Wokół meczu Real - Fiorentina. Fałszywy Ronaldo przyćmił wszystkich
Nie było kompletu widzów na Stadionie Narodowym. Głównego winowajcy należałoby upatrywać w cenie biletów, jednak puste krzesełka z reguły były widoczne jedynie przy samej koronie stadionu. Były "sektorówka", zorganizowany doping i fałszywy Ronaldo. Działo się!
fot. sylwester wojtas
Udając się na spotkanie na dobrych kilka godzin przed jego rozpoczęciem pokręciłem się przed bramami Stadionu Narodowego. W większości byli tam obecni jedynie ludzie w barwach Królewskich. Niestety żadnego kibica Fiorentiny, który miałby na sobie jakikolwiek element, który wskazywałby na jego preferencje kibicowskie, nie spotkałem. Zdarzyli się natomiast kibice... FC Barcelony.
Kolejek do kas ok. godziny 17 właściwie jeszcze nie było (później to co innego). Kilkanaście osób ciężko nazwać kolejką, więc tym bardziej dziwiło, kiedy niektórzy z napotkanych kibiców trzymali karteczki 'kupię bilet', skoro były do kupienia normalnie w kasach Stadionu Narodowego. Kiedy jeszcze trybuny były całkowite puste, można było na spokojnie sprawdzić stan murawy, który nie zachwycał. Trawa ewidentnie była łatana, co pewnie nawet z poziomu widza siedzącego przed telewizorem było później widoczne.
Po rozpoczęciu meczu kibice Realu Madryt rozpoczęli doping i zaprezentowali "sektorówkę". Cóż, doping to dużo powiedziane, bo na początku śpiewał jedynie absolutny sam środek jednego sektora. Warszawa i białe barwy nie wystarczyły, żeby można było porównać to z dopingiem na Żylecie. Koniec końców kibicom Realu Madryt i tak należą się brawa, chociaż repertuar ich przyśpiewek kończył się często na rytmicznym wykrzykiwaniu 'Carlo Ancelotti' 'Sergio Ramos' i dziesięć innych nazwisk związanych z Realem, to jednak coś było. Nie pozostawili trybun w absolutnej ciszy.
Ancelotti oraz Ramos nie omieszkali podziękować kibicom podnosząc rękę i machając w czasie skandowania ich nazwisk. Ale to tyle. Spodziewaliśmy się, że piłkarze Realu podejdą chociaż do tego sektora, który śpiewał i w jakiś sposób, nawet z odległości kilkunastu metrów, podziękują brawami za włożony trud. Nic takiego nie miało miejsca.
Była również sektorówka. Jako, że to Super Mecz oraz drugi hiszpański gigant w nim występujący, ciężko nie odnieść się do tego, co w zeszłym roku zrobili sympatycy FC Barcelony. A zrobili dużo lepsze wrażenie. Przyznam się szczerze: spodziewałem się czegoś większego, ale pod żadnym względem nie można narzekać. Na płótnie, które rozłożyli kibice widzieliśmy wielkiego Alfredo di Stefano, legendarnego piłkarza Realu Madryt, który nieco ponad miesiąc temu odszedł z tego świata.
Najważniejsze na koniec. Prawdziwe crème de la crème. Kibic przebieraniec. Wpadł na murawę, spokojnie przebiegając całą jej długość, podbiegł do piłkarzy, zdążył chwilę porozmawiać, dostać dośrodkowanie od piłkarza Fiorentiny i na spokojnie sobie zejść. Brak reakcji firmy ochroniarskiej budzi niepokój, bo nigdy nie są znane zamiary takiej osoby. Koniec końców skończyło się na kupie śmiechu i całe szczęście.
Po meczu rozpoczął się jeszcze rajd o to, kto wybiegnie na murawę. Kilku bądź nawet kilkunastu próbowało. Udało się może dwóm, z czego jeden z nich rzucił się w ramiona Sergio Ramosa. Ponadto nie zabrakło klasycznej meksykańskiej fali i ogólnej 'piknikowej' atmosfery.