W Lechu Poznań się zarabia, a zwolnienie dostaje się nawet w... autobusie
- To nie Lech wymyślił zmianę trenerów w trakcie sezonu - podkreślał ostatnio wiceprezes Piotr Rutkowski. Ale w Poznaniu stało się to tradycją.
Nenad Bjelica będzie najlepiej zarabiającym w historii trenerem Lecha Poznań. Chorwat wynegocjował kontrakt gwarantujący mu 30 tys. euro miesięcznie (ok. 140 tys. złotych). Takiej pensji nie ma nawet żaden z piłkarzy poznańskiej drużyny. Nic więc dziwnego, że władze Kolejorza traktują zatrudnienie Bjelicy jak największy transfer tego lata.
Przy Bułgarskiej można usłyszeć, że skoro nowy szkoleniowiec ma być liderem szatni, to musi mieć też odpowiednie apanaże. Jakość też odpowiednio kosztuje. Ogromne pieniądze, jakie płaci się szkoleniowcom to też rekompensata, za pracę w ciągłym stresie i pod ogromną presją. W razie niepowodzenia, to na trenerach zwykle skupia się ostra krytyka nie przebierających w środkach kibiców. Trener czuje się jak saper, albo strażak. Nigdy nie wie kiedy wyleci i zwykle pracuje od jednego pożaru do drugiego.
Spośród wszystkich trenerów, którzy prowadzili Lecha Poznań od lata 2006 roku, czyli od przejęcia klubu przez holding Amica, a potem przez firmę Jacka Rutkowskiego, tylko pierwszy szkoleniowiec Franciszek Smuda wypełnił podpisany z nim trzyletni kontrakt.
Franek Smuda czyni cuda
„Franz” od początku pracy w Poznaniu zdobył sympatię kibiców. Nikt mu nie wypominał, że zarabiał blisko 60 tys. złotych miesięcznie, bo pracował w stylu dotąd nieznanym w Poznaniu.
Był wymagający, wprowadził ciężkie treningi podczas zimowych przygotowań, sypał powiedzonkami, które powtarzane są do dzisiaj. W pierwszej kolejce po dramatycznym meczu Lech pokonał Wisłę Płock 3:2, choć do 88. minuty przegrywał 1:2. Kolejny mecz przy Bułgarskiej znów dostarczył widzom ogromnych emocji. Z Cracovią poznaniacy przegrywali nawet 0:3 w 75. min, ale nie tylko zdołali odrobić straty, ale nawet strzelili czwartą bramkę. Nie uznał jej jednak sędzia, a ostatni cios zadały „Pasy” i skończyło się 3:4. Po tym meczu Franz dosadnie wypowiedział się o pracy arbitra.
Trenerzy zwalniani z Lecha Poznań w ostatnich latach:
- Powinni go zawieźć do Wrocławia. Okazało się, że Robert Werder wkrótce został wezwany przez wrocławską prokuraturę, bo był zamieszany w aferę korupcyjną. Smuda triumfował, jego drużyna rozgrywała spektakularne mecze i została nazwana „mistrzami horrorów”.
W pierwszym roku pracy wymiernych sukcesów jednak nie było. Także kolejny sezon, mimo dobrego składu, był rozczarowaniem. Kibice szybko wbili Smudzie szpilę. 16 listopada 2007 roku podczas charytatywnego meczu Lecha z Gwiazdami Ligi prowadzonymi przez Czesława Michniewicza, na którym zbierane były pieniądze dla Waldemara Piątka skandowali rymowankę „Jak to się robi, hej, Czesiu, pokaż Franzowi”.
Michniewicz, którego Smuda bardzo nie lubił zdobył mistrzostwo z Zagłębiem Lubin i wiosną w Poznaniu upokorzył Franza. Ale wkrótce dla Smudy znów nastały lepsze czasy. Z Lechem przebił się w sezonie 2008/09 do 1/16 finału Ligi Europy. Kolejorz był pierwszym polskim klubem, który dokonał tej sztuki.
Smuda pożegnał się z Kolejorzem tylko z jednym trofeum - Pucharem Polski. To był kiepski wynik, zważywszy na to jakimi piłkarzami wtedy dysponował. Wiosną, którą Lech totalnie zawalił, remisując ze słabeuszami słynne hasło „Franek Smuda czyni cuda” zmieniono na „Franek Smuda, gdzie te cuda?”.
Wuefisto graj o mistrza
Jacek Zieliński, który był następcą Smudy, nie miał łatwego życia w Poznaniu. Nie był tak medialny. Wiadomo było, że zarabia połowę tego co Franz. Denerwowała jego taktyka.
