menu

Władysław Żmuda - legenda reprezentacji, legenda Ekstraklasy

5 kwietnia 2013, 14:15 | Wojciech Koerber / Gazeta Wrocławska

Władysław Żmuda to nie tylko sukcesy reprezentacyjne. Urodzony w Lublinie piłkarz występował w Gwardii Warszawa, Śląsku Wrocław, czy Widzewie Łódź. Swoją grą wybitnie zaznaczył się w historii polskiego piłkarstwa ligowego.

Władysław Żmuda w barwach Gwardii Warszawa
Władysław Żmuda w barwach Gwardii Warszawa
fot. archiwum Władysława Żmudy

Władysława Żmudę odkrył dla futbolu zmarły w 2004 roku trener Stanisław Świerk, w przeszłości związany m.in. z Zagłębiem Lubin (MP 1991/92) i Śląskiem Wrocław (awans do ekstraklasy 1995). - W Lublinie, gdzie się urodziłem, zaczynałem od koszykówki i piłki nożnej, w której szkołę podstawową reprezentowałem już jako uczeń piątej klasy. A tych klas było wówczas siedem. Międzyszkolne rozgrywki obserwowali byli piłkarze po skończonym kursie instruktorskim i mnie tak wypatrzył trener Świerk, zabierając do trampkarzy Motoru - wspomina Żmuda. W klubie dołożył się m.in. do wicemistrzostwa Polski juniorów, rychło trafił też do reprezentacji kraju w tej kategorii wiekowej. Jako junior grał już w kadrze młodzieżowej Andrzeja Strejlaua, zajmując trzecie miejsce na mistrzostwach Europy.

Z Lublina trafił najpierw Żmuda do Zagłębia Wałbrzych, na który to klub namówił go kolega, Tadeusz Pawłowski. Ten Pawłowski. Stamtąd powędrował do stołecznej Gwardii, którą reprezentował w latach 1972-74. - Sporo zawodników zaczęło jednak z klubu uciekać, pojawiły się konflikty, a i ja miałem perspektywę przejścia gdzie indziej. Wybrałem Śląsk, do czego zachęcił mnie imiennik, trener... Władysław Żmuda. Mogłem podjąć studia na wrocławskiej AWF, poza tym miasto wydawało się fajne do życia, młodzieżowe, co pomogło podjąć decyzję. Komitet Wojewódzki wskazał mi nawet przydział mieszkania na pl. Grunwaldzkim, jeszcze w budowie. No i po jakimś czasie zamieszkałem na czwartym piętrze, a Tadziu Pawłowski na piątym. Znów byliśmy sąsiadami, jak w Wałbrzychu - zaznacza.

W 1977 roku Śląsk trenera Władysława Żmudy i obrońcy Władysława Żmudy sięgnął po pierwsze dla klubu mistrzostwo kraju. Przypadku w tym sukcesie nie było najmniejszego, za to zbieżność nazwisk przypadkowa była zupełnie. - Czasami ktoś jednak wspomniał, że grałem, bo tatuś załatwił. Śląsk wspominam sympatycznie, nasze gry w europejskich pucharach, choć mogliśmy więcej świata zawojować - nie ukrywa wybitny reprezentant Polski.

W 1980 roku zamienił Śląsk na Widzew, z którym sięgnął po dwa kolejne tytuły MP. - Ja ze Śląska odchodzić nie chciałem, ale tak się porobiło, że musiałem. Kontrakty można było wówczas podpisywać albo na rok, albo na trzy lata. Ja byłem po operacji pachwiny, wolałem tę pierwszą opcję, klub drugą. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, więc skorzystałem z propozycji prezesa Sobolewskiego. W związku z powyższym Śląsk wręczył mi bilet do wojska, miałem się stawić w jednostce w Gubinie, więc napisałem odwołanie do ministra obrony narodowej, gen. Jaruzelskiego. List został mu doręczony i generał stwierdził, że jeśli nie potrafili zatrzymać mnie w klubie wojskowym, to nie muszę iść do armii - zdradza.

W dorosłej reprezentacji debiutował Żmuda jako 19-latek. Tuż po słynnym remisie na Wembley w 1973 roku. - Byłem wtedy członkiem kadry młodzieżowej, do lat 23. Zremisowaliśmy z Anglikami 0:0. Górski zapytał wówczas Strejlaua, kto się wyróżnił, bo potrzebował pomocnika oraz obrońcy. Wybór padł na mnie i Andrzeja Drozdowskiego z ŁKS-u. No i z pierwszą reprezentacją wybraliśmy się z Londynu do Dublina na towarzyskie spotkanie z Irlandią. To był mój debiut, a grali wszyscy najlepsi z Deyną i innymi. Tylko Tomaszewskiego zmienił w bramce Kalinowski - sięga pamięcią Żmuda. W osadzaniu poszczególnych faktów w odległej czasoprzestrzeni pomagają mu też urazy, bo była to kariera znaczona licznymi kontuzjami i równie licznymi operacjami.

