Tomasz Łapiński o książce "Szmata" i nie tylko. "W fikcyjnej powieści mogłem przemycić więcej prawdy niż w autobiografii"
W fikcyjnej powieści mogłem przemycić więcej prawdy niż w autobiografii - tłumaczy srebrny medalista olimpijski z Barcelony Tomasz Łapiński, który napisał powieść osadzoną w świecie futbolu pt. "Szmata". Były obrońca m.in. Widzewa Łódź, z którym gram w Lidze Mistrzów opowiada nam także o reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka oraz Lotto Ekstraklasie.
fot. Bartek Syta/Polska Press
fot. Fot.Szymczak Krzysztof / Polska Press
fot. Fot.Szymczak Krzysztof / Polska Press
fot. piotr hukalo / dziennik baltycki / polska press
fot. piotr hukalo / dziennik baltycki / polska press
Czym dla pana jest szczerość?
Czymś bardzo ważnym i co cenię sobie w kontaktach z innymi. Ma też duży związek z tym, że kiedyś byłem małomówny. Wolałem milczeć, niż być nieszczerym. Nie umiem i nie lubię kłamać. Na fałsz jestem wyczulony. U siebie go eliminuję, osoby, u których go wyczuwam, odsuwam od siebie.
W piłce nożnej jest szczerość?
Jest, podobnie jak jest fałszywa. W moim odczuciu proporcje nie odbiegają od norm w innych dziedzinach. Natomiast boisko jest szczere. Oczywiście zwód możemy traktować jak fałsz, ale taki, który wszyscy akceptują.
Pytam dlatego, bo podczas czytania pana książki pt. „Szmata” często odnosiłem wrażenie, że zdecydował się pan napisał powieść, a nie autobiografię, bo wtedy musiałby pan pominąć pewne osoby, sytuacje. Byłby pan nieszczery.
To paradoks, ale bardzo fajnie, że spojrzał pan pod takim kątem. Nie chcąc wywoływać afer czy kogoś urazić, byłem przekonany, że więcej prawdy przemycę w fikcji niż w autobiografii. Nawet nie mając złych intencji, to na życie patrzymy ze swojego punktu widzenia. Często bardzo różnego nawet od bliskich nam osób. Dlatego szukałem uniwersalnej historii, która odda klimat lat 90. Nie miałem zamiaru uderzać bezpośrednio w ludzi z otoczenia, a spojrzeć na to otoczenie szerzej. Zwrócić uwagę na postawy i problemy, które w nim się pojawiają. Znając środowisko, jestem przekonany, że osoby z którymi obcowałem mogłyby podejmować takie decyzje, jak bohaterowie w książce.
Prawnicy musieli uważnie ją przeczytać?
Nie, nie było takiej potrzeby. Prawdziwe rzeczy są lekko pozmieniane i są one drobnymi dodatkami, które dopełniają przestrzeń historii. Jeśli nawet ktoś się w niej odnajdzie, to pewnie się uśmiechnie.
Długo pisał pan „Szmatę”?
Od czterech, pięciu lat ta historia wałkowała mi się w głowie. Od pierwszego zdania napisanego ze świadomością, że to będzie książka, minęło trzy, trzy i pół roku. Po napisaniu każdego fragmentu musiałem go odkładać na trochę, by spojrzeć na niego z dystansem. Dlatego historia jest przemyślana. Jeśli komuś w trakcie czytania będzie się wydawać, że coś jest zbędne, to się myli.
A są w niej korupcja, hazard, chuligani, prostytutki... Piłka nożna to wciąż pana pasja?
Zależy co rozumiemy przez pojęcie piłki nożnej. Jako dyscyplina jest dla mnie bardzo fascynująca. Dwa zespoły, sędziowie, rywalizacja, gole - tak, to wciąż jest pasja. Natomiast otoczki, piłki jako sposobu na życie - nie znoszę.
Czyli profesjonalny futbol zgasił pasję?
