Wisła Kraków. Marcin Kuźba: Sprawa Tijanicia była kroplą, która przelała czarę goryczy. Miałem dość!
– „Laurkę” wystawił mi za to jeden z pseudoinformatorów internetowych. Insynuował konflikt. Kłamliwa treść jak i moment publikacji wydają się być nieprzypadkowe i inspirowane. Dostrzegam w tym próbę zdyskredytowania mojej pracy – mówi Marcin Kuźba, który od 2010 roku pracował w Wiśle Kraków w roli skauta, a ostatnio rozstał się z „Białą Gwiazdą”. Dodaje również: – Ustaliłem, że najprawdopodobniej większość informacji wyszła z zarządu. Poszedłem do prezesa Rafała Wisłockiego zapytać, czy to prawda i jak to możliwe, że wewnętrzne informacje wyszły w taki sposób z klubu. Usłyszałem od prezesa, że rozmawiał z Janekxem89 przez telefon. Szkoda, że nie wyjaśniliśmy tego między sobą. Zarzuty nie miały pokrycia w rzeczywistości. Ale żalu nie mam.
fot. Andrzej Banaś
– Pracował Pan w Wiśle wiele lat. Przetrwał Pan różne czasy, różne zawirowania. Co takiego się stało, że teraz postanowił Pan odejść?
– Dorosłem do zmiany. Należałem do pionu sportowego razem z dyrektorem sportowym Arkiem Głowackim, ale nagle decyzje o pozyskaniu zawodników zaczął podejmować ktoś inny. To mi się nie spodobało. Wpływ na moją decyzję miała też sytuacja z Davidem Tijaniciem, który był bardzo poważnie brany pod uwagę w kontekście transferu do Wisły. Pozyskaliśmy nawet na to zewnętrzne środki. Zawodnik przyjechał, przeszedł testy medyczne i niespodziewanie okazało się, że jednak do nas nie trafi. Inna sprawa to zwolnienie Daniela Gołdy na tydzień przed zamknięciem okna transferowego, w momencie gdy rozmawialiśmy z trzema zawodnikami. Daniel to specjalista, był wtajemniczony we wszystkie bieżące negocjacje, prowadził je, a nagle zniknął z klubu. Zostaliśmy z Arkiem poniekąd sami.
– Wspomniał Pan o Tijaniciu, o którym prezes Rafał Wisłocki mówił, że w czasie testów medycznych nie wszystko było w porządku. Jak Pan to skomentuje?
– Lekarz klubu jasno napisał w raporcie po badaniach, że nie ma żadnych przeciwwskazań do uprawiania sportu. Dla mnie to oznacza, że ten chłopak może grać w piłkę, co zresztą potwierdza po powrocie do Słowenii, gdzie występuje w każdym meczu po 90 minut. W raporcie była natomiast wzmianka, że Tijanić może mieć w przyszłości problem z plecami, ale nie musi. Dla mnie jednak kluczowym zdaniem było to, że nie ma przeszkód, żeby on uprawiał sport profesjonalnie. Ta sytuacja była pewnego rodzaju kroplą, która przelała czarę goryczy. W każdym okienku transferowym musiałem walczyć, przekonywać, że jeden czy drugi zawodnik się przyda – wiadomo, taka praca skauta. Ta sytuacja była jednak inna. Przyprowadziłem zdrowego zawodnika, pasującego do profilu drużyny, na transferze którego potencjalnie klub mógł zarobić w przyszłości. Zaakceptował go zarówno sztab jak i dział sportowy. Na sam transfer znalazła się większość finansowania. I nagle, zupełnie poza działem sportowym, z transferu zrezygnowano. Bez słowa wyjaśnienia. To nie są partnerskie relacje i w takich warunkach ciężko budować strategię na rozwój drużyny i kolejne okienka. Miałem już dość. Byłem już tym zmęczony.
