Wisła Kraków. Przemysław Zdybowicz, utalentowany 20-letni napastnik, pobiera nauki pod okiem Pawła Brożka
Wisła Kraków. Czy Przemysław Zdybowicz odnajdzie się w ekstraklasie? Na razie młody napastnik, który 10 stycznia skończy 20 lat, jest na piłkarskich studiach u profesora Pawła Brożka.
fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Jeszcze niedawno Przemysław Zdybowicz musiał lecieć aż do dalekiego Leicester, by zobaczyć, jak trenuje taki Marcin Wasilewski. Tymczasem nagle i niespodziewanie – również dla siebie samego – znalazł się z „Wasylem” w jednym zespole – w Wiśle Kraków. I choć przenosiny Zdybowicza z GKS Bełchatów pod Wawel to dla niego wielka szansa, to jednak w przeżywającym kryzys zespole „Białej Gwiazdy” od razu został rzucony na bardzo głęboką wodę. Czy podoła? Młody napastnik wierzy, że uda mu się na dobre zadomowić na poziomie ekstraklasy.
Dla 19-latka wkroczenie do szatni Wisły Kraków nie było pierwszym kontaktem z seniorskim futbolem. Już wcześniej próbował swoich sił na poziomie drugiej, a potem pierwszej ligi z GKS Bełchatów. Ale i tak były emocje. - Wejście do szatni Wisły było jednak inne, niż do szatni seniorskiej drużyny GKS. Tam byłem wychowankiem, więc mimo wszystko wiedziałem, co i jak. A jak przychodziłem do Wisły, to znałem tylko Marcina Grabowskiego. Było więc trudniej, ale mimo wszystko myślę, że fajnie się w tę grupę wkomponowałem – ocenia Zdybowicz.
[cyt color=#000000]W 2017 roku 17-letni wówczas Przemek poleciał na testy do angielskiego Leicester. W tamtym okresie w tym klubie grał jeszcze Marcin Wasilewski i młody napastnik z Polski cieszył się, że mógł spotkać taką gwiazdę. - Nie spodziewałbym się nigdy, że zagramy razem w drużynie. Tak samo, jak nie spodziewałem się, że przyjdzie mi dzielić szatnię z Jakubem Błaszczykowskim – przyznaje dziś[/cyt]
Z Wisłą związał się w sierpniu, czteroletnią umową. Wydawało się, że mając 19 lat i zerowe doświadczenie na poziomie ekstraklasy, musi cierpliwie poczekać na swoją szansę w pierwszym zespole. Choćby poprzez dłuższą aklimatyzację w zespole rezerw. Ale kryzys, w jaki wpadła ekipa Macieja Stolarczyka i kolejne kłopoty kadrowe okazały się dla Zdybowicza trampoliną do pierwszego składu. Pytanie jednak, czy ta szansa nie okaże się skokiem na główkę na nieznane i wyjątkowo wzburzone wody. Bo trudno wyobrazić sobie mniej komfortowy moment na wprowadzanie młodego gracza w ekstraklasową piłkę.
– Ja od razu przychodziłem z nastawieniem, że walczę o pierwszy skład. Nie chciałem się cofać w rozwoju, bo przecież mogłem równie dobrze zostać w GKS i grać w pierwszej lidze. A gdy dostałem ofertę od klubu z ekstraklasy, to cel był prosty: walczyć o podstawową „jedenastkę” – przekonuje sam „Zdybo”. I nie zraża się trudnymi początkami.
Kiedy w szatni zobaczył go Marcin Wasilewski, miał prawo pomyśleć: „zaraz, ja tego chłopaka już gdzieś widziałem.” W 2017 roku 17-letni wówczas Przemek poleciał na testy do angielskiego Leicester. - Mój menedżer powiedział mi, że jest taka okazja. Ludzie z „Lester” widzieli wcześniej kompilacje, filmiki z moimi zagraniami i byli zdecydowani, by zaprosić mnie na testy – wspomina Zdybowicz. W tamtym okresie w Leicester grał jeszcze Marcin Wasilewski i młody napastnik z Polski cieszył się, że mógł spotkać taką gwiazdę. Uciął sobie nawet z obrońcą krótką pogawędkę. - Nie spodziewałbym się nigdy, że zagramy razem w drużynie. Tak samo, jak nie spodziewałem się, że przyjdzie mi dzielić szatnię z Jakubem Błaszczykowskim – przyznaje dziś „Zdybo”. - Śmieszna sytuacja, bo w Leicester robiłem sobie z „Wasylem” zdjęcie na pamiątkę, a teraz razem gramy w jednym zespole.
