Tuż przed mistrzostwem kwitły kasztany... [KOMENTARZ]
Muzyka milknie, wszyscy rozpaczliwie szukają wolnego krzesła, jednak dla jednego z gości zabrakło stołka. Niepocieszony żegna się z zabawą. Już wie, że pół litra ulubionej weselnej substancji nie trafi do jego rąk. Po chwili muzyka zostaje włączona ponownie, a w stawce zostało już tylko czterech graczy: Jagiellonia, Lech, Legia i Lechia.
fot. Andrzej Banaś
Choć jeszcze przed rozpoczęciem rundy finałowej można było mieć co do tego wątpliwości, dziś wiemy, że Wisła Kraków wracająca do europejskich pucharów to wizja równie prawdopodobna, co śnieg w czerwcu. Niby niewykluczone, a jednak ciężkie do wyobrażenia. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie odbierze w Krakowie tegorocznego wyniku Wisły jako złego, przypominając na szybko sobie chociażby jakże unikatową postać Jakuba Meresińskiego. Strata 10 punktów do trzeciej w tabeli Legii to jednak na tym etapie sezonu dystans praktycznie nie do odrobienia. Sensacji zatem nie będzie, najlepsza czwórka po rundzie zasadniczej zabezpieczyła swoje interesy, szybko dając znać, że nabór uczestników do zabawy o grę w Europie jest już sprawą zamkniętą, w przeciwieństwie do jej wyniku.
Na szczycie Ekstraklasy... wiemy, że nic nie wiemy. Jeden punkt różnicy pomiędzy pierwszym a czwartym zespołem to jakiś kosmos, a pięć kolejek do końca – to w tym kontekście bezmiar czasu, tym bardziej, że największe smaczki wiosny - bezpośrednie mecze najlepszej czwórki - dopiero przed nami. W najbliższy weekend, gdy cała czołówka rozegra mecze u siebie, można spodziewać się jeszcze zachowania statusu quo, ale już 34 i 35 kolejka mogą usunąć kolejne krzesło chodzącym dookoła pretendentom do mistrzostwa i zamienić im wesele w stypę. Prognozowanie dzisiaj, czy komuś wkrótce zabraknie szczęścia, czy może jednak o losie tytułu zadecyduje, po raz pierwszy w historii, tabela po rundzie zasadniczej, jest jak skreślenie na chybił-trafił kuponu totolotka. Zabawa to fajna, jednak zazwyczaj w trakcie losowania jesteśmy zawsze zaskoczeni wylosowanymi numerkami.
Zaczęliśmy od klimatu muzycznej gry, więc ponownie wracamy do tematyki weselnej (pozdrawiamy maturzystów!), a konkretniej – zaprezentowanego w Niecieczy chocholego tańca. Jeśli ktoś nie do końca popiera obecną formułę rozgrywek, ten mecz uzbroił go w potężne argumenty. O ile tylko udało się to „widowisko” obejrzeć do końca, bo seans powodował nierówną walkę organizmu ze snem – w moim przypadku wygraną tylko dzięki budzikowi nastawionemu na początek drugiej połowy. Ja wiem, że jest zimno i niekoniecznie czuć wiosnę, ale pora chochoła dawno minęła. Żniwa tuż, tuż, nie można sobie pozwolić na taki letarg.
Wesele, chochoł, więc naturalną siłą rzeczy czas także na matury. Te, choć kasztany nie zakwitły, trwają w najlepsze. Język polski wprawdzie już za nami, ale na rozdanie ligowcom dobrej mądrej lektury nigdy nie jest za późno. Pora zatem na dedykacje:
Dla Miroslava Radovicia – Granica Zofii Nałkowskiej. Bo pewnych granic nie warto przekraczać, nawet w tak błahych sytuacjach jak rzut karny.
Dla Legii Warszawa – Lalka Bolesława Prusa. Ulubiony bohater polskiego internetu, Stanisław Wokulski zbił majątek, robił świetne interesy i konsekwentnie realizował swój plan, by na końcu przekonać się, jak nieprzewidywalna jest kobieca natura. Legia zagrała w Lidze Mistrzów, kolejny raz usłyszeliśmy, że „Wojskowi” są kilka klas przed wszystkimi, a jednak aż do dziś tego nie zobaczyliśmy. Czasami po prostu nie warto stawiać celów ponad stan.
Dla Wisły Kraków - Przedwiośnie Stefana Żeromskiego. Mieliśmy już szklane domy Meresińskiego, a tymczasem to dopiero przedwiośnie Wiślaków. Co by nie mówić – robiące na nas dużo lepsze pierwsze wrażenie niż przyjazd do Polski na Cezarym Baryce.
Dla Bruk-Betu Termaliki – Chłopi Władysława Reymonta. Bo drugiego takiego meczu jak z Lechem nie wytrzymamy. Kawał lektury o tym, jak ciężko pracuje się na wsi.
Dla Ruchu Chorzów – Dżuma Alberta Camus. Co jakiś czas dowiadujemy się kolejnych, za każdym razem równie poważnych problemach na Śląsku. One są chyba jak wirus dżumy – nigdy nie umierają. W książce Camus jakoś sobie poradzili, może i w Chorzowie się uda.
Dla Michała Probierza - Pan Tadeusz Adama Mickiewicza. Ceniony trener Jagiellonii jest już tak barwną postacią, że ubarwić może go już chyba tylko mówienie trzynastozgłoskowcem.
Jądro Ciemności Josepha Conrada oraz Lament świętokrzyski – jak na razie na ręce Ruchu i Arki. Może zadziała mobilizująco.
A co dla kibiców? Ligowcy najwyraźniej szykują dla nas Ferdydurke. Znając życie do końca sezonu jeszcze nie raz zrobią nas w konia tak, jak Gombrowicz czytelników swoim zakończeniem. Paradoksalnie, właśnie dlatego warto poświęcić najbliższy miesiąc na skupienie uwagi na Ekstraklasie, bo jak na razie wszystko zmierza do najciekawszego finiszu, odkąd dzielimy punkty. Niedługo będzie koniec. Koniec i bomba, a kto nie oglądał – ten trąba!