– Była jeszcze sprawa pozyskania Chorwata Maksa Juraja Celicia. On również miał nie przejść testów medycznych.
– Z nim akurat sytuacja była taka, że miał problemy ze zdrowiem, które wyszły podczas badań. To był poważny problem i decyzję o tym, że on do Wisły nie trafi, w pełni zrozumiałem.
– Rozstaliście się z władzami Wisły w zgodzie?
– Tak, rozstaliśmy się w zgodzie. „Laurkę” wystawił mi za to jeden z pseudoinformatorów internetowych. Insynuował konflikt. Kłamliwa treść jak i moment publikacji wydają się być nieprzypadkowe i inspirowane. Dostrzegam w tym próbę zdyskredytowania mojej pracy.
– Mówi Pan zapewne o tekście, który ukazał się na stronie zagranie.com, a którego autorem jest znany użytkownik Twittera Janekx89. Padają tam pod Pana adresem poważne zarzuty. Pan próbował ustalić, kto był informatorem?
– Tak, próbowałem. Ustaliłem, że najprawdopodobniej większość informacji wyszła z zarządu. Poszedłem do prezesa Rafała Wisłockiego zapytać, czy to prawda i jak to możliwe, że wewnętrzne informacje wyszły w taki sposób z klubu. Usłyszałem od prezesa, że rozmawiał z Janekxem89 przez telefon. Szkoda, że nie wyjaśniliśmy tego między sobą. Zarzuty nie miały pokrycia w rzeczywistości. Ale żalu nie mam.
– Do tej pory nie odnosił się Pan do zarzutów, które padły we wspomnianym tekście. Jaka jest zatem wersja Marcina Kuźby, np. w sprawie pańskiej umowy z Wisłą i prowizji, które miał Pan pobierać od transferów z klubu? Nowy zarząd Wisły miał nie wiedzieć, że taki zapis istnieje.
– Regulamin premiowania działu sportowego był ustalany jeszcze z poprzednim zarządem przez Arka Głowackiego. Ja w ogóle nie uczestniczyłem w tych negocjacjach. Gdy Arek ustalił szczegóły, zostałem jedynie poinformowany, że taki regulamin wchodzi w życie. W kilku polskich klubach takie regulaminy istnieją i z tego co wiem, zawierają znacznie wyższe procenty niż miało to miejsce w Wiśle.
– Może Pan zdradzić, ile ten procent w Wiśle wynosił?
– Zobowiązałem się do zachowania tajemnicy, ale to był bardzo niewielki procent. Idea tego regulaminu była prosta. Miała być premiowana dobra praca. Tak jak to ma miejsce w wielu firmach. Jeśli pracownik zarabia dla klubu dobre pieniądze, to ma procent od zysku. Od razu dodam, że odchodząc odpuściłem połowę należnego wynagrodzenia z tego tytułu. Zrezygnowałem też z tematu trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia, który miałem w umowie. Nie chciałem pozywać Wisły Kraków, ani wdawać się z nią w jakikolwiek spór. Te słowa obecnie są nieco wyświechtane, ale czuję się wiślakiem.
– Kolejny zarzut, jaki padł pod Pana adresem, to ten, że po pierwsze nie przygotowywał Pan dokładnych raportów z obserwacji poszczególnych zawodników, a po drugie dość swobodnie podchodził do rozliczania delegacji.
– To jest totalna nieprawda. Jest mnóstwo moich raportów. Zostawiłem je wszystkie w komputerze w klubie. Są tam listy zawodników, ich oceny. To ja najwięcej jeździłem, oglądałem i zawsze miałem długą listę piłkarzy do zaoferowania. Jeśli natomiast chodzi o delegacje, to każda delegacja była rozliczana zgodnie z klubową procedurą i ustawą. Pobierałem normalne diety, zawsze się rozliczałem z każdej złotówki. To też jest do sprawdzenia w księgowości. Nigdy nikogo nie oszukałem. Często bywało też tak, że klub nie dawał nawet zaliczek na paliwo i zakładałem swoje pieniądze. W trudniejszych momentach nie było pieniędzy ani na zaliczki, ani na wypłaty i trzeba się było posiłkować oszczędnościami.
