spotkania walczyła o wyrównanie, lecz zespół Roberta Podolińskiego skutecznie się bronił i dowiózł pozytywny wynik do końca meczu. W ostateczności trzy punkty po świetnym widowisku zostały w Krakowie i „Pasy” zrobiły kolejny krok do utrzymania.