menu

Wielki Real chce znów stać się Galacticos!

30 kwietnia 2014, 10:26 | Maciej Czupryna

Po niezwykle emocjonującym dwumeczu Carlo Ancelotti i prowadzony przez niego Real Madryt osiągnęli swój upragniony cel. Los Blancos po raz pierwszy od 2002 roku zagrają w finale Champions League i staną przed szansą zdobycia dziesiątego Pucharu Europy w historii.

Dzisiaj okaże się kto będzie przeciwnikiem Realu, prowadzona przez Jose Mourinho londyńska Chelsea, czy nieobliczalny rywal zza miedzy- Atletico Madryt.

Z każdą kolejną strzeloną bramką Realu, mina Josepa Guardioli stopniowo posępniała. Nawet tak przewidujący bieg boiskowych wydarzeń trener jak on nie zakładał, aż tak katastrofalnego scenariusza. „Tiki-Taka” (posiadanie piłki 65-35% na korzyść Bayernu), po raz kolejny pokazała swoje słabości. Słabości, które w tym wypadku kosztowały występ w finale najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek piłkarskich na świecie. Nie będę jednak koncentrował się na statystykach, one nie były w tym wypadku najistotniejsze. Więcej uwagi chciałbym poświęcić zespołowi z Madrytu, który wreszcie doczekał się finału Champions League. Triumf w tych rozgrywkach, jest dla fanów Królewskich cenniejszy, niż zwycięstwo w Gran Derbi lub mistrzostwo Hiszpanii. To obrazuje skalę sukcesu, jakim bez wątpienia jest ich udział w finale.

Real Madryt stanie przed szansą przejścia do historii, podobnie jak Cristiano Ronaldo, który pisze ją w iście piorunującym tempie, bijąc kolejne rekordy strzeleckie innych znakomitych zawodników, jak chociażby Lionel Messi. Portugalczyk sprawia wrażenie piłkarza, który nigdy nie ma dość. Nieistotne czy gra ze spadkową Almerią, czy potężnym Bayernem Monachium. To dość niezwykłe utrzymywać swoją formę i motywację przez tyle lat, na najwyższym możliwym poziomie.

Nie można zapomnieć, że nikt inny tak bardzo nie pragnął po raz kolejny powalczyć o zwycięstwo w finale na lizbońskim Estadio da Luz jak on. Doskonale pamiętamy łzy, które spłynęły po jego policzkach, gdy to Grecja, a nie Portugalia zdobyła Mistrzostwo Europy w 2004 roku. Ronaldo najwyraźniej nie zamierza płakać w Lizbonie po raz kolejny, chyba że z sentymentu i szczęścia, jest przecież Portugalczykiem i wychowankiem innego klubu z tego miasta, Sportingu Lizbona, skąd trafił do Manchesteru United pod skrzydła swojego wielkiego autorytetu i nauczyciela Sir Alexa Fergusona.

Rewanżowy mecz z Bayernem Monachium miał wielu bohaterów. W zasadzie każdy zawodnik Los Blancos dał z siebie to co najlepsze. Modrić był doskonały w odbiorze i rozegraniu, Ramos niepokonany w powietrzu w obu polach karnych, Pepe zawsze znajdował się o krok przed swoim rywalem, Alonso konsekwentnie przerywał niebezpiecznie zapowiadające się akcje, podczas jednej z interwencji otrzymał żółtą kartkę i wykluczył się z udziału w finale, co jak mogliśmy dostrzec, bardzo mocno przeżył. Jednak to co najbardziej uderzało w grze Hiszpanów to prostota i zjednoczenie potrzebne do osiągnięcia wspólnego celu jakim był finał. W Madrycie utworzyła się prawdziwa drużyna. Przez długi czas upokarzani przez wielką Barcelonę, prowadzeni przez charyzmatycznego Mourinho, z którym rozstali się w nie najlepszych stosunkach, poddawani ciągłej presji bycia na szczycie, wreszcie spełnili mistrzowski sen, który nie mógł się ziścić od 2002 roku. To wtedy po raz ostatni słynni Glacticos święcili końcowy triumf w Champions League, pokonując 2:1 niemiecki Bayer Leverkusen.

Kiedyś podczas odsłuchiwania hymnu Champions League przed jednym ze spotkań Florentino Perez stwierdził, że „to jest właśnie to”. „Real Madryt i Liga Mistrzów są dla siebie stworzeni”. Uznał, że charakterystyczne gwiazdki na piłce, mogłyby na zawsze stać się jednym z symboli Galacticos. Ta świadomość przez lata, jeszcze bardziej potęgowała chęć osiągnięcia „La Décima”, dziesiątego Pucharu Europy. Teraz nadeszła ku temu długo wyczekiwana okazja.

Nie sposób przewidywać czy na pewno tak się stanie. Pewne jest, że nie będzie to łatwe. Zarówno Atletico Madryt, jak i Chelsea Londyn posiadają atuty, mogące zagwarantować im triumf w wielkim finale. Piłkarze Atletico znają Los Blancos lepiej, niż ktokolwiek inny. Podobnie jak Real, opierają swoja grę na szybkim kontrataku, stałych fragmentach i niekonwencjonalnych rozwiązaniach. Chelsea, to z kolei grający podręcznik taktyki. Do bólu konsekwentni, nie przejmują się opiniami z zewnątrz, nastawieni na realizowanie celów i własnych założeń. Jedynym możliwym założeniem w tym momencie jest to, z czego słynie „The Special One”- zwycięstwo za wszelką cenę.

Finał zapowiada się niezwykle ciekawie. Czy na wzór ubiegłorocznych rozgrywek zobaczymy w nim dwa zespoły z tego samego kraju, co więcej z jednego miasta? A może, swoją wyższość nad wszystkimi po raz kolejny zaznaczy „Wielki Jose” i jego żołnierze ze Stamford Bridge? Tak, czy owak jednego możemy być pewni, oba układy zagwarantują nam niecodzienne emocje. Zawsze jestem zdania, że zwycięstwo należy się lepszym i niech to będzie komentarzem do tego co wydarzy się dzisiaj i 24 maja, na Estadio da Luz, w wielkim finale Champions League.


Polecamy