– Przejdźmy zatem do zawodników. Pojawia się bowiem we wspomnianym tekście zarzut, że domagał się Pan premii za transfer Martina Kostala, z którego sprowadzeniem do Wisły miał Pan nie mieć nic wspólnego.
– Polityka transferowa klubu widziana od kuchni wygląda inaczej, niż może się to wydawać z perspektywy Twittera. Jako skauci jeździmy na mecze, oglądamy zawodników, raportujemy. Wiadomo, że później wybiera się tych najlepszych, najzdolniejszych. Nie zawsze tacy zawodnicy są w zasięgu klubu pod względem finansowym. Zawodnicy są też proponowani przez różnych agentów, z którymi współpracujemy. W przypadku Martina Kostala była podobna sytuacja. Dostałem nazwisko tego zawodnika od agenta. Sprawdzałem go przez kilka dni w programie InStat. Uznałem, że warto tego chłopaka zaprosić na testy. Tak też się stało, Martin przyjechał do Polski, żeby go sprawdzić, a nie było to łatwe, bo on w tym czasie jedną nogą był już w Trencinie. Miał tam praktycznie przygotowany kontrakt, ale dzięki moim zabiegom jednak przyjechał do Krakowa. Martin trenował z drużyną, zagrał w sparingach, w których pokazał się z bardzo dobrej strony i nie wyobrażałem sobie, że on w Wiśle nie zostanie. Okazało się jednak, że dyrektor sportowy Manuel Junco i trener Kiko Ramirez mieli inne zdanie. Mówiąc wprost, nie chcieli Martina. Byłem tym faktem zaskoczony, więc poszedłem do ówczesnego wiceprezesa Damiana Dukata, który podjął ostatecznie decyzję, żeby Kostala zakontraktować. Proszę zatem samemu wyciągnąć wnioski, czy ja miałem coś wspólnego z tym transferem czy nie.
– Skoro wspomniał Pan o Hiszpanach, to jak wyglądała współpraca z nimi?
– Na początku było wszystko w porządku, ale z czasem współpraca się pogarszała. Oni chcieli ściągać jak najwięcej doświadczonych Hiszpanów, którzy w macierzystym kraju nie utrzymali się w wysokich ligach, a zawodnicy, których my jako dział skautingu obserwowaliśmy, byli spychani na dalszy plan. Hiszpanie dawali nam do zrozumienia, że oni rządzą w klubie i będą brać swoich piłkarzy. Na tym tle pojawiały się sprzeczki. Udało się jednak powalczyć o kilku zawodników, takich jak Arsenić, Kostal czy Halilović. Jeśli chodzi o współpracę z trenerem Kiko Ramirezem, to wyglądała ona średnio. W pewnym momencie zabronił nam nawet przyjeżdżać na treningi. Czyli jako skaut nie mogłem przyjechać na trening i zobaczyć, w jakiej dyspozycji są zawodnicy. Spotkałem się pierwszy raz z czymś takim, a przecież w Wiśle było wielu trenerów. Wydaje mi się, że pracownicy działu sportowego powinni mieć orientację, co do formy poszczególnych piłkarzy. Jak można planować transfery, jak nie wiadomo w jakiej formie są zawodnicy w klubie? Zagrywki Hiszpanów były personalne. Trener Ramirez publicznie podważał moje kompetencje, nazywając mnie słabym skautem. Jestem gotowy na każdą krytyczną uwagę. Tego uczy boisko – zawsze trzeba się czegoś uczyć, doskonalić. Ale dla mnie klub powinien być jednością na zewnątrz. Wszystko powinno być wyjaśnione między sobą. Czasem w żołnierskich słowach. Ale zagrywki Ramireza nie były konstruktywne. A przecież Ramirez uważał się za wielkiego trenera. Jednak jeśli przyjrzeć się szczegółom jego pracy, to można dojść do ciekawych wniosków…
– Co ma Pan konkretnie na myśli?
