menu

Widzew przypomniał sobie, jak się wygrywa. Łodzianie pokonali Wisłę

5 kwietnia 2014, 19:54 | Daniel Kawczyński

Widzew Łódź wygrał przed własną publicznością z Wisłą Kraków 2:1. Mecz znakomicie zaczął się dla łodzian, którzy objęli prowadzenie po golu Mariusza Rybickiego. Wyrównał Łukasz Garguła, ale decydujący cios zadał wiślakom Mateusz Cetnarski. Dla Widzewa to pierwsze wiosenne zwycięstwo w lidze, Wisła nie wygrała szóstego meczu z rzędu.

Przełamanie serii 14 porażek wyjazdowych porażek mocno podniosło na duchu zespół Artura Skowronka. Remis z Cracovią wyraźnie dodał skrzydeł, przywracając wiarę w nastanie lepszych czasów, nawet mimo 10 punktów straty do bezpiecznej strefy. Wisła Kraków nie zaliczała najlepszej passy. Od pięciu kolejek nie posmakowała zwycięstwa, a w poniedziałek we frajerski sposób straciła trzy punkty Zagłębie Lubin. Właśnie słaba forma przyjezdnych była dla Widzewa szansą na pierwsze zwycięstwo od 15.kolejki. Oba zespoły zaczęły bardzo agresywnie, ale zdecydowanie większej jakości w ofensywie doszukiwaliśmy się po stronie gospodarzy. Na efekt nie czekaliśmy zbyt długo. Lewą stroną pomknął Marcin Kikut, wycofał do Mariusza Rybickiego, który pewnym plasowanym uderzeniem z 14. metrów trafił do bramki tuż przy prawym słupku.

Nauczeni przykrymi doświadczeniami widzewiacy nie spoczęli na laurach. Starali się grać skrzydłami, gdzie olbrzymią aktywnością wykazywał się Marcin Kaczmarek, albo zagrywać dalekie piłki do przodu. Po jednym takim podaniu, sam na sam z Michałem Miśkiewiczem stanął Eduards Visnakovs. W pobliżu Łotysza nie było nikogo. Wydawało się, że piłka po raz drugi zatrzepocze w bramce przed „Zegarem”. Niestety egzekutor akcji zachował się najgorzej jak mógł - nadział się akurat na wychodzącego bramkarza, zamiast wcześniej oddać próbę strzelecką. To była znakomita okazja.

Wiślacy z kolei nie mieli kreatywnego pomysłu na zaskoczenie przeciwnika. Nielicznym natarciom ze skrzydeł przeważnie brakowało dokładności, albo odpowiedniego wykończenia. Z czasem jednak wiślacy nabrali potrzebnego wigoru. Przede wszystkim starali się grać szybko, po ziemi, co doprowadziło do kolejnych okazji. Kilka centymetrów obok słupka uderzył z pola karnego Paweł Brożek. Gorzej dla Widzewa było, gdy rozegrał akcję z Semirem Stiliciem. Bośniak miał przed sobą tylko Patryka Wolańskiego, lecz zachował się jak... Visnakovs. Strzelił wprost w dobrze ustawionego Miśkiewicza. O dużym szczęściu mógł w tej sytuacji mówić Krystian Nowak, bo to właśnie po jego fatalnym zachowaniu sprokurowano zagrożenie. Im bliżej końca pierwszej połowy, tym bardziej kotłowało się w polu karnym Widzewa. Dotychczas nieskazitelna defensywa nie potrafiła raz, a dobrze oddalić niebezpieczeństwa, czego skutek widzieliśmy w postaci niepotrzebnych „podbijanek”. Jeszcze przed przerwą, przytomnie z lewej strony w pole karne zagrał Piotr Mroziński. Do futbolówki natychmiast pomknął Visnakovs, jednak Miśkiewicz ponownie okazał się lepszy. Niezłych akcji miejscowych było w końcówce więcej. Każdej brakowało odpowiedniego wykończenia i szybkiej, zdecydowanej decyzji.

Wisła wyszła na drugą część agresywnie i pewnie nastawiona. Notowała wiele odbiorów w środku pola, co znajdowało przełożenie na dobrze wyprowadzane akcje. Widzew jakby we mgle zatracił organizację gry w defensywie. Popełniał masę prostych błędów, wybijał na oślep, narażając się na niebezpieczeństwo. To nie mogło skończyć się inaczej jak utratą gola. W 57.minucie Łukasz Burliga wypatrzył Łukasza Gargułę w polu karnym, ten niepokryty przyjął piłkę i uderzył prosto do bramki bezradnego Wolańskiego. Ekipa Franciszka Smudy nie zamierzała odpuszczać. Do Łodzi nie przyjechał po remis, tylko zakończenie fatalnej passy. Skwapliwie korzystała na każdej złej próbie przeciwnika. Gola na wagę prowadzenia mogli zdobyć Emanuel Sarki i Garguła. Na ich pecha, zarówno jeden jak i drugi pudłowali.

Brak precyzji w końcu się zemścił i to w dość niespodziewanym momencie. W 68. minucie wprowadzony chwilę wcześniej Alex Bruno idealnie dośrodkował w pole karne. Powietrzną walkę wygrał Mateusz Cetnarski, który pewnie z główki przywrócił łodzianom prowadzenie. Trybuny wyskoczyły w górę, nadzieje na utrzymanie naprawdę powróciły. Zwycięstwo, pierwsze od 15. kolejki znalazło się naprawdę w zasięgu ręki. Choć chaosu po obu stronach nie brakowało, skazywani na pożarcie miejscowi z dobrym skutkiem poszukiwali kolejnych okazji. Na cztery minut przed końcem kibice złapali się za głowę. Do dalekiego podania z głębi pola wystartował Visnakovs. Na wprost miał wychodzącego Miśkiewicza. Natychmiastowo podjął decyzję o lobowaniu i kiedy wydawało się, że zaraz będzie 3:1, piłka skozłowała i przeszła minimalnie nad poprzeczką. W odpowiedzi oko w oko z Wolańskim stanął Brożek, ale młody bramkarz ponownie stanął na wysokości zadania. W doliczonym czasie gry gola mógł jeszcze zdobyć Alex Bruno, ale po jego strzale skutecznie interweniował Miśkiewicz.


Polecamy