Cezary Wilk odszedł z Wisły. O co te pretensje? [KOMENTARZ]
Kontrakt Cezarego Wilka z Wisłą Kraków został rozwiązany z winy klubu. Taka jest wczorajsza decyzja Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych PZPN. Sposób, jaki wybrał sam zawodnik, aby odejść z krakowskiego klubu, może dziwić, chociaż chyba nie powinien.
fot. Polskapresse
Cezary Wilk: Nigdy nikogo nie okłamywałem
Przygoda Wilka z Wisłą kończy się po trzech latach. Nikt się jednak nie spodziewał, że zakończy się w taki sposób. Kiedy piłkarz podpisał kontrakt z krakowskim klubem, to wydawało się, że albo zastąpi z czasem Radosława Sobolewskiego i Wisła będzie miała defensywnego pomocnika na lata, albo, co bardziej prawdopodobne, Wilk pogra trochę pod Wawelem, a Wisła sprzeda go z zyskiem. Wczorajsza decyzja Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych PZPN powoduje, że ani Wilk nie będzie podporą Wisły w najbliższych latach, ani „Biała Gwiazda” nie zarobi na zawodniku.
Oczywiście, klub z Krakowa ma dwa tygodnie na odwołanie się od tej decyzji i, ufając komunikatowi na oficjalnej stronie trzynastokrotnych mistrzów Polski, z tego prawa skorzysta, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że to coś da.
Jak dużą stratą dla Wisły będzie odejście wychowanka Polonii Warszawa? Zapewne sporą, choć u Franciszka Smudy był tylko rezerwowym. 76., 60., 85. Nie, to nie są numery, które gwarantują wygraną w jakiejś grze liczbowej. To minuty, w których na boisko w bieżącym sezonie ligowym wchodził Wilk. Trochę ponad godzina gry (licząc z doliczonym czasem) w trzech meczach. Słabo. Franciszek Smuda stawiał chętniej nie tylko na Ostoję Stjepanovicia, ale również na dwudziestoletniego Michała Nalepę, który przecież nominalnie jest środkowym obrońcą.
Dlaczego nie grał więcej? Może nie pasował do taktyki trenera? A może po prostu był słabszy od swoich rywali? Gdyby popatrzeć na umiejętności byłego gracza Korony Kielce, to trzeba stwierdzić, że z Wilka żaden wirtuoz, ot zwykły rzemieślnik. Zawodnik, który bardzo dobrze radzi sobie w odbiorze, haruje na całym boisku. Taki typowy walczak, któremu nie można odmówić zaangażowania czy determinacji. Po prostu tytan pracy. Ktoś powie, że to zakichany obowiązek piłkarza: biegać, starać się walczyć… No tak, tylko w takim razie, dlaczego wielu zawodników tego obowiązku nie wypełnia?
Jeżeli chodzi o umiejętności czysto piłkarskie, to z tym u Wilka jest o wiele gorzej. Piłkarz słaby technicznie, żeby nie napisać surowy. Nie było co liczyć, że będzie grał długie piłki niczym Xabi Alonso albo wykonywał rajdy w stylu Yaya Toure. Strzał z dystansu też nie powala na kolana. To znaczy jakby trafił, to mógłby powalić, bo uderzenia Wilka były silne, tylko celownik jakby rozregulowany.
Dobry w destrukcji, a w ataku raczej kiepski. Tak chyba najłatwiej określić tego zawodnika. Choć trzeba przyznać, że były momenty, w których defensywny pomocnik był przydatny w ofensywie. Chodzi mi mianowicie o czas, kiedy szkoleniowcem „Białej Gwiazdy” był Robert Maaskant. Dużo się wtedy mówiło o tym, że holenderski trener wręcz wymaga od Wilka gry do przodu. I należy stwierdzić, że efekty były. Wychowanek Polonii potrafił podłączyć się do akcji ofensywnych, a od święta strzelił nawet bramkę czy zaliczył asystę. Choćby w eliminacjach Ligi Mistrzów w sezonie 2011/2012, w których zdobył dwa gole i tyle samo razy zaliczył decydujące podanie. Po odejściu Maaskanta, Wilk przestał się rozwijać piłkarsko. To znaczy nadal grał bardzo dobrze w destrukcji, ale praktycznie nie udzielał się w ofensywie. Trochę szkoda, bo do Wisły przychodził jako solidny ligowiec, więc wydawało się, że po kilku sezonach w krakowskim klubie stanie się o wiele lepszym piłkarzem.
Cały czas zastanawiam się jednak, o co te pretensje do zawodnika. I nie chodzi mi o żale działacze Wisły, bo o tych się jakoś nie słyszy, tylko o zachowanie części kibiców. Mianowicie mają oni za złe Wilkowi, że rozstaje się on z krakowskim klubem w taki, a nie inny sposób, a przecież był on kapitanem zespołu. OK, Cezary Wilk rzeczywiście nosił opaskę kapitańską, ale ciężko sobie przypomnieć, żeby deklarował, że Wisła jest dla niego najważniejszym klubem na świecie. Kiedy zostawał zawodnikiem „Białej Gwiazdy” mówił o tym, że przenosiny do Krakowa traktuje jako awans sportowy a także szansę na to, aby w przyszłości wyjechać do ligi zagranicznej. Nie mydlił nikomu oczu. Coś w stylu: "spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa, chciałbym grać w Wiśle do końca kariery" z jego ust nie padło.
Słyszy się, że Wilk wykorzystał okazję. Pewnie tak, tylko że ktoś musiał mu taką okazję stworzyć. Nie było przecież tak, że zawodnik sam zgłosił się do Wisły i powiedział, żeby nie płacili mu pieniędzy, to on będzie mógł wtedy rozwiązać kontrakt z winy klubu. W wywiadzie dla "Gazety Krakowskiej" Wilk stwierdził, że sprawę próbowano rozwiązać polubownie, ale się nie udało. Co miał więc robić piłkarz? Mógł albo liczyć, że w końcu dogada się z Wisłą, albo złożyć wniosek o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Wybrał to drugie i tyle. W Wiśle mogą teraz żałować, że nie doszli do porozumienia z piłkarzem. A Wilk? Chyba powinien być zadowolony. Lada moment zostanie zapewne zawodnikiem Deportivo La Coruña (zostały testy medyczne), które w nadchodzącym sezonie będzie występowało w Segunda Division. Może nie jest to wymarzona Anglia, ale na grę w zespole z Hiszpanii piłkarz też nie powinien narzekać.