– Na przykład to, że nie korzystał z podstawowych form w pracy trenera. Nie robił badań. W okresie przygotowawczym nie robił żadnych testów wydolnościowych czy szybkościowych. Żadnej bazy, na podstawie której można by określić rozwój i przygotowanie poszczególnych zawodników do sezonu. Mimo że miał w klubie narzędzia do tego, w ogóle z nich nie korzystał. Nie znał podstawowego badania jak CPK, a to łatwe narzędzie do zdiagnozowania przemęczenia u zawodników. Owszem te badania były robione, ale ich wyników Ramirez nie brał pod uwagę. Podam przykład. Potrafił wprowadzać do gry zawodników, którzy nie byli przygotowani fizycznie do wysiłku meczowego. Vullnet Basha wysiadł z samolotu, wziął udział w kilku treningach i od razu został wystawiony w podstawowym składzie na mecz z Zagłębiem w Lubinie, co oczywiście skończyło się kontuzją tego zawodnika i kilkutygodniową przerwą w treningach. Inny przykład – Denys Bałaniuk. Chłopak przyjechał po trzech miesiącach totalnej przerwy, nie potrenował nawet dwóch tygodni, a Ramirez kazał mu grać 120 minut w meczu Pucharu Polski z Koroną, by po trzech dniach znów wystawić go w podstawowym składzie w ligowym meczu. To jak ten chłopak, zupełnie nieprzygotowany, miał zaprezentować swoje walory? Przecież w tych meczach jego praktycznie nie było na boisku, a chwilę później złapał kontuzję.
– Pod Pana adresem pada jednak również zarzut, że był Pan przeciwny transferowi Carlosa Lopeza, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się mocno kontrowersyjne.
– Nie tyle byłem przeciwny, co miałem swoich kandydatów i wcale nie uważam, że byli gorsi od Carlitosa. Zależało mi, żeby wziąć młodszego zawodnika, z którego Wisła będzie miała korzyść, w przyszłości również finansową. Jeden z tych kandydatów gra dzisiaj w Bundeslidze, został sprzedany za bardzo dobre pieniądze, a drugi występuje w czołowym klubie z ligi czeskiej.
– Może Pan podać ich nazwiska?
– Jeden to Goncalo Paciencia, który dzisiaj gra w Eintrachcie Frankfurt. Był proponowany nam dwa razy i był do wzięcia za darmo. Drugi to Benjamin Tetteh, dzisiaj piłkarz Sparty Praga. Też mogliśmy go wziąć za darmo.
– Wróćmy jednak do Carlitosa. Co się Panu w nim nie podobało?
– Zacznijmy od tego, że zanim on trafił do Wisły, nie był specjalnie obserwowany. Mowa była tylko o tym, że zna go Kiko Ramirez. Oglądaliśmy jego grę w programie InStat i ciężko było być w pełni przekonanym, że on tak w polskiej ekstraklasie wystrzeli. Tym bardziej, że wcześniej ani w Rosji, ani na Cyprze furory nie zrobił. Fakt jednak jest taki, że w Polsce jego talent eksplodował. Inna sprawa, a mało kto o tym wie, że gdy przyjechał i zagrał w pierwszych sparingach, to zarówno Kiko Ramirez, jak i Manuel Junco mówili, że gra słabo i będzie miał w Polsce bardzo ciężko. Dzisiaj łatwo jest oceniać całą sprawę z perspektywy tego, co Carlitos pokazał w polskiej lidze, ale wtedy to nie było tak oczywiste.
[polecane]16421911, 16427967[/polecane]
– Hugo Videmontowi obiecywał Pan, że będzie miał pewne miejsce w podstawowym składzie?
