Vuk Sotirović dla Ekstraklasa.net: Oto moja historia
Vuk Sotirović - piłkarz, który miewał w Polsce wzloty i upadki. Człowiek, który miał wielu przyjaciół, a jeszcze więcej wrogów. W ekskluzywnym wywiadzie z Sebastianem Czaplińskim opowiada o wydarzeniach i sytuacjach, które spotkały go podczas przygody z piłką w naszym kraju.
Jak wygląda dzieciństwo małego chłopca w Serbii?
Moje dzieciństwo nie różniło się w zasadzie od innych dzieciaków w Serbii. Często grałem w piłkę, a jak nie w piłkę to w koszykówkę, albo piłkę ręczną. Sport był dla mnie najważniejszy. O mało co, a nie zostałem nawet szczypiornistą, bo miałem taką propozycję, ale moim marzeniem było zostać profesjonalnym piłkarzem.
Myślałem, że może wspomnisz też coś o wojnie...
Mnie wojna nie wychowała. Z wojną w Serbii nie mieliśmy praktycznie nic do czynienia, dopóki Belgrad nie zaczął być bombardowany. Udało mi się normalnie funkcjonować, mimo iż bomby spadały kilkaset metrów od mojego domu. Na pewno było to duże przeżycie, ale najważniejsze, że nikomu z mojej rodziny nic się nie stało.
To jak to było z tym futbolem, w twoim przypadku...
Swoją przygodę z futbolem zacząłem w Partizanie. Na początku grałem jako prawy pomocnik, ale już jako junior zostałem przesunięty na środek ataku. Początkowo grałem w niższych ligach w Serbii, a później zdecydowałem się na wyjazd do Polski. Nie chciałem mieć już w Serbii relacji z osobami, które przez pojęcie „futbol”, rozumieją zupełnie co innego.
I w taki oto sposób trafiłeś do ŁKS-u Łódź.
Przyjechałem do Polski i podpisałem kontrakt z ŁKS-em Łódź. Wyobraź sobie, że podpisując kontrakt z klubem, który był jednym z biedniejszych w ówczesnej 2 lidze, z przestarzałym stadionem i tak zaliczyłem olbrzymi przeskok pod względem sportowym. U mnie w ojczyźnie nie ma nawet takich obiektów jakim dysponuje ŁKS. Kibice? W Serbii nie ma ich praktycznie wcale. Na mecze przychodzi 1-2 tys. ludzi. Tylko na Crvezdzie, lub Partizanie można zobaczyć więcej fanów na trybunach.
Na długo jednak w Łodzi nie zakotwiczyłeś...
Po jakimś czasie przeniosłem się do Kujawiaka Włocławek, który został przeniesiony do Bydgoszczy. I w taki oto sposób zostałem zawodnikiem tamtejszego Zawiszy. Po roku gry w Zawiszy byliśmy na 1 miejscu w lidze, a ja byłem jednym z najlepszych strzelców w drużynie. Zaczęły interesować się mną coraz to lepsze zespoły. Podobno pytała o mnie m.in. Wisła Kraków. Ja zdecydowałem się jednak na transfer do Jagielloni Białystok. To był super ruch. Kibice fantastycznie mnie przyjęli. Stałem się ich ulubieńcem. Miasto było spokojne do życia. Spędziłem tam naprawdę ciekawy okres w swojej karierze i do dzisiaj ciepło wspominam Białystok.
Z Białegostoku do Wrocławia przeniósł się trener Ryszard Tarasiewicz. Ty, jak cień, podążyłeś za nim.
Z trenerem Tarasiewiczem znałem się jeszcze z Białegostoku. Chyba mnie polubił, bo ściągnął mnie za sobą do Śląska Wrocław. Dzięki niemu pokochałem ten klub i miasto. Mimo, że świetnie czułem się w Białymstoku, to Wrocław jest „moim miastem w Polsce”. Wszystko układało się świetnie do momentu, kiedy nastąpiła zmiana trenera…
Trener Orest Lenczyk...
