menu

Wielkie Derby Śląska. W sobotę setny meczu Ruchu z Górnikiem

6 grudnia 2013, 09:00 | Jacek Sroka/Dziennik Zachodni

W sobotę piłkarze Ruchu i Górnika po raz setny zagrają o ligowe punkty. Nie ma w Polsce innych konfrontacji sąsiadów zza miedzy, które miałyby tak długą historię jak Wielkie Derby Śląska.

W sobotę setny meczu Ruchu z Górnikiem
W sobotę setny meczu Ruchu z Górnikiem
fot. Paulina Szmid

On skoczy, ona skoczy, oni skoczą, my skoczymy. Pierwszy polski damsko-męski konkurs skoków

Za tą rywalizacją stoją jednak nie tylko suche liczby, ale także po 14 tytułów mistrza Polski wywalczonych przez drużyny z Chorzowa i Zabrza oraz ogromne emocje, które zawsze rozpalały w regionie mecze najbardziej utytułowanych śląskich klubów.

Jubileuszowa konfrontacja, do której dojdzie na Cichej w sobotę o godz. 20.30, jest dobrą okazją, by przypomnieć najciekawsze z 99. dotychczasowych potyczek. Wszystko zaczęło się w pierwszej kolejce sezonu 1956. Górnik właśnie awansował do ekstraklasy i od razu na dzień dobry do Zabrza przyjechał słynny Ruch z legendarnym Gerardem Cieślikiem w składzie. W ciągu kwadransa dwa gole strzelił Edward Jankowski i beniaminek zwyciężył 3:1. Później przez całe lata zabrzanie na Roosevelta przeważnie wygrywali z Niebieskimi. W Chorzowie z kolei częściej górą był Ruch.

- Zawsze czekaliśmy na te mecze z Górnikiem - wspomina legendarny napastnik chorzowian Eugeniusz Lerch. - To właśnie w derbach człowiek udowadniał, że jest facetem z jajami. Każdy dawał z siebie wszystko, bo to były najważniejsze spotkania w sezonie. Na ich poziom też nikt nie miał prawa narzekać, bo w obu drużynach nie brakowało przecież reprezentantów Polski.

Równie wielkie emocje potyczki z sąsiadem zza miedzy budziły w zabrzańskiej drużynie. - W naszej szatni już dużo wcześniej rozmawiało się o tych konfrontacjach - opowiada legendarny kapitan Górnika Stanisław Oślizło. - Chorzowianie byli wówczas bardziej utytułowanym zespołem od nas. Mieli także wtedy więcej kibiców. Tylko wygrywając z Niebieskimi mogliśmy przeciągnąć fanów na swoją stronę i zdobyć uznanie na Śląsku.

Sposób Lubańskiego

Prawdziwym katem Niebieskich był w zespole Górnika Włodzimierz Lubański, który w ligowych spotkaniach z Ruchem strzelił aż 18 goli. Żartowano, że gdyby zabrzanie grali tylko z nimi, to Lubański zawsze byłby królem strzelców.

- Faktycznie miałem sposób na Ruch i z tym klubem zawsze dobrze mi się grało - mówi Lubański. - Szczególnie utkwił mi w pamięci mecz w Chorzowie w 1971 r. Wygraliśmy z Niebieskimi 4:1, a ja strzeliłem wszystkie cztery gole dla Górnika. Kibice, którzy przed spotkaniem na mnie gwizdali, po jego zakończeniu bili mi brawo i to był bardzo miły moment. Pamiętam też, że wówczas pilnował mnie na boisku Jerzy Wyrobek i po meczu nie umiał sobie znaleźć miejsca.

Zmarły w tym roku Jerzy Wyrobek nie raz opowiadał, że do meczów z Górnikiem zwyczajnie nie miał szczęścia. W swoim ligowym debiucie w Ruchu w 1969 r. wystąpił właśnie w Zabrzu i nawet strzelił gola - tyle, że samobójczego. Jeśli chodzi o Lubańskiego, to zawsze podkreślał, że przed derbami nikt nie chciał być w drużynie tym, któremu trener powierzał na boisku opiekę nad wspaniałym snajperem rywala zza miedzy.

Lubański strzelił Ruchowi cztery gole nie tylko w Chorzowie, ale także w ligowym spotkaniu w Zabrzu w 1967 r. również wygranym przez jego zespół 4:1.

Ustrzelił sobie mieszkanie

Spotkania Górnika z Ruchem to przez całe lata była nie tylko sportowa walka, ale także, a może nawet przede wszystkim, rywalizacja dwóch resortów - górnictwa i hutnictwa. Legendarni prezesi obu klubów - zabrzańskiego Eryk Wyra i chorzowskiego Ryszard Trzcionka nie ukrywali, że derbowe zwycięstwa miały wpływ na ich notowania w Ministerstwie Przemysłu Ciężkiego.

- Derby graliśmy zawsze przy pełnych trybunach. Pamiętam mecz na Stadionie Śląskim, który w 1968 r. oglądało 80 tys. kibiców, więc nic dziwnego, że prezesom bardzo zależało na wynikach derbowych spotkań - opowiada były piłkarz Ruchu i trener Górnika Antoni Piechniczek. - My byliśmy formalnie zatrudnieni na etatach w hucie i zarabialiśmy znacznie mniej niż piłkarze Górnika na kopalniach, ale za wygraną z zabrzanami dostawaliśmy podwójną, a czasem nawet potrójną premię niż za inne zwycięstwa.

Na tej górniczo-hutniczej rywalizacji skorzystał kiedyś napastnik Niebieskich Eugeniusz Lerch. - Od dawna starałem się o większe mieszkanie, bo urodziło mi się dziecko, ale jakoś ciągle mnie zbywano - mówi Lerch. - W 1962 r. graliśmy jednak w Chorzowie z Górnikiem. Przed meczem do szatni przyszedł prezes i obiecał mi, że jeśli wygramy, to na pewno dostanę przydział. Pomyślałem, że muszę skorzystać z okazji i strzeliłem zabrzanom dwa gole. Wygraliśmy 2:1, a ja wkrótce mogłem się przeprowadzić do nowego na mieszkania.

Czytaj ciąg dalszy w Dzienniku Zachodnim!

Dziennik Zachodni


Polecamy