– Nigdy nie obiecywałem żadnemu zawodnikowi miejsca w podstawowym składzie. Tyle masz, na ile zapracujesz. Ale rozumiem jego rozgoryczenie. Wracamy do tego, o czym mówiłem wcześniej, że zawodnicy, których sprowadzali Hiszpanie, byli często traktowani zupełnie inaczej od tych, za których odpowiadał skauting. Videmonta wzięliśmy za darmo, potrzebował jedynie trochę czasu, adaptacji. Nikt mu w tym nie pomagał, każdy jego błąd był bardzo mocno komentowany przez Hiszpanów. Później pojawił się jeszcze temat Ze Manuela i Videmont został całkowicie odstawiony, żeby zrobić miejsce dla Portugalczyka. Zawodnika, którego chcieli Hiszpanie. Dodam, że ja tego ostatniego piłkarza oglądałem kilka razy i uważałem, że nie będzie pasował do Wisły. Zresztą, proponowano go już w poprzednich okienkach. Byłem na nie, ale sztab przekonywał, że to będzie dobry ruch. Skutki widzieliśmy… I jeszcze jedno, jeśli chodzi o politykę transferową Hiszpanów. Jeśli oni byliby tak mocno przekonani do każdego z tych zawodników, których tutaj sprowadzali, to pewnie podpisywaliby dłuższe kontrakty niż tylko na rok. Ramirez chwalił się, ile to Wisła nie zarobiła na transferach, które on przeprowadził. To łatwo policzyć – takie dane są nawet na portalu transfermarkt. Wisła zarobiła na piłkarzach, których on sprowadził 550 tysięcy euro. 450 tys. na Carlitosie i 100 tys. na Imazie. Na dwóch, trzech moich transferach klub zarobił natomiast ponad 3 mln euro. Mam tutaj na myśli sprzedanie takich zawodników jak Brlek, Kostal czy jeszcze wcześniej Guzmics. A mogło być jeszcze więcej, gdyby nie było całej sytuacji w zimie i gdybyśmy za darmo nie stracili Arsenicia i Halilovicia. Zobaczymy co będzie w przyszłości z Saviceviciem i Kumahem.
– Jest jeszcze ktoś w obecnej kadrze Wisły, za transferem kogo Pan stoi, a o czym powszechnie nie wiadomo?
– To ja wpadłem na pomysł, żeby wziąć Marcina Wasilewskiego już na początku sezonu w 2017 roku. Musiałem jednak użyć sprytu, bo wiedziałem, że jeśli ja zgłoszę tę kandydaturę, to zostanie ona odrzucona. Umówiliśmy się zatem z Łukaszem Stupką, że to on rzuci ten pomysł. Już wcześniej rozmawiałem jednak z Marcinem i wiedziałem, że jest otwarty na taki ruch. Cieszę się, że ostatecznie do Wisły trafił.
– Może Pan przyznać, że pomylił się Pan do któregoś zawodnika, którego sprowadził Pan do Wisły?
– Można powiedzieć, że nie sprawdził się Videmont, choć trzeba brać pod uwagę okoliczności, o których powiedziałem wcześniej.
– A jeśli cofnąć się nieco w czasie, to uważa Pan, że sprawdził się np. Rafael Crivellaro?
– To był zawodnik, którego rzeczywiście ja proponowałem do Wisły, choć trzeba dodać, że on na liście proponowanych w tym czasie piłkarzy był może na piątym miejscu. Inne kandydatury nie wyszły. Sięgnęliśmy po niego i nie uważam, że to był taki zły piłkarz. Zaczął bardzo dobrze, strzelił bramkę z 30 metrów. Później niepotrzebnie wziął się za strzelanie karnego w Łęcznej. Zmarnował tę jedenastkę w ważnym meczu z Górnikiem, co mocno wpłynęło na jego pozycję w drużynie. Nie uważam jednak, żeby to był bardzo słaby zawodnik. Może nie wielki, ale solidny.
