menu

Wokół meczu Lechia - Ruch: Traore jak Khalidov, najlepsza oprawa w historii

28 listopada 2011, 23:50 | Jacek Czaplewski

Dokładnie od 12 września kibice Lechii Gdańsk musieli czekać na kolejne ligowe zwycięstwo na PGE Arenie. Udało się w meczu z Ruchem Chorzów, choć największą cegiełkę do wygranej dołożył nie zawodnik gospodarzy, a „Niebieskich” - Piotr Stawarczyk, który w 12 minucie skierował piłkę do własnej siatki.

Lechia Gdańsk - Ruch Chorzów 1:0
Lechia Gdańsk - Ruch Chorzów 1:0
fot. Piotr Jarmułowicz

Ulatowski może odetchnąć
- Walczyli aż chciało się klaskać – kwitowali postawę piłkarzy rozpromienieni kibice Lechii, opuszczający PGE Arenę. Ich radość była uzasadniona, bo drużyna przerwała serię trzech meczów bez wygranej w ogóle i trzech bez pełnej zdobyczy punktowej na własnym terenie. Lechia uciekła spod topora, bo przed poniedziałkową potyczką plasowała się na 14. pozycji. Ale o trzy oczka wcale nie było tak łatwo, bo goście z Chorzowa - obecnie „trzecia siła” T-Mobile Ekstraklasy – postawili twarde warunki. Ruch grał ostro, o czym przekonali się Deleu i Tomasz Dawidowski. Obaj opuścili boisko przedwcześnie, narzekając na drobne urazy. Lechia co prawda wciąż nie prezentuje tak ciekawego dla oka futbolu jak w poprzednim sezonie, jednak dzisiaj było widać poprawę. Piłkarze częściej dochodzili do sytuacji strzeleckich, choć wciąż nie potrafią zrobić z nich odpowiedniego użytku. W zwycięstwie najbardziej pomógł Piotr Stawarczyk, który zaliczył samobójcze trafienie. – Też jestem szczęśliwy, bo ponad rok czekałem na swoje zwycięstwo. Teraz chcemy zrobić wszystko, aby ten cały tydzień, a w piątek gramy u siebie z Polonią Warszawa, był dla nas bardzo udany – stwierdził na pomeczowej konferencji opiekun Lechii, Rafał Ulatowski, który wygraną na „dzień dobry” przywitał się z kibicami Lechii.

Eksplozja radości Traore - zniszczył chorągiewkę

Traore za dużo naoglądał się walk Mameda Khalidova. Czarnoskóry napastnik Lechii postanowił zdemolować chorągiewkę w narożniku boiska, po tym jak piłkę po jego dośrodkowaniu, do własnej bramki skierował Piotr Stawarczyk. Piłkarz rodem z Burkina Faso z impetem kopnął w chorągiewkę i ta siłą rzeczy połamała się. Zachowanie 23-latka bardzo spodobało się kibicom, wprost przeciwnie do delegata Andrzeja Tomaszewskiego i obserwatora z ramienia PZPN, Romana Kostrzewskiego. Obaj panowie skrupulatnie zanotowali w swoich notesach o ewidentnym błędzie sędziego Szymona Marciniaka, który postanowił, że słowna reprymenda dla Traore wystarczy. A w myśl przepisów, należała mu się żółta kartka. Podobne wydarzenia miały miejsce w zeszłym sezonie i za każdym razem arbitrzy upominali „żółtkiem”. Poniedziałkową sytuację można rozpatrzyć też pod innym kątem – organizacyjnym. Około cztery minuty trwała przerwa w grze, gdyż pracownik klubu musiał pobiec, poszukać i ostatecznie zamontować nową chorągiewkę. To druga taka wpadka na nowym obiekcie. Przedtem, w trakcie meczu z Lechem Poznań nieoczekiwanie włączyły się zraszacze, co jak się później okazało – było skutkiem awarii systemu.

Niebieska inwazja na Gdańsk
Przyjezdni z Chorzowa byli czwartą ekipą gości, która pojawiła się na PGE Arenie (nie wliczając w to kibiców reprezentacji Niemiec na wrześniowym meczu z Polską). Pod względem frekwencyjnym plasują się tuż za plecami Lecha. Co prawda nie wypełnili swojego sektora tak szczelnie jak poznaniacy, aczkolwiek liczba półtora tysiąca osób zrobiła bardzo dobre wrażenie. Do Gdańska przyjechali specjalnym pociągiem, a już w samym mieście eskortowała ich tysięczna grupa policjantów. „Niebiescy” pojawili się na bursztynowej arenie na długo przed pierwszym gwizdkiem. Wspierali ich zgodowicze z Widzewa Łódź i Elany Toruń. Ogrodzenie sektorów było w pełni oflagowane. Wśród licznych płócien wyróżniały się przede wszystkim „Zawiercie”, „Ruda Śląska”, „Psycho Fans” i flaga Widzewa „1910”. O 17 zapoznać się z boiskiem postanowili piłkarze Ruchu, których powitały oklaski i głośny okrzyk „Niebiescy!”. Ze zorganizowanym wsparciem przyjezdni ruszyli jednak na krótko przed początkiem meczu. Ich repertuar nie był zbyt bogaty i mieli duży kłopot z przebiciem się przez świetny doping miejscowych. Chorzowianie wyróżniali się natomiast pod względem wizualnym. Ubrani byli w jednakowe niebiesko-białe czapki oraz niebieskie peleryny, którymi w drugiej połowie machali nad głowami. Spora część postanowiła się pozbyć kurtek, bluz i koszulek, by dopingować na gołych „klatach”. W drugiej połowie pojawiły się również flagi na kijach. Ruch zaprezentował się nieźle, ale brakowało im siły przebicia.

„Heja Danuta! To My… Bandyci z Traugutta”
Dzisiejsze spotkanie jeszcze z jednego powodu przejdzie do historii. Pod koniec meczu, nad głowami lechistów z tzw. „młyna” pojawiła się niezwykle barwna sektorówka. Oprawa, którą przez długi czas żmudnie przygotowywali ultrasi, przedstawiała trzech wiernych kibiców Lechii, ubranych w biało-zielone bluzy. Płótno z mnóstwem szczegółów odnosiło się do przeszłości, gdy klub grał jeszcze na stadionie przy Traugutta. Po bokach, obok trzech głównych postaci, widnieli także inni fani. Jeden z nich trzymał w ręku megafon, drugi racę. W tle widoczne były charakterystyczne dla starego obiektu tablice tworzące napis „LECHIA”. Całość sektorówki uzupełniał wymowny napis „Heja Danuta! To My… Bandyci z Traugutta”. Hasło odnosiło się do starej przyśpiewki, która była intonowana kilkanaście lat temu. Lechistom udało się wnieść i odpalić kilkanaście rac oraz stroboskopów. Trybuny przyjęły choreografię gromkimi brawami. Naszym subiektywnym zdaniem była to najlepsza oprawa gdańszczan w historii. Szkoda, że w czwartek zbierze się Komisja Ligi, by nałożyć na klub karę za użycie środków pirotechnicznych…

Polska piłka nożna jest u Ciebie na 1. miejscu? Polub nas na Facebooku!


Polecamy