Wokół meczu Widzew - Zagłębie: Kibice wrócili na stadion
Nuda, nuda, jeszcze raz nuda. To słowo najlepiej opisuje przebieg wczorajszego spotkania Widzewa Łódź z Zagłębiem Lubin. Piłkarze jednej i drugiej drużyny nie zrobili w zasadzie nic, by rozgrzać kibiców zgromadzonych na stadionie. Ci jednak sami o to zadbali. Po jesiennej fali protestów, na Aleję Piłsudskiego wreszcie powrócił zorganizowany doping. Poza boiskiem działo się zdecydowanie najwięcej.
Wrócili z wielkim hukiem
Jesienne spotkania Widzewa przy Alei Piłsudskiego bardziej przypominały rodzinne pikniki, albo niedzielny obiad u babci niż wypad na mecz piłkarski w polskiej atmosferze kibicowskiej. Kibice Widzewa Łódź przez całą rundę jesienną zaciekle walczyli o swoje prawa. W ramach protestu przeciwko zakazom stadionowym nakładanym przez klub na osoby budujące atmosferę na stadionach, postanowili nie zajmować trybuny na popularnym "Zegarze" i nie prowadzić zorganizowanego, głośnego dopingu. Fakt ten bardzo przeszkadzał samym piłkarzom, czemu wyraz dawali w pomeczowych wypowiedziach. - Brakuje nam dopingu sprzed "Zegara". Bardzo nad tym ubolewamy. Kibice koniecznie muszą dogadać się z klubem, bo sprawa jest naprawdę ciężka - żalił się na początku września bramkarz Widzewa Maciej Mielcarz.
Przełom w scysji na linii klub-kibice miał nastąpić zimą. Sprawy w swoje ręce postanowił wziąć zarząd klubu z prezesem Rafałem Pawlakiem i wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej klubu Witoldem Skrzydlewskim na czele. Podjęte rozmowy zakończyły się sukcesem i w sobotę, przy okazji pierwszego spotkania w 2013 roku spotkania przy Alei Piłsudskiego, fanatycy przybrani w klubowe barwy, do ostatniego miejsca wypełnili popularny "Zegar" (całkowita frekwencja wyniosło 6300 widzów). Na kilkadziesiąt minut przed meczem dało się zauważyć masową ilość kibiców w czerwonych koszulkach. To tylko zapowiadało, że na trybunach wydarzy się coś wielkiego.
- Dziś to był właśnie "Zegar" moich marzeń. To jest "Zegar", z którego wszyscy będziemy dumni. Dalsze pójście w tym kierunku to odpowiednia droga. Pierwszy raz, zupełnie na serio, nie zorientowałem się, że skończył się mecz, bo nawet po waszych twarzach i śpiewie nie było widać, że wydarzyło się coś godnego uwagi, więc byłem mocno zaskoczony i zniesmaczony, że to już - napisał na Facebooku, młynowy Widzewa - popularny "Stolar".
I dodał: - Teraz widzę jak bardzo tego wszystkim obecnym na "Zegarze" brakowało. Piękna sprawa. Myślę, że osoby które dziś tu były, wrócą z pewnością na kolejne mecze. Oby jeszcze więcej małolatów z list i jeszcze większy tłok. Dawno nie mieliśmy kompletu w młynie, a dziś to się właśnie stało.
Zachwyt "Stolara" jest jak najbardziej uzasadniony. Doping na "Zegarze" nie milkł ani przez chwilę. Nieustannie wznoszono przyśpiewki wspierające ukochaną drużynę i zawodników. Oczywiście nie mogło zabraknąć "pozdrowień" dla znienawidzonych klubów i służb policyjnych, w związku z czym - jak i z powodu rzucania śnieżkami - spiker Marcin Tarociński był zmuszony prosić o spokój. Do śpiewania i skakania skutecznie zachęcano fanów z pozostałych trybun. W drugiej połowie wyciągnięto gigantyczną, pokrywającą cały sektor czerwoną sektorówkę z nazwą i logiem klubu. Machano również szalikami i chorągiewkami. Mimo wybitnie mroźnej aury "Zegar" długo nie pustoszał po końcowym gwizdku. Doping towarzyszył nawet piłkarzom podczas pomeczowego rozruchu.
- Pomogli nam bardzo. Gdy gdzieś brakuje sił, biegnie się na ostatnich tchu i słyszy się ich doping, to naprawdę pomaga i pozwala walczyć dalej - nie mógł się nachwalić Mariusz Stępiński.
- Cieszymy się bardzo, że wychodzimy na mecz i wspiera nas duża rzesza kibiców. Czuliśmy ich wsparcie, było nam bardzo potrzebne- wtórował Łukasz Broź.