Tamte testy na Wyspach były ciekawą przygodą z wielu względów. - Wtedy to było dla mnie bardzo fajne przeżycie, mogłem zobaczyć jak to wszystko wygląda u ówczesnego mistrza Anglii – podkreśla Zdybowicz. - Miałem wtedy też okazję porozmawiać z Bartoszem Kapustką, grał wtedy w rezerwach Leicester. Opowiadał mi nawet, że swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie strzelił w moim Bełchatowie.
Pobyt napastnika w angielskim klubie trwał ponad tydzień. - Mieszkałem u angielskiej rodziny, wraz z bramkarzem Kubą Stolarczykiem. On zresztą cały czas jest w Leicester i trenuje z pierwszą drużyną. Bardzo mi pomógł w tym otoczeniu się odnaleźć – wspomina „Zdybo” . Przyznaje, że sporo rzeczy mogło go zaskoczyć. - Różnica była widoczna w intensywności treningów. Było też dużo gier i zajęć z piłką, w których jednocześnie zachowana była wysoka intensywność. Cały czas biegaliśmy na wysokich obrotach, więc motoryka była tu połączona z zajęciami typowo piłkarskimi.
Najbardziej zdziwiło go jednak coś innego: - Moją uwagę zwróciło podejście w Leicester do każdego człowieka. Zawodnik z pierwszej drużyny jadał obiady z siedmioletnim graczem z Akademii przy jednym stole. To zrobiło na mnie duże wrażenie, ta rodzinna atmosfera. Nie było tak, że jak pierwsza drużyna wchodzi do stołówki, to wszyscy inni czekają, aż tamci zjedzą.
Po testach Zdybowicz wrócił do Bełchatowa, ale bogatszy piłkarsko. - Takie zagraniczne testy dają człowiekowi jeszcze większą motywację i „kopa” do działania, by znów na takim poziomie się kiedyś znaleźć – przyznaje. Twierdzi jednak, że nie ma ciśnienia na zagraniczny wyjazd w młodym wieku. Przykład wspomnianego Kapustki też go w tym utwierdził: - Uważam, że najpierw trzeba sobie w Polsce, w ekstraklasie wypracować mocną pozycję. Tak, by regularnie zdobywać bramki i poczuć się na tyle mocnym, że ten wyjazd za granicę sam do człowieka przyjdzie. I oferty same będą napływały.
Choć, gdy przegląda się jego konto na Twitterze, widać od razu, jakie wrażenie zrobił na Zdybowiczu sukces Krzysztofa Piątka w Serie A. - To, co Piątek zrobił, to coś nieprawdopodobnego. W prawie każdym meczu „ładował” bramki! Błyskawicznie się przystosował do tego poziomu i intensywności gry. A wcześniej czuł, że to jego najlepszy moment w Polsce i że rzeczywiście jest gotowy wyjechać. To fajny przykład, że ciężką pracą i cierpliwością można do takiego momentu dojść – wskazuje „Zdybo”. Od dłuższego czasu jego idolem jest jednak Robert Lewandowski. Czyta o nim książki, regularnie podpatruje zagrania. - To dla mnie napastnik doskonały. Imponuje mi to, jak potrafi się zastawiać w polu karnym, wygrać pojedynek w powietrzu czy przytrzymać sobie obrońcę na plecach. A przede wszystkim to, w jaki sposób finalizuje swoje sytuacje.
Sam Zdybowicz od najmłodszych lat był skoncentrowany na futbolu. Nie rozpraszały go inne pasje.