Lech grał zachowawczo, wydawało się, że Zieliński hamuje ofensywne zapędy swoich podopiecznych. Kibice Kolejorza czasem nazywali Jacka Zielińskiego wuefistą, za względu na jego przeszłość nauczyciela w szkole. Po meczu z Wisłą na finiszu sezonu, kiedy Lech po kunktatorskiej grze tylko zremisował 0:0 i nie zdołał odrobić strat do krakowskiego zespołu, który był wtedy liderem, fani Kolejorza wywiesili wielki baner: „Hej Zieliński graj o mistrza tu jest Poznań, nie Wodzisław”. Zieliński chyba wziął sobie te słowa doserca i w ostatnich kolejkach Lech zagrał tak jak na drużynę omistrzowskich aspiracjach przystało. Mecz z Ruchem w Chorzowie przeszedł do historii, podobnie jak samobójczy gol Mariusza Jopa, który zadecydował o mistrzostwie.
Zieliński wprowadził Lecha do fazy grupowej Ligi Europejskiej, gdzie wygrał z Salzburgiem i zremisował z Juventusem. W przededniu rewanżowego meczu z Manchesterem City został zwolniony, bo lechitom nie szło w ekstraklasie, choć zdążyli pokonać Cracovię i rozgromić Wisłę 4:1 w Pucharze Polski. Mimo to Zieliński posadę stracił.
- Byłem przekonany, że kryzys za nami, ale nie dane mi było tego doświadczyć. Zwolnienie zawsze boli, a w takim momencie, po dwóch wygranych i w przededniu meczu z Manchesterem City? Meczu, na który polski trener czasem czeka całe życie? Jakiś czas mnie to bolało, ale szybko przeszło. Piłka uczy pokory, a najskuteczniej wzmacniają porażki - przyznał po latach Zieliński.
Chcemy trenera, a nie Bakera
Jacka Zielińskiego zastąpił Jose Bakero. Hiszpan dostał pracę i pensję 20 tys. euro, bo tak oczarował Jacka Rutkowskiego wizją o świetlanej przyszłości Lecha, że ten zdecydował się powierzyć mu drużynę.
Bakero pierwszy raz podpadł kibicom w rewanżowym meczu Ligi Europy z Bragą, kiedy w ataku wystawił Semira Stilica, a najlepszego strzelca Artjoma Rudniewa przesunął do pomocy. Znakiem firmowym Hiszpana były ciągłe rotacje w składzie i dziwne ustawienia kluczowych zawodników. - Piłkarz grający w Lechu musi umieć przystosować się do każdej pozycji - mówił. Ale efekty były w lidze katastrofalne. Lech wymieniał dziesiątki podań, ale nie stwarzał sytuacji bramkowych.
„Bakeroza” - tak najczęściej określany był styl gry poznańskiej drużyny. Hiszpan był krytykowany za to, że daje piłkarzom za dużo wolnego, a potem nie mają oni siły walczyć z pełnym zaangażowaniem. „Chcemy trenera, a nie jakiegoś Bake-ra” wielokrotnie skandowali kibice.
Został zwolniony 25 lutego 2012 tuż po porażce 0:3 z Ruchem. O dymisji dowiedział się przez telefon, gdy wchodził doklubowego autokaru. Klub zrobił tak, bo się bał, że kibice „powitają” drużynę w Poznaniu, do czego nawoływali na forach internetowych. Prezes Klimczak i wiceprezes Rutkowski, przeprosili za taką formę zwolnienia, ale wytłumaczyli, że taka była potrzeba chwili. Zanim autokar dotarł do Poznania na stronie internetowej Lecha pojawił się komunikat o zwolnieniu Hiszpana i kibice zostali w domach.
Na Rumaku do... tartaku
- Na Rumaku do Europy - skandowali kibice, po kilku tygodniach pracy Mariusza Rumaka, który zastąpił Bakero. Wydawało się, że młody trener będzie pracował w Lechu przez lata. Choć zarabiał znacznie mniej niż jego poprzednicy (ok 20 tys. zł), potrafił wywalczyć dwa wicemistrzostwa, w Warszawie Legię pozbawił zwycięstwa, ale trzy razy z rzędu skompromitował klub w eliminacjach Ligi Europy. Miało to ogromne konsekwencje finansowe. Bez występów na międzynarodowej arenie, dochody klubu nie wystarczały na pokrycie wydatków.