Mroczkowski Widzewiakiem 2012
Fanatycy Widzewa swoją obecność zaznaczyli w jeszcze jeden sposób. Zanim rozpoczęło się spotkanie, przedstawiciele Ogólnopolskiego Stowarzyszenia "Tylko Widzew" ogłosili wyniki konkursu na Widzewiaka 2012. Pomimo silnej konkurencji, okazała statuetka trafiła w ręce trenera Radosława Mroczkowskiego. Nie da się ukryć, że kto jak kto, ale Mroczkowski zasłużył na nią najbardziej. To świetny trener, przed którym maluje się świetlana przyszłość. Choć wśród dziennikarzy ma opinię niemedialnego, cały czas słyszy głosy, że jest najgorzej opłacanym trenerem w Ekstraklasie, nie przejmuje się zarzutami i sumiennie wykonuje swoją pracę, do której naprawdę nie można się przyczepić. To dzięki niemu Widzew ciągle jest w Ekstraklasie i kształtuje dobrze zapowiadające się piłkarskie talenty w osobach na przykład Mariusza Stępińskiego, Mariusza Rybickiego czy Krystiana Nowaka.
Phibel z nagrodą "Piłkarza Meczu
Sobota na Alei Piłsudskiego była bez wątpienia dniem powrotów. Powrócili kibice. Po dwóch latach nieobecności na stadion powróciły legendy Widzewa, które w czwartek podpisały porozumienie o wznowieniu współpracy z szefostwem klubu. Powróciła też tradycja wyboru "Piłkarza Meczu", dokonywanego przez jury w składzie: Joanna Skrzydlewska (łódzka posłanka do Europarlamentu), Andrzej Woźniak (trener bramkarzy Widzewa Łódź) i Andrzej Grębosz (Stowarzyszenie Byłych Piłkarzy Widzewa). I tak po naradach statuetka i cenny zegarek trafiły w ręce stopera Widzewa - Thomasa Phibela. Wybór jak najbardziej trafiony. Gwadelupczyk z francuskim paszportem rzeczywiście był wyróżniającą się postacią na boisku. Przede wszystkim wykonywał świetną pracę w defensywie: odcinał rywali od podań, wygrywał pojedynki główkowe i indywidualne. Po raz kolejny udowodnił wysoką formę.
Minuta ciszy dla Stachurskiego
Przed rozpoczęciem potyczki, gdy piłkarze znajdowali się już na murawie, postanowiono uczcić minutą ciszy śmierć Władysława Stachurskiego, byłego selekcjonera reprezentacji Polski i trenera m.in. Widzewa Łódź. Władysław Stachurski zmarł 13 marca na zawał serca w wieku 67 lat. Większość czasu kariery zawodniczej spędził w Legii Warszawa. Następnie parał się pracą trenera. Widzew Łódź prowadził w latach 1993-1995. Był także szkoleniowcem m.in. Zawiszy Bydgoszcz i Legii Warszawa, a w latach 1995-1996 był selekcjonerem reprezentacji Polski.
Kolejne debiuty
- Czy będą kolejne debiuty? Wszystko jest możliwe - mówił na przedmeczowej konferencji prasowej trener Radosław Mroczkowski. I rzeczywiście na boisku pojawili się nowi zawodnicy. Na lewej stronie obrony zagrał po raz pierwszy Michał Płotka, a w na jedenaście minut przed końcem został zmieniony przez Patryka Stępińskiego. - Chcemy, by zdobywali doświadczenie w takich meczach i mogli się wybić. Rywalizacja na treningach doprowadziła, że zdecydowałem się na taki skład, a nie inny - tłumaczył Mroczkowski.
Pierwszy występ w Ekstraklasie w tym sezonie zaliczył z kolei Veljko Batrović. W 58. minucie wszedł w miejsce Alexa Bruno i chwilę później wspaniale wrzucił piłkę na głowę Mariusza Stępińskiego. Czarnogórzec przebywa w Widzewie od roku, ale z powodu licznych kontuzji nie mógł wywalczyć miejsce w pierwszym składzie i do formy dochodził w Młodej Ekstraklasie. Zimą wziął udział w okresie przygotowawczym, przekonał do siebie szkoleniowca i chyba w najbliższym czasie będzie dostawać więcej szans. - Powoli dochodzi do siebie, o kontuzjach zapomina. Wie, że to od niego zależy ile i kiedy będzie grał. Chce się cieszyć grą - ocenia Mroczkowski.
