menu

Vieri 2.0, czyli Andrea Belotti w drodze na piłkarski Olimp

24 grudnia 2016, 22:13 | Maciej Kanczak

To był jego rok! Dołączył do śmietanki napastników Serie A, zadebiutował w reprezentacji Italii i zwrócił na siebie uwagę najsilniejszych klubów Starego Kontynentu. Oto największy wygrany A.D. 2016 na Półwyspie Apenińskim. Przed państwem Andrea Belotti.

Andrea Belotti
Andrea Belotti
fot. torinofc.it

W lidze włoskiej pojawił się trzy lata temu. Nie rozpychał się w niej co prawda łokciami, ale też błędem byłoby napisać, że przepraszał wszystkich wokół, że żyje. Przyjął metodę „krok po kroku” i od trzech sezonów konsekwentnie jej się trzyma. W premierowej kampanii w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech, w 38 meczach strzelił sześć goli dla US Palermo, co jak na pierwszoroczniaka uznać należy za dorobek przyzwoity. Zwłaszcza, że w owych rozgrywkach tylko trzech graczy „Rosanero” zdobyło od niego więcej bramek. Dobra postawa młodziana zwróciła uwagę silniejszych, aniżeli Sycylijczycy, zespołów, ale bohater naszego tekstu nie zamierzał porywać się z motyką na słońce. Wybrał ofertę Torino FC, w którym w spokoju i bez zbędnej presji mógł dalej rozwijać swój talent. W debiutanckiej kampanii w nowych barwach zaliczył 12 trafień w 35 meczach. W bieżącym sezonie, już pobił osiągnięcie z zeszłych rozgrywek (13 goli w 18 meczach), a przecież za nami dopiero półmetek sezonu w Serie A TIM. Stadio Olimpico Grande Torino staje się już dla Belottiego powoli za ciasne i nadeszła pora na kolejny krok w karierze. Tym razem jednak nie ma mowy o szukaniu miejsca bez harmidru, napięcia i olbrzymich oczekiwań kibiców. „Gallo” jak od dziecka nazywany był Andrea, już udowodnił, że jest gotowy na grę przed znacznie większą publicznością i o znacznie większe cele.

Wianuszek chętnych już ustawił się w kolejce pod siedzibą „Granata”, i z każdą serią spotkań, w której Balotti po raz kolejny pokazywał swoje walory, owa kawalkada się powiększa. Pełne agresji i nienawiści „pan tu nie stał!” słychać w zasadzie od października i jeśli ktoś w porę nie zreflektuje się, że warto się w łańcuchu zainteresowanych ustawić, może, jak w nieśmiertelnym „Misiu” w kolejce za ostatnią parówką, w końcu ze smutkiem skonstatować: to dla mnie pewnie już nie starczy.

Zwłaszcza, że wśród targowych przekupek wyłoniła się ucieczka w postaci Arsenalu, Evertonu, Manchester United i Liverpool FC, które władze Torino nękają i męczą już od dłuższego czasu. Najbardziej zdeterminowane w tej licytacji wydają się władze „Czerwonych Diabłów”, które nie bacząc na wycenę portalu transfermarkt.de (15 mln euro) z miejsca rzuciły na stół kwotę 80 mln euro. Co ciekawe, zamiast z zachwytem i aprobatą, owa propozycja spotkała się z ostrą krytyką szkoleniowca „Toto”, Sinisy Mihajlovicia - Takie pieniądze to absurd. Oczywiście Balotti jest dla nas niezwykle cennym piłkarzem, i jeśli go sprzedamy, to za taką kwotę, która pozwoli nam załatać tą lukę, ale ta cena to gruba przesada. Andrea nie jest tyle wart. Żaden piłkarz zresztą nie jest.

Faktem jest jednak, że cena za byłego asa Palermo z pewnością będzie wzrastać, zwłaszcza, że nie mówimy tu o typowym łowcy goli, który skupia się głównie na dokładaniu nogi do piłki i wpakowywaniu jej do bramki z najbliższej odległości. Atutami Belottiego są szybkość, doskonały przegląd pola, umiejętność gry zarówno jako wysunięty napastnik, jak i ten cofnięty. Nieprzebrana ilość zalet wicelidera klasyfikacji strzelców Serie A wynika z faktu, że w czasach juniorskich dużo grał w pomocy oraz na skrzydle. Dopiero Alessio Pala, będąc trenerem drużyny Primavery, Albinoleffe, zdecydował się przesunąć go maksymalnie do przodu. 14 goli w dwóch sezonach dla ekipy „Seriani” w Serie B gracza, który dopiero wkroczył w dorosłość, nakazywały twierdzić, że Pala miał nosa, co do swojej decyzji.

O wszechstronności Balottiego świadczy też ciekawa statystyka, do której niedawno dokopali się włoscy miłośnicy liczb i cyferek. Otóż urodzony w Calcinate zawodnik w tym sezonie, jest jedynym graczem w Europie, który trzy gole strzelił prawą nogą, trzy lewą oraz trzy głową. Jeśli ktoś wątpił w kompletność jego futbolowego rzemiosła, owe liczby rozwiały wszelkie wątpliwości.