Wszyscy koledzy z drużyny mówili – „O, przyszedł tata…”. Z trenerem Lenczykiem miałem na początku świetne relacje. Mówił mi, że będzie mi pomagał i wspierał mnie w każdej sytuacji. Trwało to do momentu, kiedy dowiedziałem się, że trener Lenczyk wygadywał różne rzeczy na mój temat, za moimi plecami. Mieliśmy grać z Wisłą Kraków, a dla mnie zabrakło miejsca w składzie. Czym było to spowodowane? Nie wiem do dnia dzisiejszego. Przypuszczam jednak, że mogło być tak, dlatego że tuż po obiedzie mieliśmy zarządzone rozpracowanie krakowskiego klubu, tzn. jak zachowują się ich obrońcy, jak grają napastnicy, itp. Ja oczywiście, po obiedzie, wybrałem się na spacer. Zawsze tak robiłem. Nie miałem zielonego pojęcia, że miała być jakaś dodatkowa odprawa. Kiedy wróciłem do hotelu i zapytałem trenera o całą sytuację, odpowiedział mi, że już jest za późno, nie ma o czym mówić i że o wszystkim dowiem się w szatni przed spotkaniem. W meczu nie zagrałem ani minuty. Byłem z tego powodu wściekły. Mi nie jest obojętne czy gram, czy siedzę na ławce. Jestem zbyt ambitny. Po meczu dziennikarze pytali mnie, co będzie z moją przyszłością w Śląsku. Odpowiedziałem, że jeżeli nie będę dostawał szans na grę, to będę musiał zacząć rozglądać się za nowym zespołem. Nie powiedziałem chociażby zdania na temat trenera Lenczyka. Kilka dni później, usłyszałem z jego ust, że jestem leniem. Rozumiesz? Jak ktoś może mówić o kimś, że jest leniem, widząc go w akcji kilka dni? Nasłuchałem się różnych rzeczy na mój temat z jego strony. Ja nie będę się tłumaczył. Ludzie, którzy mnie znają wiedzą najlepiej jaki jestem. Po pewnym czasie, ku mojemu zaskoczeniu, trener Lenczyk zaczął na mnie stawiać. Uważałem, że wszystko wróciło na właściwe tory. Po kilku rozegranych meczach poszedłem do niego, aby definitywnie zamknąć temat. Zadał mi pytanie, czy uważam, że jestem dobrym piłkarzem. Bez wahania odpowiedziałem, że tak, pytając go równocześnie, czy sam uważa się za dobrego trenera. Również odpowiedział twierdząco, dodając, że problemu między nami już nie ma. Niestety ta „przyjaźń” nie trwała zbyt długo. W zasadzie tylko kilka tygodni… Odszedłem ze Śląska. Po moim odejściu podobno trener miał problemy także z innymi zawodnikami, jednak to wszystko było ukrywane.
Cristian Omar Diaz, napastnik Śląska Wrocław, powiedział w jednym z wywiadów, że Lenczyk to zły człowiek...
Ja nie chce mówić kto jest jakim człowiekiem. Było, minęło. Praktycznie wszyscy obcokrajowcy, którzy byli przy nim w Śląsku Wrocław, narzekali na niego. Nie wiem w czym tkwił problem. Ja naprawdę jestem spokojnym człowiekiem, tylko mam wybuchowy temperament. Łatwo wyprowadzić mnie z równowagi. A trener Lenczyk… Jaki by nie był, to jedno trzeba przyznać – zdobył z tym klubem wicemistrzostwo i mistrzostwo kraju. A dlaczego nie ma dziś go w klubie? Uważam, że po takim sukcesie powinien mieć tak duży kredyt zaufania, że nawet gdyby wylądował z nim w 1 lidze, to nadal powinien być tam trenerem, a jednak rozwiązali z nim kontrakt. On ma trudny charakter. Nie jest złym człowiekiem, ale ten jego charakter…
Odszedłeś ze Śląska i znów wylądowałeś w Jagiellonii.