Bez zwycięstwa i sytuacji
Tak naprawdę, gdyby nie doping spod "Zegara", zgromadzona publiczność pewnie by zamarzła, albo umarła z nudów. Widowiskiem na murawie po prostu nie dało się emocjonować. Śmiało można powiedzieć, że byliśmy świadkami jednego z najgorszych meczów tej wiosny. Po obu stronach mnożyły się straty, niedokładność, dominowała walka w środku, a sytuacji strzeleckich było jak na lekarstwo.
Ten ostatni fakt denerwuje obie drużyny. Widzew od początku wiosny spisuje się poniżej oczekiwań: w czterech spotkaniach zdobył zaledwie cztery punkty i strzelił jedną bramkę. Od starcia ze Śląskiem Wrocław ma olbrzymie problemy z dojściem do bramkowych okazji. Czemu poprawa wciąż nie nastąpiła? Zdania są podzielone.
- Nie mamy pomysłu na grę z przodu - uważa wystawiany na szpicy Mariusz Stępiński. 17-latek jest od wiosny podstawowym napastnikiem Widzewa, ale dotąd nie przełamał strzeleckiej niemocy, na dodatek często marnuje klarowne okazje. - Chyba wypadłem lepiej niż z Bełchatowem, ale od napastnika wymaga się, żeby strzelał bramki. Tego jednak nie robię, w tej rundzie jeszcze nie strzeliłem, a więc nie jest za ciekawie. Na pewno jestem daleko od doskonałej postawy. Dużo pracy przede mną.
W czym leży sedno słabej ofensywy, zdaniem Łukasza Brozia? -Mało było ruchu bez piłki, wyjść na pozycje, wolne pole. Każdy chciał z miejsca startować, wziąć piłkę i jechać z bramkarzem sam na sam. Mieliśmy może ze dwie sytuacje, ale nie były one dziełem zespołu, tylko wygranego pojedynku indywidualnego. Nie możemy grać tak statycznie na zasadzie: gramy, gramy, klepiemy, klepiemy i może coś z tego wyjdzie - twierdzi.
Inaczej do sprawy podchodzi natomiast Bartłomiej Pawłowski: - Myślę, że nasze słabe wykonanie stałych fragmentów i dobra gra Zagłębia w defensywie. Nie wiem czy widzieli nasze odbicia w lustrach, bo stali gdzie powinni i przeszkadzali w zdobyciu bramki. Znaczenie miała też murawa, która chyba jeszcze nie dojrzała i hamowała piłkę podczas podań. W przerwie mieliśmy przesłanki, żeby poprawić siłę tych zagrań, ale przez to nie było to do końca możliwe. Nie udało się więc realizować tego nad czym pracowaliśmy w okresie przygotowawczym - mówi.
W przeciwieństwie do kolegów nie ubolewa nad kolejnym brakiem trzech punktów: - Cieszymy się z jednego punktu. Oczywiście mieliśmy sytuacje, które mogliśmy wykorzystać, ale pamiętajmy, że w drugiej rundzie Zagłębie gra naprawdę dobrze. Trzeba uderzyć się w pierś i przyznać, że zdobyliśmy ten punkt dużym wysiłkiem.
Zastój?
Niezadowoleni z wyniku są również w Lubinie. Zagłębie drugi raz w tym sezonie straciło punkty, w drugim meczu z rzędu nie potrafi pokonać bramkarza, a w pamięci ciągle siedzi odpadnięcie z Pucharu Polski.
- Przed meczem powiedzieliśmy sobie, że chcemy tutaj wygrać za wszelką cenę. Nie mogliśmy się odkrywać, bo Widzew jak wiadomo ma bardzo szybkie skrzydła i od razu by nas skarcił wyprowadzeniem kontrataków. Graliśmy dobrze, blisko siebie, nie pozwalaliśmy Widzewowi rozwinąć skrzydeł i co najważniejsze zachowaliśmy czyste konto z tyłu, czyli coś co nam się nie udawało w poprzednich spotkaniach. Nie ma więc co płakać. Jasne szkoda, że nie ukuliśmy nic z przodu, ale myślę, że wcale nie było źle - skomentował po meczu Bartosz Rymaniak.
Dobre recenzje za występ w Łodzi zbiera David Abwo. Nigeryjczyk tym sezonie nie może liczyć na regularną grę, poprzednio przebywał na murawie w dziesiątej kolejce. Wczoraj po długiej przerwie wreszcie mógł zagrać i to w zastępstwie Szymona Pawłowskiego. - Wypadł bardzo przyzwoicie: siał dużo zamieszania w szeregach Widzewa, radził sobie z obrońcami, nie był się rajdów, miał też swoje okazje. Trener będzie miał ból głowy przy ustalaniu składu przed ostatnim meczem - ocenił Rymaniak.