– Dużo powiedział Pan o Kiko Ramirezie. Z trenerem Joanem Carrillo pewnie współpraca też była trudna, bo ten Hiszpan miał dość ciężki charakter?
– Kontaktu było bardzo mało, choć poróżniliśmy się ostro w sprawie Nikoli Mitrovicia, którego transfer forsował Carrillo, a Junco mu przyklaskiwał. Carrillo się uparł, żeby wystawiać Serba, a przez to nie grał Petar Brlek. Wszyscy mówili, że Petar jest w słabej formie, a ja uważam, że on w słabszej dyspozycji mógł dać drużynie znacznie więcej niż Mitrović w dobrej. Pamiętam, że kiedyś Carrillo przyszedł do nas i rozmawialiśmy na temat obu. Hiszpan powiedział nam wtedy, że uważa Mitrovicia za lepszego piłkarza niż Brlek. Co więcej, po obozie w Hiszpanii Junco mówił o Mitorviciu jako o sercu drużyny, pod którego mieliśmy układać resztę składu. Byłem zaskoczony taką oceną. To Carrillo sprowadził jednak Mitrovicia i robił wszystko, żeby udowodnić, że miał rację. Podsumowaniem pracy Carrillo w Wiśle był donos, jaki napisał do zarządu na swoich polskich współpracowników. W tym piśmie łagodnie potraktował tylko Kazimierza Kmiecika, być może z szacunku do jego wieku. O pozostałych napisał, że nie znają się na swojej pracy i że nie ma zamiaru z nimi współpracować. Atmosfera w sztabie trenerskim udzielała się wszystkim – pozostałym trenerom, zawodnikom czy nawet pracownikom klubu.
– Wróćmy do zarzutów pod pańskim adresem. Choćby takich, że współpracował Pan szczególnie mocno z jednym z menedżerów. Tak jakby miał Pan z tego odnosić specjalną korzyść, w domyśle finansową.
– Chodzi zapewne o Branko Hucikę. Poznaliśmy się w Turcji przez asystenta Huciki, Mario Andracicia. Od tego zaczął się nasz kontakt. Pierwszym transferem, jaki wspólnie przeprowadziliśmy to sprowadzenie do Wisły Zorana Arsenicia. Branko tym transferem mocno sobie zaszkodził. Na tyle mocno, że do dzisiaj nie chcą go widzieć w Osijeku. Później była sprawa Tibora Halilovicia, którego ja wypatrzyłem, ale zapytałem Branko, czy byłby w stanie pomóc przy tym transferze. Faktycznie, pomógł sprowadzić Tibora, a później jeszcze Marko Kolara. Skoro przy jednym czy drugim transferze Branko Hucika zachował się uczciwie, to dlaczego miałem mu nie ufać i nie współpracować z nim dalej? Ja w takiej sytuacji byłbym gotowy od kogoś takiego wziąć nawet kilkunastu zawodników. A jeśli ktoś mi zarzuca, że ja coś przy tym miałem zarobić, to powiem tyle, że środki na te transfery były załatwiane z zewnątrz. Oni przychodzili co prawda za darmo, ale wiadomo, że przy takich ruchach są inne koszty, chociażby prowizje dla agentów czy ekwiwalent. Nie brałem z tego jednak żadnej prowizji. Sponsor, który dawał na to pieniądze, też nic nie chciał (chodzi o Wojciecha Kwietnia - przyp. red.). A tymczasem miała miejsce np. taka sytuacja, że pieniądze, które wpłynęły od sponsora na transfer Kolara, tylko w połowie zostały na to wykorzystane. Pozostała część rozeszła się gdzieś w klubie na inne potrzeby. Z tego co wiem, do dzisiaj ta sprawa z Huciką nie została uregulowana.
– Skoro poruszył Pan temat poprzedniego, skompromitowanego zarządu Wisły, to jak się Panu z nim współpracowało?