– Kiedyś trenowałem jeszcze pływanie. Potem jednak skupiłem się tylko na piłce – wspomina. W rodzinie tradycje futbolowe były obecne: - Dziadek grał w niższych ligach. Brat też próbował, ale ostatecznie jednak go nie ciągnie do piłki. Można więc powiedzieć, że tylko ja jestem takim ananasem!
W Bełchatowie przeszedł każdy szczebel piłkarskiej drabiny, aż do pierwszego zespołu. - Zacząłem tam grać w piłkę, jak miałem pięć lat. Krok po kroku piąłem się w górę, a przez ostatnie pół roku rozegrałem mecze zarówno w II lidze, jak i w I lidze – podkreśla. Nie ograniczał się jednak tylko do treningów w klubie. -Współpracowałem indywidualnie z trenerem Maćkiem Szymańskim, który teraz jest dyrektorem Akademii Widzewa Łódź, a był też analitykiem w kadrze U-20 u boku trenera Jacka Magiery - wyjaśnia. - Od małego jeździłem do niego – do Łodzi czy Tomaszowa – na treningi indywidualne. Bardzo wiele się od tego trenera nauczyłem.
Nadal nie jest jednak piłkarzem w pełni ukształtowanym, co rozumie on sam i na co wskazują jego trenerzy. – Przemek ma pewne umiejętności na bardzo wysokim poziomie. Ale na pewno ma też sporo elementów do poprawy, nad którymi musi pracować – przyznaje Adrian Filipek, który współpracował ze Zdybowiczem w drużynie rezerw Wisły.
Co wyróżnia „Zdybo” spośród innych napastników w Wiśle? - Przemek ma bardzo dobre wykończenie, bardzo dobrą technikę uderzenia prostym podbiciem. A także umiejętność gry jeden na jeden z bramkarzem. To go charakteryzuje – tłumaczy Filipek. - Największym jego atutem jest to, że wie, jak się zachować pod bramką przeciwnika. Ale to jest bardziej chłopak, któremu trzeba stworzyć sytuację, a on ją wykończy, niż sam miałby kreować te sytuacje dla innych.
I to mimo, że za czasów juniorskich Zdybowicz grywał też na „dziesiątce”. Teraz, gdyby chcieć ustawiać go na boisku razem z Pawłem Brożkiem, to pewnie Brożek musiałby być tym graczem nieco cofniętym, a Zdybowicz – bardziej z przodu.
Dla młodego snajpera Paweł Brożek to wielki autorytet. - To naprawdę niesamowity napastnik. To, jak potrafi się zastawiać i odnajdywać w sytuacji podbramkowej to jest dla mnie coś niezwykłego – przyznaje młody wiślak. Dlatego uczy się od Brożka zwłaszcza tego, co radzili mu poprawić jeszcze w Leicester - gry tyłem do bramki. - Cały czas staram się ten element doskonalić, bo to dla napastnika jest bardzo ważne. Tak, by być w stanie utrzymywać się przy piłce – przyznaje „Zdybo”. - Paweł jest dla mnie świetnym przykładem takiej skutecznej gry tyłem do bramki. Proszę go, by dawał mi wskazówki, co mogę zrobić lepiej. Jeżeli uda mi się opanować naprawdę dobrze ten element, to będzie mi znacznie trudniej piłkę odebrać.
Taki „staż” u Pawła Brożka to rzeczywiście dla młodego napastnika wielka szansa. - Przemek ma obok siebie codziennie na treningu żywą encyklopedię zachowań napastnika – śmieje się Filipek.