Wróciłem do Jagi. Miałem ofertę z Arki, aby pomóc im w walce o utrzymanie. Odrzucając ich ofertę zrobiłem największy błąd w moim życiu. Wiadomo jak to jest – Arka broniła się przed spadkiem, Jagiellonia była w czołówce. Wybór wydawał się prosty, a jednak popełniłem błąd… Wszyscy namawiali mnie na ten wyjazd do Gdyni, a ja napaliłem się na ten Białystok. Na początku wszystko było ok. Miałem dobry kontakt z trenerem Michałem Probierzem, grałem w ligowych spotkaniach… W meczu z Lechem Poznań byłem jednym z najlepszych na boisku, ale później graliśmy z Wisłą i… zostałem zmieniony jeszcze przed przerwą. Przegraliśmy 0:1, a we wtorek, po meczu, dowiedziałem się od trenera, że nie jestem już mu potrzebny. Rozumiesz? Po miesiącu gry w klubie słyszysz z ust trenera, że nie jesteś już mu potrzebny! Nie było to przyjemne. Wtedy pożegnałem się z Białymstokiem już na zawsze. Miałem jeszcze rozmowę z prezesem klubu, który mówił mi, że mu przykro i sam nawet nie wie jak to się stało, że opuszczam ich zespół. Wiesz, ja całą tę rozmowę nagrałem! Mam ją nagraną, żeby wszyscy wiedzieli, że to nie z mojej winy Jaga rozwiązała ze mną kontrakt. To był tylko i wyłącznie kaprys Probierza. Pogodziłem się z tym i wyjechałem do Serbii...
Ale nie na długo...
Niestety przez 2 miesiące nie potrafiłem znaleźć klubu. Po jakimś czasie odezwała się Lechia Gdańsk. Chcieli podpisać ze mną kontrakt. Od razu! Pojechałem do Gdańska. Na miejscu okazało się jednak, że chcą mnie zobaczyć, bo nie wiedzą w jakiej jestem formie. Dla mnie było to dziwne… Przecież ja nie miałem złamanej nogi, czy nie grałem w piłkę rok czasu… To były tylko 2 miesiące przerwy. Ale pomyślałem – OK, potrenuję, pobiegam, bo bez wątpienia było mi to potrzebne. Czekałem jeszcze na badania lekarskie. W polskich gazetach zaczęły pojawiać się informacje, że Sotirović ma podpisać kontrakt z Lechią. Informacje musiały dotrzeć do sporej liczby osób, a że prezes Lechii – Andrzej Kuchar jest bliskim znajomym Oresta Lenczyka… Jak myślisz, dlaczego nie podpisałem kontraktu z gdańskim klubem? Wróciłem więc do domu.
Kilka tygodni później zadzwonili z Pogoni Szczecin. Od razu odrzuciłem tę ofertę. Ponowili ją po jakimś miesiącu. Po długich namowach, zdecydowałem się jednak na ten wyjazd. W sumie nie interesowała mnie za bardzo gra na zapleczu Ekstraklasy, ale z drugiej strony co miałem do stracenia? Spakowałem się i wyjechałem do Szczecina. Wiesz co zrobiłem po przejechaniu 100 km? Zawróciłem! Dopiero po kilku telefonach zdecydowałem się na jeszcze jeden wyjazd. W Pogoni wszystko wyglądało dobrze. Zobaczyłem klub z bliska i wyglądał naprawdę profesjonalnie. Podpisałem kontrakt na rok. Mieliśmy walczyć o awans do Ekstraklasy.
Po roku gry, mimo awansu i tak rozstałeś się z klubem ze Szczecina. Dlaczego?
Kiedy grałem w innych polskich klubach i przyjeżdżaliśmy na mecze do Szczecina, atmosfera na tym stadionie była wspaniała. Kibice Pogoni byli wręcz fanatyczni i na to liczyłem podpisując kontrakt z „Portowcami”. Niestety… Na mecze Pogoni zaczęła przychodzić garstka kibiców, dodatkowo zamiast wspierać swój zespół, tylko nam ubliżali. Trzymałem to w sobie bardzo długo, aż do momentu wyjazdowego meczu z Niecieczą. Tam, kiedy wchodziliśmy do autobusu, grupka naszych fanów, zaczęła ubliżać naszemu kapitanowi. Bardzo mnie to zabolało, dlatego też w jednym z wywiadów powiedziałem, że Pogoń ma kibiców, ale są to kibice sukcesu, którzy kiedy nie idzie drużynie, nie potrafią jej wspierać. Porównałem ich do kibiców Śląska, o których wypowiadałem się w samych superlatywach. Po tym wywiadzie, stałem się ich największym wrogiem. Podczas każdego meczu niemiłosiernie