Zgasił to złe słowo. On ją zmienił. Od kiedy się do niego trafia, dochodzi mnóstwo informacji, wpływów, zależności, oddziaływań na piłkarzy. Jedni bronią się przed tym lepiej, drudzy gorzej, ale w pewnym momencie przestaje się myśleć tylko o grze w piłkę. Pojawiają się błędy, kombinowanie, coraz większą rolę odgrywa psychika człowieka. Weźmy pojęcie stresu. W zwyczajnej grze nie powinno być stresu, podobnie zresztą jak presji czy oczekiwań. Wchodzisz na boisko ze swoją ekipą i grasz, raz wygrasz, raz przegrasz. Jednak w profesjonalnej piłce pojawia się otoczka. Do wspomnianych rzeczy dochodzą pieniądze, złość, chęć wygrania za wszelką cenę, nawet kosztem złamania nogi rywalowi. W książce jest też wątek igrzysk, ale nie pojawia się dlatego, bo w nich grałem. Pasował mi do pokazania różnicy między piłką podwórkową a profesjonalną. Idei olimpijskiej, a rzeczywistością futbolu.
Był moment, który zmienił pana spojrzenie na piłkę?
Ono zmieniało się wraz z nabieranym doświadczeniem i życiem w szatni. Natomiast postrzeganie dyscypliny - co starałem się podkreślić też w książce - to pierwszy duży błąd, babol, po którym drużyna przegrała mecz. To kamień milowy. Jeszcze jako do dzieciaka, bo do profesjonalnego futbolu trafiłem jako nastolatek, dotarło do mnie z jaką odpowiedzialnością wiąże się gra w piłkę. Wcześniej było pięknie, wszystko wychodziło naturalnie i łatwo. Aż przyszedł kryzys, niedokładnie podałem do bramkarza, rywal przejął piłkę, wykorzystał sam na sam i przegraliśmy.
To dlaczego został pan przy piłce? Wśród pana zainteresowań i pasji jest fotografia, film, wędkarstwo, motocross, snowboard, gry wideo...
Ale nie jest to dla mnie nic strasznego. Piłka to kawał mojego życia. Grałem w nią, przyglądam się jej o dziecka, znam się na niej. Choć po zakończeniu kariery odciąłem się od niej. Przez dwa lata nie śledziłem żadnych informacji, ani nie oglądałem meczów. To był dobry detoks. Spojrzałem na futbol z dystansem, którego wcześniej mi brakowało.
Stał się rutyną?
Nie, nie jest tak, że gdybym nie pracował jako ekspert, to nie miałbym co robić. Mam możliwości, zwyczajnie praca przy piłce jest naturalną koleją rzeczy. Choćbym nie wiem co robił, i tak będę chciał zachować z nią kontakt. Lubię to robić, to są moje wspomnienia. Często jestem pytany, dlaczego nie zostałem trenerem? Dlatego, że interesuje mnie mnóstwo innych rzeczy, na które chcę mieć czas. Wiem, że gdybym nim został, to nie mógłbym realizować swoich pomysłów. Tak czy inaczej zostałem przy piłce z własnego wyboru i przy takim zaangażowaniu, które mi pasuje. Nie zamyka mi możliwości czerpania z innych zainteresowań.
To prawda, że początkowo „Szmata” miała być filmem, ale scenariusz wrócił do pana?
To nie tak. Na wczesnym etapie napisałem scenariusz nieco innej historii. Wtedy rozmawiałem z Wojtkiem Smarzowskim. Patrząc na to jego okiem wprowadziłem kilka zmian, powstała nowa historia. Ale nie pracujemy nad filmem czy serialem. Wojtek ma swoje projekty, a ja jestem mu zaj....cie wdzięczny, że poświęcił mi swój czas, by podzielić się ze mną uwagami.
Duża część historii pana książki kręci się wokół korupcji. Myśli pan, że ona nadal jest w piłce?