– Zawsze wykonywałem po prostu swoją pracę. Miałem znajdować zawodników dla Wisły, którzy coś dadzą drużynie, a później będzie można jeszcze na nich zarobić. Nie było z tym problemów może przez rok od momentu przejęcia klubu przez Towarzystwo Sportowe. Takie poważniejsze problemy, nie licząc wspomnianej wcześniej różnicy zdań z Hiszpanami, zaczęły się na początku 2018 roku. Komunikacja praktycznie w tym czasie zanikła. Manuel Junco miał swoją listę zawodników, ale zupełnie nie dzielił się z nami swoimi koncepcjami. To się wiązało z przyjściem do klubu Joana Carrillo. Sytuacja była do tego stopnia kuriozalna, że Manuel Junco napisał do ówczesnej rzeczniczki Olgi Tabor-Leszko maila, w którym zaznaczył, że nie życzy sobie promowania w klubowych mediach Radosława Sobolewskiego, osoby o chyba najmniejszych medialnych aspiracjach w całym klubie. Jedynym członkiem sztabu, o którym powinno się mówić czy pisać miał być Joan Carrillo. Nie wierzyłbym, że profesjonaliści mogą uciekać się do takich środków. Można sobie wyobrazić nastroje w klubie. Dialog wrócił tak naprawdę dopiero wiosną, pod koniec kwietnia, może na początku maja. Stało się to wtedy, gdy zarząd poinformował Manuela, że nie będziemy brać zawodników bez wcześniejszej obserwacji skautingu. Nie był z tego faktu zadowolony, ale musiał go zaakceptować. A później odszedł z klubu.
– I przyszedł Arkadiusz Głowacki, z którym chyba pracowało się Panu najlepiej?
– Z Arkiem wszystko układało się bardzo dobrze. Mamy bardzo podobne spojrzenie na futbol. Chcielibyśmy, żeby Wisła Kraków wyrosła na klub, który będzie nie wymarzoną dla zawodnika ścieżką, ale celem. Nim tak się stanie powinien się wzmocnić – finansowo i organizacyjnie. Małymi krokami do przodu. Taką drogą powinno być kontraktowanie stosunkowo młodych zawodników, ogrywanie ich przez jeden lub dwa sezony i sprzedaż do europejskiej czołówki. W drużynie powinno się mądrze rozłożyć akcenty między starszyznę, szkielet, który buduje tożsamość klubu i jest przykładem dla młodych, a tych zawodników, którzy po nabraniu szlifów idą dalej. Arek widzi to podobnie. Wyrośliśmy w tej samej szatni.
– Kto wymyślił Macieja Stolarczyka jako trenera Wisły?
– Ja. Mam nawet jeszcze SMS-y do niego w telefonie w tej sprawie. Daniel Gołda powiedział mi, że zarząd chce Polaka na trenera, a najlepiej, żeby był związany w przeszłości z Wisłą. Odpowiedziałem, żeby brać Maćka Stolarczyka. Zarząd początkowo średnio podchodził do tego tematu, ale po tygodniu Daniel przekonał ich do pomysłu. Być może konsultowali się jeszcze z kimś, bo zadzwonił do mnie sam Maciek i powiedział, że klub zaprosił go na rozmowę w sprawie objęcia posady pierwszego trenera. Później poszło już szybko.
– Powiedział Pan wcześniej, że był zmęczony pracą w Wiśle. Przyczyniły się do tego również zimowe problemy w klubie?
