menu

Piotr Zieliński: Nie ma możliwości żebym już teraz był wirtuozem i sam wygrywał mecze

30 września 2013, 13:04 | Dominik Lutostański/Polska The Times

- Znam swoje umiejętności, wiem, na co mnie stać, i wiem, że mogę być bardzo dobrą dziesiątką, ale w kadrze są jeszcze bardzo dobrzy zawodnicy. Na pewno jeszcze dużo pracy przede mną - mówi Piotr Zieliński, pomocnik reprezentacji Polski i włoskiego Udinese.

Raymond Domenech: Zidane jest trochę jak szybkowar. Nic się nie dzieje, a jak w końcu...

Cofnijmy się w przeszłość. Dwa lata temu Ty i Twoi rodzice dostajecie ofertę od Udinese. Co wtedy myślałeś?
Mimo młodego wieku miałem już ochotę wyjechać. Wiadomo, że za granicą są zupełnie inne warunki rozwoju. Do wyjazdu do Włoch przekonywał mnie mój obecny agent. Udało mu się to głównie za sprawą żony, która mówiła po polsku. Między innymi to właśnie dzięki niej trafiłem na Półwysep Apeniński.

Już jako młody chłopak byłeś rozchwytywany przez zagraniczne zespoły.
To prawda. Interesowały się mną inne, niezłe europejskie kluby. Byłem też na testach w Bayerze Leverkusen.

Jednak ostatecznie trafiłeś do Włoch. Przeżyłeś duży szok? Przecież miałeś tylko 16 lat.
Szoku raczej nie było. Na początku była za to bariera językowa i to chyba było najgorsze. Wiadomo, że jak wchodzi się do nowego zespołu, to trudno pokazać, co się potrafi. Nie było to łatwe także dlatego, że młodzi grali mniej. Potem na szczęście już wszystko potoczyło się dobrze.

Na początku towarzyszyli Ci rodzice?
Właśnie nie. Najpierw pojechałem na miesiąc z zespołem. Mieliśmy wtedy kilka obozów. Trenowaliśmy w Chorwacji, potem gdzieś we włoskich górach. Wtedy było dopiero ciężko. Byłem nowy, a w górach przez trzy tygodnie nie było internetu. Dopiero jakiś czas później do Udine przyjechała do mnie mama.

Nie tęskniłeś za znajomymi?
Oczywiście, że tak! Tęskniło się za kolegami i rodziną. Jednak z czasem można było się przyzwyczaić. Teraz wszystko mi się już układa.

Mówiłeś, że miałeś problem z barierą językową. Jak wyglądała nauka włoskiego?
Pomiędzy testami a wyjazdem do Udine chodziłem raz w tygodniu na zajęcia. To nie było tak, że przyjechałem do klubu i nic nie potrafiłem. Znałem jakieś podstawy. Gdy wróciliśmy z obozu, zaczął mi pomagać nauczyciel od włoskiego. Wszystko przyszło z czasem, teraz jestem w stanie dogadać się z każdym.

Nie było problemów z przestawieniem się na włoską kuchnię?
Nie! No co ty?! Włoskie jedzenie to przecież same pyszności! Spaghetti, risotto!

Obecnie mieszkasz sam czy z dziewczyną?
Na razie sam. Dziewczyna ma jeszcze rok szkoły. Być może przyjedzie w przyszłym roku.

A Ty się uczysz?
Jeszcze coś tam robię. Cały czas próbuję skończyć szkołę, chociaż jest naprawdę ciężko.

Ucieszyłeś się, gdy przyszedł do was Wojciech Pawłowski?
Tak, wiadomo, że dobrze było pogadać z kimś, kto mówił po polsku. Zresztą zawsze mogliśmy gdzieś wyjść na miasto i zrobić coś zabawnego razem. Na pewno było miło, ale na razie się skończyło, bo Wojtek poszedł na wypożyczenie.

