menu

Wisła blisko zwycięstwa w Warszawie! Udany debiut Moskala przeciwko Legii

15 marca 2015, 19:52 | Konrad Kryczka

Kazimierz Moskal przed tygodniem znów został trenerem Wisły Kraków i już w pierwszym swoim spotkaniu w tej roli był bliski pokonania mistrza Polski i lidera tabeli Ekstraklasy Legii Warszawa na terenie przeciwnika. "Biała Gwiazda" prowadziła 2:1 po golach Łukasza Burligi i Pawła Brożka z rzutu karnego (dla Legii trafił Michał Żyro, który przed strzałem zagrał jednak piłkę ręką), ale w 90. minucie "samobój" Bobana Jovicia sprawił, że na Stadionie Wojska Polskiego doszło do podziału punktów.

Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
Legia - Wisła
fot. Polskapresse
1 / 25

Przed meczem różnica między drużynami wydawała się ogromna. Trudno było upatrywać w drużynie Wisły faworyta dzisiejszego starcia. Na korzyść Wisły nie przemawiało praktycznie nic – „Białej Gwieździe”, mówiąc eufemistycznie, brakowało wiosną pozytywnych rezultatów, a przełamanie się na stadionie lidera nigdy nie należy do łatwych zadań. Krakowianie mieli w rękach tylko jeden atut.

Atut, który ma imię i nazwisko. Chodzi oczywiście o Kazimierza Moskala - nowego-starego trenera Wisły. Człowieka, który rozumie problemy i sytuację krakowskiego klubu jak mało kto. Osobę, która w zawodzie trenera jest „świeża”, jednak ma już pewne doświadczenie, a jej dalszy rozwój powinien być nierozerwalnie połączony z progresem towarzyszącym prowadzonej przez niego drużynie. - Jedyne, czym Wisła może zaskoczyć Legię w tym meczu, to właśnie trenerem, nową myślą szkoleniową. I to chyba spróbuje zrobić. Przed Kazkiem duże wyzwanie, ale wydaje mi się, że jest on takim człowiekiem, który się tego nie boi. Ten mecz to dla niego również ogromna szansa - wygrania na Legii, czy uzyskania dobrego wyniku nikt mu nie zapomni, a raczej wszyscy będą o tym pamiętali – mówił w wywiadzie dla naszego serwisu Kamil Kosowski. I trudno było nie przyznać mu racji, zwłaszcza, jeżeli spojrzymy na to, jak później układały się boiskowe wydarzenia.

Moskal przed wyjazdem do Warszawy nie miał komfortowej sytuacji. Nie chodzi już o to, że miał niespełna tydzień na przygotowanie zespołu. Przed takim meczem przydałoby się co prawda więcej czasu, ale w realiach naszej ligi nie to jest najistotniejsze. Dla szkoleniowca Wisły ważniejsze było to, że przeciwko Legii nie będzie mógł skorzystać z ostoi defensywy Arkadiusza Głowackiego, który musiał pauzować za kartki. Ostatecznie jego miejsce zajął Dariusz Dudka, a na lewą obronę powędrował Łukasz Burliga. Natomiast wśród usposobionych ofensywnie zawodników znalazło się miejsce zarówno dla Mariusza Stępińskiego, jak i Łukasza Garguły.

Takich problemów nie miał Henning Berg, który mógł wystawić najmocniejszy skład. Norweg, który twierdził, że to spotkanie nie skończy się jak ostatnie przy Łazienkowskiej wynikiem 5:0, zdecydował się na drobne korekty, nie tracąc przy tym zbytnio na sile rażenia. Na ławce znalazł się Orlando Sa, natomiast od pierwszej minuty swoją szansę otrzymał Marek Saganowski, który odwdzięczył się za zaufanie zaliczeniem asysty, a w drugiej połowie zawiódł pudłując w dogodnej sytuacji. Zaskoczeniem nie było z kolei to, że w bramce „Wojskowych” stanął Arkadiusz Malarz, który w ostatnich tygodniach jest o wiele pewniejszy od Dusana Kuciaka.

Moskal "zaproponował" na ten mecz prosty plan – aktywną grę z dużą ilością podań. To miało pozwolić Wiśle nawiązać równorzędną walkę z Legią. Wybijanie futbolówki mijałoby się z celem, bo po jej szybkim przejęciu gospodarze mogliby stworzyć ogromne zagrożenie pod bramką krakowian. W tym celu również obrońcy „Białej Gwiazdy” musieli pograć piłką, nawet jeżeli legioniści byli o krok od nich. I trzeba przyznać, że pomysł Moskala momentami działał idealnie.

Momentami, bo były chwile, gdy na grę Wisły patrzyło się z trudem. Krakowianie ograniczyli się wtedy do przerywania akcji gospodarzy. I tym sposobem ponownie atak pozycyjny mogła "układać" Legia.

Dla niego i całej Wisły najistotniejsze było jednak to, że dość szybko udało się pokonać Arkadiusza Malarza. Golkiper Legii skapitulował po strzale Łukasza Burligi, który należy do obrońców potrafiących idealnie odnaleźć się w polu karnym rywali. „Bury” ma w sobie jednak również co nieco do zarzucenia. To on nie przypilnował Michała Żyry, który spokojnie wykończył podanie Saganowskiego przy golu na 1:1. W związku z golem skrzydłowego jest tylko jeden "problem" – legionista przy przyjęciu piłki najprawdopodobniej pomagał sobie ręką. Oprócz tego Burliga jeszcze dwa razy zagrał w "szesnastce" na granicy faulu – arbiter, ku niezadowoleniu legionistów, przy żadnej z tych okazji nie dopatrzył się jednak przewinienia.

Takie zauważył natomiast w polu karnym Legii. Ewidentny faul Tomasza Jodłowca na Semirze Stiliciu zakończył się rzutem karnym wykorzystanym przez Pawła Brożka. Po stracie gola legioniści nie mieli pomysłu na rozegranie piłki, problem stanowiło dla nich przebicie się przez mądrze broniące formacje Wisły. A jeżeli już to się udawało, to brakowało wykończenia pod bramką Michała Buchalika. W jednej z dogodnych sytuacji Saganowski posłał piłkę nad poprzeczką po płaskiej centrze Bartosza Bereszyńskiego. Natomiast po zagraniu z lewego skrzydła gola mógł zdobyć Orlando Sa, ale jego uderzenie z dość bliskiej odległości zablokował Richard Guzmics.

Wiśle zostawało mądre bronienie się, szukanie fauli oraz wyprowadzanie kontrataków. Po jednym z nich gola powinien zdobyć Stilić, który tego wieczoru był pierwszoplanową postacią meczu przy Łazienkowskiej. Bośniak otrzymał bardzo dobre podanie od Rafała Boguskiego, ale jego strzał z linii bramkowej kapitalnie wybił Bereszyński. A jak to się mówi, niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Zbyt defensywne nastawienie przy dodatkowej nonszalancji przy wyprowadzaniu kontrataków skończyło się dla Wisły utratą bramki w końcówce meczu. I żeby tragizm w meczu sięgnął zenitu, trafienie było samobójcze, a jego autorem został Boban Jović.


Polecamy