– W zimie ciężko było się skupić na transferach. Nie wiadomo było, czy klub w ogóle będzie istniał. Na dobre pracę przy wzmocnieniach zaczęliśmy na przełomie stycznia i lutego, a jednak udało się pozyskać ciekawych zawodników. Takich, którzy nam pomogli. Choćby Vukana Savicevicia. Ofertę w jego sprawie dostaliśmy w styczniu. Zacząłem intensywnie przyglądać się temu zawodnikowi. Po kilku obserwacjach już wiedziałem, że to jest to. Do identycznych wniosków po swoich obserwacjach doszedł Arek Głowacki. Zaczęliśmy negocjacje. Trwały tydzień. Wszystko szło bardzo sprawnie zarówno z samym Vukanem, jak i jego agentem. Miałem jednak przeczucie, że to idzie za łatwo i że coś może się jeszcze wydarzyć. W ostatni dzień, kiedy Vukan miał już przyjechać do Krakowa na badania, w Slovanie Bratysława poprosili go na rozmowy i zaproponowali podwyżkę oraz przedłużenie kontraktu. Ręce nam opadły, ale powiedziałem sobie, że nie odpuszczę tego tematu. Vukan poleciał do Turcji ze Slovanem na zgrupowanie, a ja zacząłem mocno przekonywać agenta, że w Wiśle Vukanowi będzie lepiej. Po trzech kolejnych dniach udało się chłopaka przekonać i z tej Turcji, jeszcze w dresie Slovana, przyleciał do Krakowa. Znów pomógł sponsor zewnętrzny. Wisła zapłaciła niewielką kwotę Slovanowi i udało się przeprowadzić ten transfer. Vukan też już w pewnym momencie był mocno zdeterminowany, żeby do nas przyjść.
– Można powiedzieć, że to był ostatni transfer, do którego przyłożył Pan rękę w Wiśle?
– Nie do końca. Chciałbym poruszyć jeszcze temat Emmanuela Kumaha. Agent Dariusz Stachowiak zaproponował nam innego zawodnika z tej drużyny do obserwacji. Oglądałem zatem mecz tego zespołu, ale w oko wpadł mi właśnie Kumah. Powiedziałem Stachowiakowi, że tego zawodnika, którego on proponuje, nie chcemy, ale jeśli się da, chętnie przetestowalibyśmy Kumaha. Tak też się stało. Najpierw były testy, na których Emmanuel zaprezentował się bardzo dobrze, ale w klubie brakowało środków. Teraz jednak się znalazły i dobrze się stało, że Ghańczyk tutaj trafił, bo ma duży potencjał.
– Przechodzi Pan na drugą stronę barykady, bo zaczyna Pan pracę w agencji menedżerskiej Heritage Management Sports. Na czym ta praca ma polegać?
– Będę dalej skautem. Rozpoczynam współpracę z tą agencją, która istnieje od kilku miesięcy. Staram się na razie im pomagać. Będę jeździł, oglądał piłkarzy, ale nie będę ograniczał się tylko do obserwacji, ale również do rozmów z dyrektorami sportowymi, trenerami, a także z rodzicami zawodników, którzy są niepełnoletni. Pracy będzie dużo, ale się jej nie boję.
– Wyobraża Pan sobie współpracę również z Wisłą?
– Jak najbardziej. Jeśli w Wiśle będą chcieli, to pomogę.
– A jak widzi Pan w ogóle przyszłość Wisły?
– Niewiele brakowało, a szukalibyśmy zawodników do IV ligi. Teraz sytuacja jest już bardziej stabilna. Wielką robotę wykonał Kuba Błaszczykowski, który swoją osobą przyciągnął tłumy na stadion, ocieplił znacząco klimat wokół klubu. Pomógł też bardzo finansowo. Myślę, że znajdzie się jakiś dobroczyńca, który zainwestuje w ten klub. A jeśli tak się nie stanie, to Wisła będzie musiała liczyć na swoich kibiców, którzy będą licznie przychodzić na mecze. Jeśli uda się utrzymać frekwencję na poziomie z wiosny, to nie powinno być źle. Będą też większe pieniądze z telewizji. Myślę więc, że Wisła przetrwa ten trudny czas.
Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków
Oglądaj mecze Ekstraklasy na żywo online w Player.pl >>>;nf
[polecane]16397261, 16392251, 16394257, 16400529, 16426143, 6651329[/polecane]