- Debiut rzeczywiście był szczęśliwy, zważywszy na fakt, że miał miejsce w październiku, bo przecież dopiero co w maju przechodziłem operację łękotki. Zajmował się mną ten sam lekarz, co Adamem Kraską. I Kraska musiał skończyć karierę, a ja wróciłem na boisko. Bo kiedyś operacja łękotki to była wielka loteria. Wielu sportowcom przerywała karierę - zaznacza olimpijczyk z Montrealu. I jeden z niewielu Polaków, którzy dostali się do włoskiej Serie A.

- Włosi przyjeżdżali do Polski oglądać Bońka, a wypatrzyli też mnie. Układ był taki, że jeśli Pasarella nie pójdzie do Fiorentiny, to ja tam trafię. Daniel w tym klubie się jednak znalazł, więc ja poszedłem do Werony. Ten pobyt we Włoszech był jednak zmaganiem się z kontuzjami. Była operacja łękotki, później kolejna i zrobiłem się 30-latkiem. A więc Italii nie zawojowałem. Ale poznałem język, mentalność i strukturę funkcjonowania państwa. Jedno jednak sobie cenię. W tamtych czasach w każdym włoskim klubie mogło występować tylko dwóch obcokrajowców. Naturalne zatem było, że szukano napastników, względnie pomocników. Ale, jak widać, zauważyli też obrońcę. Jest to jakaś satysfakcja - nie ukrywa piłkarz. Nie ukrywa też, że we Włoszech płacili wówczas najlepiej. - Miałem również propozycje z czołowych klubów Bundesligi, ale nie było porównania. W Italii spędziłem w sumie dziesięć lat, w tym pięć na kontrakcie. Dwa w Weronie i trzy w Cremonese - dodaje.

- Włochy to taki handlowy naród, że w jakimś stopniu człowieka zarazili. A w latach 80. ich gospodarka miała się naprawdę dobrze. W Polsce natomiast nie wiadomo było, czy pójdziemy w komunizm czy w kapitalizm. Sprowadzało się jakieś ciuchy, kafelki, żelazka i sprzedawało. Na targach w Poznaniu były m.in. wystawiane. Nie straciłem na tym - zapewnia. W 1992 roku wrócił do kraju, zamieszkał z pierwszą żoną, Marią, w Jeleniej Górze. - Zainwestowaliśmy tam w zabytkowy dom na deptaku, ten ze słonecznym zegarem. Był hotelik, a teraz jest też Pizza Hut. Później wszystko to poszło w dzierżawę - dodaje.

Obecna żona, Ewelina, jest młodsza od Żmudy o 22 lata. Mieszkają w Milanówku pod Warszawą, wychowują 12-letniego syna, Jaśka. Do niedawna zajmował się jeszcze nasz olimpijczyk reprezentacjami kraju w niższych kategoriach wiekowych, lecz gdy nastały rządy Bońka, dostał wypowiedzenie. - Jakoś nie potrafiły nowe władze podziękować i normalnie zwolnić, próbowały się wysłużyć sekretarzem generalnym i dyrektorem Majewskim. Myślę, że wiceprezes Kosecki to też trochę słabe nazwisko jak na mnie - zauważa Żmuda i trudno się z nim nie zgodzić. Dziś znów rozkręca interesy, zajmując się w Grodzisku Wlkp. firmą EcoPneum Polska.

- To recykling opon. Mam tam przyjaciela, z branży drewna, produkuje parkiety. I on tam urzęduje, a ja dojeżdżam. Wykorzystujemy włoską technologię, trzy lata załatwialiśmy dokumenty do tego interesu. Na czym polega? Ci, co zostawiają nam opony, muszą za to płacić. A my odzyskujemy z nich drut stalowy, który sprzedajemy hutom. To jednak nie wszystko. Odzyskujemy również granulat do sztucznych nawierzchni, takich boiskowych. I jest on ekologicznie malowany, dzięki czemu nie śmierdzi przy upałach. Wreszcie wytrącają się przy tym wszystkim środki chemiczne, które mogą ponownie wykorzystywać w Orlenie czy Lotosie. A więc ta wulkanizowana guma ma szeroką gamę zastosowania - robi nam mgr Żmuda wykład o recyclingu. Sam też jest z odzysku, w końcu tyle tych operacji było.

Powrotu do futbolu, rzecz jasna, nie wyklucza. - W końcu piłka to całe moje życie. Nie czuję się wypalony, wciąż jestem aktywny. Poczekamy - mówi. Nie zanosi się natomiast na to, że śladami taty pójdzie Jasiek. - Gdy miał 2-3 latka, wydawało się, że będzie kopał. Później jednak pasja trochę odeszła, choć wciąż się rusza. Nie zamierzam być jednak tatusiem, który torturuje i do czegoś zmusza. Albo się ma chęci, albo nie. Nic na siłę - zapewnia. Nietrudno obliczyć, że tego syna doczekał się Żmuda dość późno, w wieku 47 lat. - Dlatego i tak jestem szczęśliwy. A to późne ojcostwo ma i dobre strony. Muszę się starać być aktywnym - dodaje.

Gazeta Wrocławska

Twitter


Polecamy