mnie wygwizdywano. Początkowo myślałem, że sobie z tym poradzę, ale wiadomo… Nie jest miło być non stop krytykowanym i wyszydzanym. Po jednym ze spotkań, do naszej szatni przyszli nasi kibice. Stanąłem z nimi oko w oko. Po tamtej rozmowie wiele osób zaczęło mnie przepraszać. Mówili, że jestem naprawdę fajnym facetem. Na ulicy, kiedy wcześniej patrzono na mnie „z byka”, ludzie zaczęli mnie prosić, abym został w Szczecinie na kolejny sezon. Byłem tym bardzo miło zaskoczony. Kontrakt na kolejny sezon leżał już gotowy na stole. Ja miałem wrócić z urlopu i tylko go podpisać. Cztery dni przed powrotem, otrzymałem telefon, że działacze podpisali kontrakt z Traore… Wiesz co zabolało mnie najbardziej? Kiedy przyleciałem do Szczecina, późnym wieczorem, dałem słowo działaczom Pogoni, że podpiszę kontrakt z samego rana. Następnego dnia, zadzwonili do mnie ludzie z innego klubu, z innego kraju, oferując nieporównywalnie większe pieniądze. Powiedziałem im - „dzięki, ale dałem już słowo Pogoni”. Do dziś mam do nich pretensje o to jak mnie potraktowali. Chciałem zostać w Polsce, nadal grać w Pogoni Szczecin. To było najlepsze miasto do życia. Sportowo najlepiej było mi we Wrocławiu, ale pod względem życia, Szczecin był numerem jeden.
Jak radzisz sobie teraz w Serbii?
Gram teraz w Serbii, w FC Borca. Trafiłem tam dlatego, bo mój najlepszy przyjaciel jest tutaj… bramkarzem. Drugim, a nawet chyba pierwszym powodem było to, że aż 8 lat nie było mnie w domu, a mam tutaj córkę. Kiedy grałem w Polsce, a miałem tylko chwilę wolnego, od razu wsiadałem w samochód i przyjeżdżałem do ojczyzny. Jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. Trafiłem do Borcy, mimo iż miałem propozycję z innych klubów, m.in. z samej Crvezdy Belgrad. Niestety temat transferu upadł, a Borca… to bardzo słaby zespół, mimo iż gramy w serbskiej ekstraklasie. Podpisałem kontrakt z klubem na pół roku, aby być jak najbliżej domu rodzinnego i z tego względu jestem bardzo zadowolony. Teraz również mam wiele ofert z innych klubów i na pewno na coś się zdecyduję, bo ostatnie pół roku, to było stracone pół roku, pod względem sportowym.
Pewnie daleko lidze serbskiej do polskiej Ekstraklasy?
Gdyby porównać ligę serbską, do polskiej, to tak jakby porównać poloneza do BMW. Co prawda w Serbii dużo pracuje się z młodzieżą i dlatego Serbowie mają pieniądze ze sprzedaży zawodników. Kiedy ja przyjeżdżałem do waszego kraju, to nikt nawet nie słyszał o szkoleniu młodzieży. Teraz to się zmienia i kwestią czasu jest, kiedy młodzi polscy zawodnicy będą stanowić o sile polskich klubów i wyjeżdżać na zachód za niemałe pieniądze. W Serbii nie ma zbyt dużo pieniędzy inwestowanych w futbol. Popatrzmy na taki Partizan. Ten klub funkcjonuje tylko i wyłącznie ze sprzedaży uzdolnionej młodzieży. Kluby w Polsce mają zdecydowanie większe pieniądze, ale nie są one zbyt dobrze inwestowane. U nas ściąga się obcokrajowców, ale tylko takich, którzy grają w wyjściowej „11” i są wiodącymi postaciami swoich zespołów, a u was? Ściąga się piłkarzy hurtowo, nie do końca z wiadomych względów. Być może mają na to wpływ układy menadżerskie? Dlaczego przez tyle lat mistrz Polski nie awansował do Champions League, jest dla mnie dobrym pytaniem, ale bez konkretnej odpowiedzi.
Do naszego kraju już cię nie ciągnie?
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zagram w Polsce. Może kiedyś? Gdyby pojawił się jakiś konkretny kontakt i propozycja, to na pewno bym ją rozważył. W Serbii grał nie będą. To nie jest liga dla mnie. No i ludzie… Ci, którzy kręcą się wokół futbolu w Serbii po prostu mi nie pasują…
Rozmawiał Sebastian Czapliński / Ekstraklasa.net