menu

Włodzimierz Smolarek - Biegał z końmi, gonił Niemców, a Ruskim nigdy się nie kłaniał

10 marca 2012, 14:26 | Hubert Zdankiewicz / Polska The Times

Dziś w samo południe w Aleksandrowie Łódzkim odbyły się uroczystości pogrzebowe Włodzimierza Smolarka. Były reprezentant Polski zmarł w nocy ze środy na czwartek podczas snu w swoim domu w Aleksandrowie Łódzkim. Miał 54 lata.

W Aleksandrowie Łódzkim odbyły się uroczystości pogrzebowe Włodzimierza Smolarka
W Aleksandrowie Łódzkim odbyły się uroczystości pogrzebowe Włodzimierza Smolarka
fot. Polskapresse

Jako piłkarz był unikalny, choć przecież nie miał talentu Lubańskiego, elegancji i precyzji Deyny, nie był królem strzelców mistrzostw świata jak Lato i nie grał w czołowych klubach Europy jak Boniek. Gdyby jednak zapytać przeciętnego kibica, z kim kojarzą mu się największe sukcesy polskiego futbolu, to nazwisko Smolarka padłoby jako jedno z pierwszych. Choć przecież strzelił dla reprezentacji Polski "tylko" 13 goli... Niemal zawsze były to jednak historyczne trafienia.

Messi by się nie powstydził

Tak jak na mistrzostwach świata w Hiszpanii, w 1982 roku. Po dwóch bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem biało-czerwoni grali mecz o wszystko z Peru. Kolejny remis oznaczał, że drużyna prowadzona wówczas przez Antoniego Piechniczka wróciłaby do domu już po fazie grupowej, co uznano by w kraju za kompromitację. To nie były jeszcze czasy, że sam udział w wielkim turnieju był dla nas sukcesem. Nietrudno więc zgadnąć, że w polskiej szatni było nerwowo. Tym bardziej, że wynik 0:0 utrzymywał się aż do 55. minuty. Wówczas jednak Smolarek w charakterystyczny dla siebie sposób popędził lewym skrzydłem i płaskim strzałem pokonał bramkarza rywali słynnego Ramona Quirogę. "Gol! Gol! Proszę państwa! Wreszcie!" - cieszył się legendarny Jan Ciszewski w studiu TVP, a wraz z nim szalała z radości cała Polska. To był przełom, bo Polacy wygrali ostatecznie aż 5:1. Wyszli z grupy, a turniej skończyli na trzecim miejscu, także dzięki Smolarkowi, który blokując piłkę w narożniku boiska, pomógł w dowiezieniu "zwycięskiego remisu" w spotkaniu z ZSRR.

A tego wszystkiego by nie było, gdyby nie jego dwie bramki rok wcześniej w Lipsku. W wygranym 3:2 meczu z NRD, który dał Polakom awans na mundial. Na kolejnym - w 1986 roku - był jedynym, który nie zawiódł. To on zdobył dla nas jedynego gola w turnieju, w wygranym 1:0 meczu grupowym z Portugalią, który dał nam awans do fazy pucharowej (w 1/8 finału przegraliśmy 0:4 z Brazylią). Wcześniej zdobył również trzy ważne bramki w eliminacjach. W tym jednej, której nie powstydziłby się Lionel Messi. W meczu z Grecją w Atenach trafił do siatki po rajdzie przez pół boiska i minięciu kilku rywali.

Strzelał nie tylko w kadrze. Kibice Widzewa do dziś wspominają jego trafienia w pucharowych meczach z Juventusem Turyn i Liverpoolem. Trudno w to dziś uwierzyć, ale były to czasy, gdy polskie kluby toczyły wyrównane boje z największymi europejskimi potęgami, a przed Smolarkiem drżeli najtwardsi nawet obrońcy. Był jak doktor Jekyll i mister Hyde. Poza boiskiem spokojny.

- Małomówny, ale bardzo sympatyczny. Był jednym z tych, z którym można było zamienić kilkadziesiąt słów przez kilkanaście lat, ale i tak traktowało się go jako przyjaciela - wspomina Zbigniew Boniek.
Na boisku odwrotnie. Tym najbardziej wyróżniał się na tle rodaków - historia naszej piłki wybrukowana jest "młodymi i zdolnymi", którzy rozmienili swój talent na drobne w kasynach, knajpach i dyskotekach. Tak było przed laty, tak jest i teraz. Smolarek odwrotnie...

Skazany na stajnię

- Graliśmy kiedyś mecz na wyjeździe. Dla nas był to mecz o czapkę śliwek, a gospodarze musieli wygrać. Koledzy mieli chęć odpuścić to spotkanie - wspominał wielokrotnie Boniek.

Kiedy trener wyszedł, doszło w szatni do gorącej dyskusji. Omal się nie pobiliśmy. Zespół demokratycznie postanowił, że mecz odpuszczamy. Powiedziałem: "Róbcie, co chcecie. Ja gram, żeby wygrać". Włodek powiedział to samo. I zaczęliśmy mecz dwóch na 20. Po pięciu minutach graliśmy trzech na 19, po dziesięciu było czterech na 18. Po pierwszej połowie graliśmy 11 na 11. Wygraliśmy 2:1. Na początku drugiej połowy Smolarek wziął piłkę 50 metrów od bramki, minął wszystkich i strzelił gola.
Do legendy przeszły też jego pojedynki z Claudio Gentile - włoskim stoperem, który słynął z tego, że potrafił sponiewierać i odebrać ochotę do gry największym gwiazdom, jak Brazylijczyk Zico czy Argentyńczyk Diego Maradona. Polakowi jakoś nie odebrał...

To on przekonał Ebiego

Już w 1980 roku pytał o niego Feyenoord Rotterdam, później pojawiła się oferta Paris Saint-Germain. Ale do Eintrachtu Frankfurt trafił dopiero na rok przed trzydziestką, bo takie były absurdalne przepisy. I tak zdołał jednak zostać gwiazdą Bundesligi, choć początki znów nie były łatwe. - Dla kolegów z drużyny byłem "głupim Polaczkiem". Niemcy na każdym kroku chcieli mi pokazać, że się nie nadaję. Na treningach nie podawali mi piłki, kopali - wspominał piłkarz. - Na kolejny trening założyłem więc ochraniacze, najdłuższe korki i poszedłem na całość. Najpierw zacząłem ich denerwować zakładaniem "siatek", a potem wykosiłem pół drużyny. Trener wściekły, pyta, co ja wyprawiam. Ja mu na to: "A jak mnie kopali, to pan nie reagował" - dodał.

Potem był Feyenoord, w którym został człowiekiem instytucją, szkoleniowcem grup młodzieżowych. Stamtąd wyszedł syn Euzebiusz. Włodzimierz wychował go i... przekonał go do gry dla Polski, choć ten tak naprawdę wcześniej się do tego nie palił. Ale Smolarek junior nigdy nie porównywał się do ojca. I to nie tylko dlatego, że nie ma w dorobku medalu MŚ...


Polecamy