Po wspaniałym prologu sezonu Serie A, eksperci chórem okrzyknęli go największą nadzieją reprezentacji Włoch, licząc, że „wieki ciemne”, w których za zdobywanie bramek w drużynie narodowej odpowiadają Eder, Graziano Pelle czy Simone Zaza odchodzą do lamusa. Balotti od września zdążył rozegrać już pięć spotkań w niebiesko-białym trykocie „Squadra Azzurra”, w których strzelił trzy gole. Przeciwnicy, którym aplikował trafienia na kolana co prawda nie powalają (Macedonia i Lichtenstein), ale przecież nie od razu Kraków zbudowano... Zwłaszcza, że licznik spotkań w reprezentacji Italii Balottiego z pewnością nie przestał bić w listopadzie. Zaskakujące i pełne ciekawych wniosków jest czytanie opinii byłych piłkarzy i trenerów, porównujących „Gallo” do napastników, z którymi mieli przyjemność grać bądź pracować. I tak, dla Fabio Capello, Balotti to wypisz-wymaluj Francesco Graziani, legenda Torino z przełomu lat 70. i 80-tych, który dla „Granata” zdobył prawie 100 bramek. Dla selekcjonera reprezentacji Włoch U-21, Albergio Evaniego, jego były podopieczny to połączenie Roberto Boninsegny i Gianluca Vialliego. Z kolei mistrz świata z 2006 r., Fabio Cannavaro uważa, że Belotti ze względu na styl gry i budowę ciała to wykapany Christian Vieri. Dodaje jednak, że młodzian więcej widzi i więcej biega, aniżeli popularny „Bobo”, który obszar swojej boiskowej działalności ograniczał zwykle do pola karnego. A co na ten wodospad porównań do sław włoskiej piłki nożnej, sam zainteresowany? - Moim idolem był zawsze Andrij Szewczenko. Pamiętam jak strasznie przeżywałem, gdy będąc dzieckiem miałem okazję oglądać jego grę z wysokości trybun. Choćby wtedy po boisku biegał sam Diego Maradona, ja i tak bardziej skupiałbym się na podziwianiu „Szewy”.

Patrząc jednak obiektywnie na te wszystkie porównania, chyba faktycznie Belottiemu najbliżej do Vieiriego. Z jednym zastrzeżeniem – jeśli mówimy tylko o podobieństwach czysto piłkarskich. Poza murawą, Belotti i Vieiri są jak woda i ogień. Najdroższy swego czasu piłkarz świata to przede wszystkim lekkoduch i bawidamek. Grał jak chciał, żył jak chciał, będąc na bakier z etyką, moralnością, konwenansami i jakimikolwiek zasadami. Dlatego nie zrobił więc kariery, do której uprawniał go jego wielki potencjał. Belotti to z kolei człowiek spokojny i opanowany, który z domu wyniósł staranne wychowanie. Wzorem do naśladowanie zawsze był dla niego ojciec. W październikowym, obszernym wywiadzie dla „La Gazzetta dello Sport” wspominał: - Mój tata pracował na budowie, od 7 do 19. Mimo, że wracał z pracy zmęczony, zawsze znalazł trochę czasu, by pograć ze mną w piłkę.

Jego tata zasuwał jak wół na placu budowy, a syn podobnie czynił na boisku treningowym. - Mój ojciec powtarzał mi, że jeśli nie schodzę z murawy zmęczony, oznacza to, że nie dałem z siebie wszystkiego – dodaje. Gdy więc koledzy szaleli w sobotnią noc na parkietach w Gorlago, w którym Belotti się wychował, on już spokojnie spał, by następnego dnia szaleć na piłkarskim parkiecie. Nie było miejsca na luźne podejście do obowiązków. - Wiedziałem, że sukces mogę osiągnąć tylko ciężką pracą – to kolejny cytat z wywiadu dla najbardziej poczytnego włoskiego dziennika.

Z różnych wypowiedzi wyłania nam się zatem obraz chłopaka poukładanego, którego nagła sława, pieniądze i zainteresowanie mediów nie zmieniło. - Wciąż tak samo istotne jest dla mnie, aby być nie tylko dobrym piłkarzem, ale i dobrym człowiekiem. Chcę aby ludzie nie widzieli we mnie wielkiego gracza, tylko Andreę, którego zawsze pamiętali.

Jeżeli zatem do głowy nie uderzy mu woda sodowa, a coraz większe pieniądze nie sprawią, że odfrunie trzy metry nad ziemią, wielka kariera jest mu pisana. Najtrudniejsze jednak dopiero przed nim. Transfer do większego klubu równać się będzie nieporównywanie wielkim oczekiwaniom. Przyglądanie się zatem, jak młody włoski napastnik wspinać się będzie na piłkarski Olimp sprawia, że przed nami jeden z najciekawszych piłkarskich seriali ostatnich lat!