Gdy jesienią Brożek miał problemy zdrowotne, to właśnie Zdybowicz dostał szansę zastąpienia go w pierwszym składzie Wisły. Widać było jednak, że jest jeszcze nieco zagubiony. I to nie tylko z racji innego poziomu rozgrywek, ale też zupełnie innego systemu gry, niż ten, do którego był przyzwyczajony w Bełchatowie. Wisła ściągnęła bowiem napastnika o inklinacjach do gry z kontry, co przyznaje trener Filipek. - Paweł jest na pewno zawodnikiem dużo bardziej wszechstronnym, stworzonym do gry kombinacyjnej. Natomiast Przemek grał w zespole GKS, który awans do I ligi osiągnął grając niską obroną i kontratakiem – wskazuje Filipek. I to właśnie taki styl gry dotąd był dla niego bardziej naturalnym. 19-latek musi się więc dopiero przestawić na „krakowską piłkę”. Może dlatego na ten moment u nowego trenera Wisły Artura Skowronka wyżej stoją akcje drugiego z młodych napastników - Aleksandra Buksy?
Zdybowicz miał też okazję przetestować współpracę z Brożkiem w duecie - po raz pierwszy w meczu z Piastem Gliwice. - Paweł potrafi świetnie odegrać piłkę. Ja z kolei lubię wychodzić za plecy obrońców, na te piłki prostopadłe – podsumowuje. I dodaje, że od kiedy trafił z Bełchatowa do ekstraklasy, zyskał dużo pewności siebie. Uwag starszych kolegów nie przyjmuje bowiem jak krytyki, wręcz przeciwnie. - Podpatrując tych starszych graczy można zawsze dostać ciekawą poradę. Na przykład: „popracuj nad mięśniami głębokimi, bo dla napastnika to jest ważne”. Na pewno jest różnica między I ligą i ekstraklasą. Na tym poziomie gra jest dużo szybsza i co za tym idzie – krótszy czas na decyzję – wskazuje.
Ekstraklasowy poziom to jedno. Ale i cała otoczka wokół krakowskiego klubu zrobiła na Zdybowiczu wrażenie. – Imponujące było nawet samo wejście na stadion Wisły, gdy tu pierwszy raz przyjechałem – przyznaje. – To wyjście z tunelu, te wszystkie napisy na ścianach, wyliczone mistrzostwa Polski. Dla młodego zawodnika, który przyjeżdża do takiego klubu, to naprawdę fajna sprawa. Człowiek czuje tę atmosferę i czuje, że to magiczne miejsce.
Zdybowicz nie ma szans pamiętać czasów świetności „Białej Gwiazdy” i meczów z Parmą czy Schalke, bo miał wtedy… ledwie dwa latka. Ale przyznaje, że udało mu się uchwycić ducha tamtych czasów, gdy jesienią wziął udział w charytatywnym meczu z oldbojami Wisły, rozegranym w ramach pomocy Iwonie i Zbigniewowi Woźniakom.
- To była fajna sprawa, a przede wszystkim szczytny cel. Ale większość z tych dawnych graczy zrobiła na mnie wrażenie – wyznaje. - U każdego z nich było widać wysokiej klasy technikę. Aż się zdziwiłem podczas meczu, jak zobaczyłem niektóre zagrania, jak potrafili nas zgubić jednym przyjęciem piłki. To jednak zostaje, nie znika z wiekiem.
Zdybowicz jako dzieciak inspirował się gwiazdami Primera División. - Od małego miałem takie marzenie, o Realu i lidze hiszpańskiej. Real był u mnie na plakatach w pokoju i tak dalej. Trzeba mieć swoje marzenia i dążyć do nich. Nie porzucam tych marzeń o hiszpańskiej lidze i nie porzucę, dopóki będę trenował i moja przygoda z piłką będzie trwała – deklaruje.
Na razie jednak musi twardo stąpać po ziemi, żeby szansa, jaką jest dla niego transfer do ekstraklasowej drużyny, szybko nie zamieniła się w przekleństwo. Najgorsze, co może spotkać młodego zawodnika, to „spalenie się” na starcie, pod naporem zbyt dużej presji. A przecież w pogrążonej w kryzysie drużynie Wisły trudno o spokojną pracę nad młodymi talentami. - Znaleźliśmy się jako zespół w nieciekawej sytuacji. Ale jest to czas, by każdy z nas pokazał swój charakter. I pracował jeszcze więcej – mówi Zdybowicz.
[polecane] 19530655, 8088217, 19518889, 19521875, 19510923, 19497809 [/polecane]