Wokół meczu Lechia - Legia: Tak wygląda otoczka w europejskim wydaniu!
W Lechii Gdańsk poznali przepis na udane widowisko: to pełne trybuny, kolorowa oprawa i piękna pogoda. Wczorajszy mecz z Legią Warszawa (1:0) przechodzi do historii klubu przede wszystkim dlatego, że przyszło na niego rekordowe 36,5 tys. widzów.
Świeży ślad historii
Gdyby zastanowić się, które wydarzenia w 70-letniej historii Lechii były najważniejsze, to trzeba by było wymienić, że zdobycie Pucharu Polski, pamiętny dwumecz z Juventusem Turyn w Pucharze Zdobywców Pucharów, wspaniała droga od A-klasy do ekstraklasy, inauguracja na bursztynowym stadionie z Cracovią i zajęcie czwartego miejsca w lidze pod wodzą Michała Probierza i Ricardo Moniza. Przyznajmy, jaki na taki szmat czasu lista ta jest krótka i nie robi szczególnego wrażenia. Ale właśnie dopisano do niej kolejny punkt. Ważny. Być może przełomowy. Otóż Lechii po raz pierwszy udało się zapełnić obiekt, który budowano przede wszystkim z myślą o Euro. 36,5 tys. widzów. W Gdańsku. Na ekstraklasie. W meczu, który i tak niczego nie przesądza.
Skąd nagłe zapotrzebowanie na futbol? Dlaczego akurat po pierwszej porażce w roku? Bo przyjechał mistrz Polski i lider tabeli? Bo nareszcie zaświeciło słońce? Bo departament rozgrywek wybrał niezły dzień i godzinę? Pewnie w tych znakach zapytania mieści się jakaś cząstka prawdy. Nie zapominajmy jednak o najważniejszym: klub świetnie to wydarzenie nagłośnił. I zaproponował kibicom zakład: jeżeli pobijecie rekord frekwencji (34 444), to następny raz wejdziecie na stadion za darmo. Fani podjęli wyzwanie. Na dobę przed spotkaniem zakupili 30 tys. wejściówek. Krótko przed pierwszym gwizdkiem organizatorzy poinformowali, że wszystkie miejsca zostały zajęte. Oznaczało to jedno - wyśrubowanie wyniku sprzed czterech lat. W skali całej ligi to druga frekwencja w tym sezonie. Większą publiczność zgromadziło jedynie spotkanie Lecha Poznań z Legią Warszawa (41 545). Gdyby w Gdańsku nie trzeba było robić sektorów buforowych, to kto wie – być może pękłaby i granica 40 tys.
Kartoniada za 30 tys. złotych
Kibice Lechii udowodnili, że jest ich wielu i potrafią się zmobilizować. Świadczy o tym nie tylko sobotnia frekwencja. Otóż środki na barwną kartoniadę, która zaprezentowano w 10 minucie meczu, zebrano w ramach akcji crowdfundingowej, czyli dzięki dobrowolnym wpłatom. Kosz był niemały, bo wyniósł 30 tys. złotych. Kibice dali radę. Wcześniej taką samą kwotę uzbierali na to, by szatnia zespołu zyskała tożsamość. Co do samej kartoniady, to trzeba przyznać, że zrobiła piorunujący efekt. Ludzie, którzy byli odpowiedzialni za jej przygotowanie, postarali się, by nie była sztampowa, to znaczy nie przedstawiała jedynie biało-zielonych pasów. Na trybunie żółtej z kartoników został więc utworzony rok powstania klubu (uzupełniała go sektorówka przypominająca o 70. rocznice, która przypada właśnie na 2015), a w młynie napis „BKS”. Oprawie z nieukrywanym zachwytem przyglądała się loża vip, na której zasiadł m.in. właściciel Lechii, Niemiec Franz Josef Wernze.
Najwierniejsi kibice Lechii bardzo się starali, żeby cała widownia zapamiętała ten mecz na zawsze. Dlatego nikt z nich nie oszczędzał gardła. Doping stał na wysokim poziomie decybeli. Szczególnie głośno było wtedy, kiedy spiker pytał, kto wygra mecz i później – gdy do siatki trafił Maciej Makuszewski. Jedyne czego można żałować to to, że młyn tak rzadko zapraszał do dopingu pozostałe trybuny. Gdyby działo się to częściej, to niewyrobionym fanom, którym Lechia zawdzięcza przecież rekord frekwencji, śpiewanie weszłoby w krew. Nie ma jednak co specjalnie tego roztrząsać, bo na stadionie i tak była znakomita atmosfera.
Na trybunach wątki polityczne
Dwa słowa należą się także przyjezdnym. Bo legioniści wykorzystali wszystkie wejściówki, które im przysługiwały. W sektorze gości zasiadło ich około 1,5 tys. To bardzo dobry wynik. Przez te prawie cztery lata od kiedy Lechia gra na PGE Arenie, bodaj tylko sympatycy Lecha Poznań potrafili przyjechać w większej liczbie (2 tys.). Można podejrzewać, że gdyby wczoraj organizatorzy przekazali tyle samo biletów legionistom, to ci również by ich nie zwrócili. Gdańsk to bardzo pożądany kierunek na mapie kibicowskiej. Nawet Ruch Chorzów odwiedzał go w grupie przekraczającej tysiąc osób.
Wróćmy jednak do wczorajszego meczu. Wszyscy fani Legii ubrani byli w jednakowe, białe koszulki. Ogrodzenie oflagowali kilkoma płótnami. W centralnym miejscu zawisła flaga: „Mistrz Polski”. Stronę od sektora rodzinnego wypełniły natomiast transparenty fanklubów (Chełmża, Brodnica, Elbląg, Kwidzyn). Jeśli chodzi o doping, to warszawianie udowodnili, dlaczego są wśród najlepszych ekip w Polsce. Śpiewali głośno, równo i niemal przez cały czas. Ucichli tylko pod sam koniec meczu, gdy wiadomo było, że punkty zostaną w Gdańsku. Scysje słowne między nimi a kibicami Lechii oczywiście były, niemniej nie zdominowały one samego meczu. W zasadzie jedynie przed pierwszym gwizdkiem i po ostatnim spiker musiał prosić o zachowanie kultury.
Kibice Legii nie zaprezentowali żadnej oprawy. Wywiesili natomiast parę transparentów niemających wiele wspólnego z sobotnim widowiskiem. Jeden z nich dotyczył sprawy smoleńskiej. Hasło brzmiało: „Oto propozycja wymiany – Tuska, Kopacz, Komorowskiego za czarne skrzynki oddamy”. Do świata polityki i historii polsko-rosyjskiej nawiązał także młyn Lechii, który pokazał transparent: „Katyń – ludobójstwo”. Spiker namawiał kibiców obu drużyn do zdjęcia politycznych napisów, ale jego prośby nie zostały wysłuchane.
Widzów: 36 500 (w tym około 1,5 tys. z Legii)
Doping gospodarzy: 9/10
Doping gości: 7/10