Tak, biorąc pod uwagę pieniądze, jakie w niej są, to ryzyko zawsze będzie. Choć pewnie nie na taką skalę jak kiedyś. Czasem dochodzą nas słuchy o podejrzanych sytuacjach w niższych ligach. Ale nie wiem, ile w tym prawdy. Generalnie jestem z tych, którzy starają się patrzeć na sprawy w jasnych barwach. W pierwszej kolejności zawsze będę doszukiwał się ludzkiego błędu czy przypadku, które są w piłce nieodzowne.
Kończymy temat korupcji. Skoro patrzy pan w jasnych barwach, to co pozytywnego widzi pan w Lotto Ekstraklasie?
Ha, ha! Mam wrażenie, że narzekanie na naszą ligę stało się modne. OK, wyniki w europejskich pucharach są tragiczne. Z drugiej strony w sezonie 2011/12 Legia i Wisła wyszły z grup w Lidze Europy. Z różnych przyczyn gramy falami. Fajnie, gdybyśmy co roku grali długo w europejskich pucharach, ale nie patrzmy na wszystko w negatywny sposób. Oczywiście nie podoba mi się tendencja kupowania zagranicznych zawodników. To słabe nawet nie w kontekście poziomu, ale utożsamiania się kibica z ligą. Wolałbym, żeby rozgrywki były słabsze, ale w większych stopniu polska i z większym zaangażowaniem pod kątem intensywności. Niech nawet co czwarte podanie będzie niecelne, ale żeby robili je Polacy, którzy schodzą z boiska z wywieszonym jęzorem. Może dalej nie będzie nas w europejskich pucharach, ale liga będzie bardziej interesująca.
Brak odpowiedniego zaangażowania jest jednym z kluczy?
Oczekujemy wyników, ale pamiętajmy, że w piłce są dwie drużyny. Chętnych do zwycięstwa jest wielu. Sukces zależy od wielu elementów, które nawet nie wiadomo kiedy mogą okazać się wiodące. Czasem jest to drobiazg. W meczu PSG z Manchesterem United technika, operowanie piłką były po stronie francuskiej ekipy. Ale zadecydowały ułamki sekund dekoncentracji w defensywie i determinacja gości. Druga sprawa to przemijające pokolenia. A przecież na tym polega fenomen piłki, że „ogórki” potrafią wygrywać z mocnymi. Inna sprawa, że założenie, że „nasi” muszą wygrywać jest życzeniowe. Żeby co roku polska drużyna była w Lidze Mistrzów, reprezentacja grała w mistrzostwach świata i Europy i tak dalej. Tak to nie działa. Na mundialu nie wyszliśmy z grupy. Uznano to za tragedię, bo dwa lata wcześniej we Francji doszliśmy do ćwierćfinału Euro, co było wyskokiem.
Po meczach w Lidze Narodów jest pan spokojny o eliminacje Euro 2020?
Nie, jesień była czasem eksperymentów, które dały informacje Jerzemu Brzęczkowi. Ale czy nakreśliły ścieżkę, którą należy podążać, to nie jestem pewien. Jurek ma mało czasu, co jest niepokojące. Pewnie pozostanie mu skupić się na tym, co drużyna wypracowała w poprzednich latach.
Czyli gra trzema napastnikami - Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek, Arkadiusz Milik - odpada?
To zależy od tego, kto z tej trójki zgodziłby się na poświęcenie. Jeśli każdy z nich chciałby grać jak w klubie, to nie ma sensu. Ktoś musiałby zejść z pozycji łowcy bramek do człowieka od czarnej roboty. Nie mamy drużyny na hurraoptymistyczne ustawienie.
Piątek posadzi na ławce Lewandowskiego?
Nie sądzę, mimo świetnej serii Krzyśka, Robert jest lepszym piłkarzem, bardziej kompletnym napastnikiem.
Tomasz Łapiński o książce "Szmata": Nie będzie problemu ze znalezieniem każdego znaczenia tytułowego słowa