O dymisji Rumaka zadecydował zremisowany 0:0 rewanż z islandzkim Stjarnan. Wtedy pojawiło się hasło: Na Rumaku do... tartaku. Lech przeciwko amatorom grał nieudolnie, nie potrafił stworzyć sobie żadnej sytuacji bramkowej. - Jak co roku wielkie plany, ale znowu wpier... - krzyczeli kibice od 60 min, ale rozbity mentalnie Lech, już do końca meczu był już cieniem samego siebie.
Czuli to też kibice, którzy 10 minut przed końcem zaczęli domagać się dymisji Rumaka. Zarząd spełnił szybko to życzenie, pozwolił trenerowi pożegnać się z Lechem wygraną w Gdańsku i zatrudnił... tymczasowego trenera Krzysztofa Chrobaka. Dopiero po trzech remisach, na Bułgarską wkroczył Maciej Skorża.
Najgorszy mistrz w historii
Skorża przejął Lecha we wrześniu 2014. Długo negocjował kontrakt, ale wiedział, że Kolejorz skłonny jest zapłacić słono, bo potrzebny jest fachowiec, który potrafi zapobiec całkowitej degrengoladzie. Zespół bowiem był kompletnie rozbity wewnętrznie i skompromitowany w europejskich pucharach. 20 tys. euro miesięcznie tym razem zostało nieźle zainwestowane.
Skorża zdołał wywalczyć mistrzostwo Polski, pierwsze dla „Kolejorza” po pięciu latach i kilku sezonach nieudolnego ścigania Legii Warszawa. 43-letni szkoleniowiec wydawał się idealny dla Lecha. Kiedy Kolejorz sięgnął po Superpuchar Polski po zwycięstwie 3:1 nad Legią Warszawa, wydawało się, że może nawet sforsować zamknięte przez 20 lat przed polskimi drużynami drzwi do Ligi Mistrzów. Ale potem nastąpił niewiarygodny zjazd.
Co prawda Kolejorz zdołał zakwalifikować się do fazy grupowej Ligi Europy, ale był to efekt tylko dobrego losowania. Trafił na jeszcze gorszy zespół od siebie - Videoton. Transfery okazały się niewypałami, a starty w Europie okupione zostały ogromnymi stratami w ekstraklasie. Lech wylądował na ostatnim miejscu w tabeli. Tak źle nie grał dotąd żaden mistrz w ponad 90-letniej historii polskiej ligi!
- W zawodzie, który wykonuję trzeba być przygotowanym na wszystkie ewentualności. W tym momencie nie czuję komfortu i jestem daleki od oczekiwań. Sytuacja może się zmienić w różnym kierunku, a zwolnienie muszę brać pod uwagę - przyznał tuż przed zwolnieniem Skorża.
Tym razem złość kibiców skupiła się na piłkarzach. Zarzucano im, że celowo przegrywali, by pozbyć się trenera, który nie umiał podczas kryzysu z nimi rozmawiać i karał zespół za absurdalne przewinienia. Plotki te dementowali sami piłkarze, ale nie wszystkich to przekonało...
Manana Urbana
... bo 12 października 2015 roku pojawił się Jan Urban i zespół zaczął nagle wygrywać. Sensacyjnie zakończył się mecz we Florencji, w ekstraklasie Lech odniósł sześć zwycięstw z rzędu.
Czar prysnął wiosną. Lech w najważniejszej fazie rozgrywek przestał wygrywać i strzelać gole. Urban dostał jeszcze jedną szansę, ale gdy przez cztery kolejki nie potrafił odnieść zwycięstwa kibice ostro zaczęli go krytykować. - Manana Urbana - czyli zachowawcza taktyka z dwoma defensywnymi pomocnikami Trałką i Tettehem, wyśmiewana była na wszystkich forach kibiców. Granica wstydu przekroczona została w Kielcach, gdzie Lech przegrał 1:4. Urbanowi nie pomogły, kolejne cztery mecze bez porażki.
- Trochę jestem zaskoczony, choć już od pewnego czasu wyobrażałem sobie, że tak będzie. Widziałem po zachowaniu niektórych osób, że coś nie gra. My trenerzy musimy dobrze czytać mowę ciała. Po meczu z Koroną zauważyłem zmiany u pewnych osób i to się sprawdziło. Moim zdaniem to jest nienormalne, żeby po tak krótkim czasie oceniać, że będzie tylko gorzej - powiedział Urban tuż po zwolnieniu.
Żal, plama na honorze? Nic z tych rzeczy. Bycie trenerem nawet w ekstraklasie jest jak narkotyk. Kto raz tego doświadczył, pragnie, by to się nie kończyło. - Szczerze mówiąc, to ja bym tu jeszcze kiedyś chętnie wrócił, bo Lech to klub z wielkim potencjałem - wyznał na łamach „Super Expressu” Jan Urban.