Jesteś już sławny w Udine, poznają Cię na ulicach?
Jedni mnie kojarzą, drudzy nie. Przynajmniej takie mam wrażenie. Na razie rzadko podchodzą do mnie ludzie i chcą porozmawiać albo poprosić o autograf.

To w takim razie jak spędzasz czas wolny we Włoszech?
Zazwyczaj, jak mam tylko chwilę dla siebie, to wracam do domu, odpalam PlayStation i gram w FIFĘ z bratem lub z kolegami z Polski. Jak był Wojtek, to często jeździliśmy na kręgle. Jak mam cały wolny dzień, to lubię też czasem gdzieś pojechać. Na przykład do Wenecji.

W FIFĘ? Wyobrażasz sobie kiedyś na jej okładce siebie zamiast Roberta Lewandowskiego?
(śmiech) Ciężko powiedzieć. Na pewno nie jest to jakiś nadrzędny cel. Najpierw muszę grać i robić swoje na boisku, wtedy reklamy same przyjdą. Na razie jednak w ogóle o tym nie myślę.

2 grudnia 2012 r. - jak pamiętasz tamten dzień?
Chodzi ci o debiut w Udinese? Nie śni mi się po nocach, ale oczywiście, było to duże przeżycie. Tym bardziej fantastyczne, że wszedłem za Antonio Di Natale, czyli za klubową legendę. Właśnie po to się gra w piłkę, żeby przeżywać takie chwile. Widzisz wtedy, że twoja ciężka praca na treningach przynosi efekty.

A jak było z tym Di Natale? To prawda, że był jakby Twoim ojcem w szatni?
Raczej nie tylko moim. On ogólnie wszystkich młodych traktuje bardzo dobrze. Stara się im doradzać i mówić, jak zagrać lepiej. Tylko czasem się denerwuje, ale ogólnie jest spoko.

Potem było już tylko lepiej.
Rzeczywiście. Zagrałem cztery mecze w pierwszym składzie. Trzeba przyznać, że dobrze to wszystko funkcjonowało i wygrywaliśmy. Ogólnie końcówka tamtego sezonu była dla mnie bardzo udana. Albo zaczynałem mecz od początku, albo wchodziłem z ławki. Na pewno chcę do tego wrócić w tym sezonie.

Właśnie, co się dzieje w tym sezonie?
W zespole jest ogromna konkurencja. Mamy w kadrze fantastycznych zawodników, jak Di Natale, Luis Muriel, Roberto Pereyra. Do tego z Romy niedawno przyszedł do nas Nicolas [Lopez - red.]. Na mistrzostwach świata U-20 był najlepszym zawodnikiem, a w Udinese zagrał tylko 10 minut. To najlepiej świadczy o tym, jak mocny mamy skład.

Przejdźmy do tematu reprezentacji Polski. Czy mimo młodego wieku czujesz się mocnym punktem kadry?
Mocnym punktem jeszcze nie. W kadrze czuje się... raczej normalnie. Chyba zresztą jak każdy.

Wiele osób twierdzi, że to właśnie Ty będziesz idealnym ofensywnym pomocnikiem w kadrze na wiele lat.
Na pewno będę! Tylko na to też trzeba czasu. Na razie wszystko idzie w dobrym kierunku i myślę, że w przyszłości stworzymy z Robertem Lewandowskim dobrą parę na boisku. Znam swoje umiejętności, wiem, na co mnie stać, i wiem, że mogę być bardzo dobrą dziesiątką, ale w kadrze są jeszcze bardzo dobrzy zawodnicy, jak choćby Adrian Mierzejewski. Na pewno jeszcze dużo pracy przede mną. Nie ma na razie takiej możliwości, żebym już teraz był wirtuozem i sam wygrywał mecze.

Słyszałeś, że ostatnio interesuje się Tobą Manchester City? Co Ty na to?
O tym mówi się już dawno. Czasem menedżer do mnie dzwoni i mówi o ofertach z innych klubów, ale ja na razie chcę zostać w Udinese. Teraz liczy się dla mnie tylko gra tutaj.

Polska The Times


Polecamy